„Metafizyka rur” autorstwa Amélie Nothomb, to dopełnienie życiorysu pisarki (swoją historią podzieliła się również w „Biografii głodu”), która na 189 stronach wydrukowanych bardzo dużą czcionką (Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA) humorystycznie opisała pierwsze 3 lata, które spędziła w Japonii.
Amélie twierdzi, że narodziła się dopiero w wieku 2,5 roku (wcześniej była bezużyteczną rurą, bo rury stanowią osobliwe połączenie pełności i próżni, wklęsłą materię, membranę bytu ochraniającą wiązkę niebytu, która przyjmowała pokarm, trawiła, wydalała i leżąc w łóżeczku tępo gapiła się w sufit) w lutym, 1970, w górach Kansai, w wiosce Shukugawa, za sprawą białej belgijskiej czekolady, którą ofiarowała jej babka ze strony ojca, bo była czymś cudownie słodkim, co bez jej udziału stawało się „bryłką niczego”, gdyż dopiero wzięta do jej ust zamieniała się w rozkosz; wtedy też zrozumiała, że ciało i duch są stworzone do radości i nie można mieć pretensji o to, że jest się na świecie, bowiem istnieje od bardzo dawna ogromna sekta idiotów, którzy przeciwstawiają zmysłowość inteligencji. Powstaje błędne koło: odmawiają sobie rozkoszy, żeby poprawić swoje zdolności intelektualne, co w efekcie prowadzi do ich zubożenia. Stają się coraz głupsi, co z kolei utwierdza ich w przekonaniu, że są błyskotliwi – nic bowiem bardziej niż głupota nie daje poczucia, że jest się inteligentnym. Zachwyt budzi pokorę i podziw wobec tego, co wywołało, rozkosz wyostrza umysł i kieruje go ku doskonałości i głębi. Jej magia jest tak potężna, że w braku rozkoszy wystarczy jej wyobrażenie. Już samo to pojęcie sprawia, że człowiek jest uratowany. Zwycięska oziębłość natomiast napawa się własną nicością, zatem czekolada dała małej Amélie tożsamość i pamięć, bo od tej chwili zapamiętała wszystko, a przecież wspomnienie jest jednym z największych sojuszników rozkoszy.
Pół roku później nastąpił kolejny przełom, gdyż niemalże z warzywa przetransformowała się w rozwścieczone zwierzę, które dniami i nocami wrzeszczało z powodów kompletnie niezrozumiałych dla otoczenia – moment ten był tzw. „przypadkiem mentalnym”, czyli pyłkiem, który jakimś cudem dostał się do ostrygi mózgu mimo osłony zamkniętych skorup czaszki. Nagle delikatna materia żyjąca wewnątrz została poruszona, przestraszona, zagrożona przez to obce ciało; wegetująca spokojnie ostryga włączyła alarm i poszukała sposobu obrony. Wynalazła cudowną substancję, macicę perłową, otoczyła nią nieproszoną cząsteczkę, by ją w siebie wcielić, i stworzyła w ten sposób perłę. Może też zdarzyć się, że przypadek mentalny zostanie wygenerowany przez sam mózg: są to przypadki najpoważniejsze i najbardziej tajemnicze. Jakiś zwój szarej materii bez powodu daje początek strasznemu pomysłowi, przerażającej myśli – i w jednej chwili, na zawsze, znika spokój umysłu. Wirus robi swoje. Nie sposób go powstrzymać. Wtedy, pod przymusem, istota otrząsa się z odrętwienia – kruczek tkwił w tym, że Amélie czuła się zdolna do mówienia, ponieważ znała słowa, ale gdy poruszała ustami, to wydobywał się z nich jedynie hałas; to było upokarzające i niesprawiedliwe, wobec tego narastał w niej gniew, stąd darła się wniebogłosy.
Umiejętność mówienia spadła na nią dość szybko, ale nie chciała się z tym odkrywać, toteż spełniła grzecznościowy obowiązek wypowiadając „mama” i „tata”, by móc się w dalszej kolejności poświęcić sztuce, filozofii oraz poszukiwaniu 3 właściwego słowa, które mogłaby wypowiedzieć na głos, bo słowo wypowiedziane zyskuje niezwykłą wartość. Czuje się, że jest wzruszone, że odbiera to jako dowód uznania, spłatę długu czy też oznakę uwielbienia – zdecydowała się na słowo „odkurzacz”, ponieważ odkurzacz był czymś niezwykłym: pochłaniał byty materialne, w związku z czym przestawały istnieć.
Mniej więcej wtedy też pojęła, iż język ma wielką władzę, a mówienie jest aktem zarówno twórczym jak i niszczycielskim, bo słowem można i coś stworzyć i kogoś uśmiercić.
Następnie zaczęła raczkować, a chwilę po tym chodzić i biegać; najlepsze było bieganie, bo pozwalało na wszelkie ucieczki, zapewniając bezkarność karygodnych uczynków.
Poza tym przyswoiła zabawę bąkiem, poznawała kolory, smaki, krajobrazy, śpiąc przy otwartym oknie wyłapywała tajemnicze szmery i starała się nadać im sens, ale prawdziwą ekstazą okazała się nauka pływania w Małym Zielonym Stawie zagubionym w gąszczu azalii, gdyż ona sama czuła się wodą i działo się to nie bez powodu, bo jej imię, po japońsku, zawierało w sobie deszcz: podobnie jak on czułam się cenna i bezpieczna, bezbronna i śmiercionośna, cicha i hałaśliwa, nieznośna i radosna, łagodna i jadowita, nieszkodliwa i wyjątkowa, czysta i przejmująca, podstępna i cierpliwa, muzykalna i kakofoniczna – ale przede wszystkim, bez względu na to, jaka byłam, czułam się odporna na wszystko. Można było uciekać przede mną, chowając się pod dachem albo pod parasolem – nic sobie z tego nie robiłam. na krótszą czy na dłuższą metę nic nie mogło się przede mną ustrzec. Można było wypluwać mnie i osłaniać się przede mną, a i tak wszędzie przenikałam. Nawet na pustyni nie można było mieć pewności, że się mnie nie spotka – natomiast można było mieć pewność, że będzie się o mnie myślało. Można było przeklinać mnie, patrząc, jak czterdziestego dnia potopu wciąż jeszcze padam – tym też się nie przejmowałam.
Amélie miała w tym okresie ukochaną, młodą, delikatną guwernantkę Nishio-san, która postanowiła traktować ją według japońskiej tradycji, czyli do chwili osiągnięcia wieku przedszkolnego była w jej oczach „okosamą” – czcigodną dziecięcą ekscelencją, dzieckiem-władcą, któremu należało się wręcz boskie traktowanie. Niestety ani rodzice, ani druga, szorstka, podstarzała guwernantka Kashima-san, ani tym bardziej o 4 lata starszy brat André (miała jeszcze starszą o 2,5 roku siostrę Juliette, ale ją kochała miłością bezwarunkową) nie podzielali tego kultu, w efekcie nie traktowali dziewczynki w żaden szczególny sposób.
Schyłek boskości nastał po 3 urodzinach, na które, choć pragnęła dużego, pluszowego słonia, w wyniku zabawnego nieporozumienia, otrzymała 3 karpie, ale nie chcąc sprawić darczyńcom przykrości ochrzciła je: Jezus, Maria i Józef, i z napawającym obrzydzeniem, codziennie karmiła ryżowymi plackami – ten okrutny przymus i niepokój związany z ukończeniem 3 lat popchnęły ją do próby samobójczej – wskoczyła do stawu, z którego została wyłowiona, ale właśnie wtedy dowiedziała się, że już nigdy nie będzie bała się śmierci.
Czy byłam zła, że uratowano mi życie? Tak. Czy mimo to cieszyłam się, że w porę mnie wyłowiono? Tak. Wybrałam więc obojętność. Właściwie było mi wszystko jedno, czy żyję, czy umarłam. To było tylko odroczenie. Do dziś nie jestem w stanie rozstrzygnąć: czy byłoby lepiej, gdyby droga skończyła się pod koniec sierpnia 1970 roku w sadzawce z karpiami? Skąd można wiedzieć? Życie nigdy mnie nie nudziło, ale kto mi zaręczy, że po drugiej stronie nie byłoby ciekawiej? Nieważne. Tak czy inaczej ocalenie to tylko wykręt. Nadejdzie dzień, kiedy nie da się już niczego odroczyć – i nawet najżyczliwsze osoby nic na to nie poradzą.
Ta pozycja, poza tym, że jest genialna pod każdym względem, to pozwoliła mi się dowiedzieć, że istnieje roślinna świątynia Futatabi i francuski powieściopisarz i poeta Louis Aragon, z którego twórczością na pewno w jakiś sposób się zapoznam 😉
Żadna forma języka nie jest możliwa bez pojęcia ruchu, który stanowi jedną z jego sił sprawczych. I żaden rodzaj myśli nie jest możliwy bez języka.
Czas jest wynalazkiem ruchu. Ten, kto się nie rusza, nie widzi upływającego czasu.
Patrzenie jest wyborem. Patrzący decyduje, że skupi się na danej rzeczy, a więc, że wyłączy ze swego pola widzenia całą resztę. Zatem spojrzenie, które jest sednem życia, jest przede wszystkim odmową. Żyć znaczy odmawiać. Ten, kto godzi się na wszystko, nie żyje bardziej niż otwór w umywalce.
Jedynym złym wyborem jest brak wyboru.
Ludzie żywią swoisty kult dla prawidłowości.
Nikt nie chce wierzyć w przypadki. Pojęcie to, będące wyrazem nieuchronności zewnętrznej, co już jest przykre, albo zwykłego trafu, co jest jeszcze gorsze, nie figuruje w ludzkim zestawie wyobrażeń (…) Teoria przypadkowości jest nie do przyjęcia, gdyż zakłada, że sprawy mogłyby potoczyć się inaczej.
Każdy czyni cuda, jakie może.
W obliczu przyszłej grabieży możliwe są dwie postawy: albo nie przywiązywać się do istot i rzeczy, żeby rozstanie było mniej bolesne; albo, na odwrót, tym mocniej kochać istoty i rzeczy, iść na całość.
Najlepszym powodem, aby popełnić samobójstwo, jest strach przed śmiercią.