Zagłębiam buty w jeszcze nienaruszonej bieli śniegu, zostawiam chrzęszczący ślad, ale gdy obracam się w zwolnionym tempie, bo ruchy mam spowolnione od przytłoczenia, a umysł i Duszę zalane gęstą czernią, to widzę jak sypkie niczym kasza manna gwiazdki zasypują powstałe wgłębienia. Nie zostawiam nic. Ślady są tylko we mnie.
Za pokurczonymi od mrozu starodrzewami dostrzegam zielonkawy błysk wilczych oczu. Czuję zapach jego strachu, choć w tym duecie to on może obawiać się najmniej. Kocham wilki. Te pokryte grubą i puszystą sierścią, a nie te naciągnięte człowieczą skórą.
Przede mną czarne jezioro kruków szumiące krakaniem. Magnetyzuje mnie ich powaga, mrok i złowieszczość. Ten posępny majestat i grozę, gdy rozstępują uskrzydloną taflę, jak przechodzę pomiędzy nimi. Nie uciekają. Wiedzą, że nie mają powodu. Czują, że mocniej jestem tam z nimi niż bywam z kimkolwiek.
Tylko błękit Twoich oczu potrafi mnie rozbłękitnić choć na chwilę.
Bo na co dzień noszę w sobie noc – najczarniejszą ze wszystkich.
Zapalam świecę. Wypełniam kubek gorzką kawą. Czytam bolesne, czyli „Najgorszy człowiek na świecie” autorstwa Małgorzaty Halber.
Krystyna jest alkoholiczką i narkomanką już od 14 roku życia (najpierw alkohol, kilka lat później trawka), bo właśnie wtedy, po pierwszym łyku słodko-kwaskowatej sangrii jej ciało pokrywa „różowa biomechaniczna łuska, oczy stają się mocne, a postawa prosta” – nabiera odwagi do ludzi, a świat pięknieje i staje otworem. Świat, w którym kompletnie nie potrafi się odnaleźć: nie wie jak ma rozmawiać, jak się zachowywać, jak rozładowywać emocje, dlatego posługuje się pisaniem oraz fantazjowaniem, bo to pozwala jej się zorientować w tym, co myśli i czuje; myślę, że się sama sobie śnię. Prawdziwe jest tylko to, co wymyślam, i nie przyjdzie mi nawet do głowy o tym rozmawiać. To są połacie białego mchu, wyobrażenia z zewnątrz nazywane mglistymi, które w mojej głowie są wielkimi ogrodami. Nie mam ciała ani głosu, nie mam przyszłości ani pracy. Jestem czymś bardziej jak dźwięk, jak chwilowe przypadkowe zagęszczenie materii. Przesuwam się, ale nie możesz mnie dotknąć. Wtedy też uzmysławia sobie, że używki są cudownym lekarstwem na zmianę świadomości; każdy się boi, że nie jest ładny, za mało wie i niewystarczająco sobie radzi w życiu i choć ostatecznie kończy studia filozoficzne, potem dostaje pracę w kolorowej telewizji jako prezenterka muzyczna, jest atrakcyjna, błyskotliwa oraz rozpoznawalna, to w środku nadal jest spiętym, wystraszonym ciałkiem, które wolałoby porozumiewać się z otoczeniem za pomocą dziwnych dźwięków, a nie zdań wielokrotnie złożonych z orzeczeniem, bo przecież słowa nie oddają stanów emocjonalnych i nie są zdolne wyrazić tego, co najważniejsze, oraz ponieważ nie za bardzo ma z kim podzielić się tą refleksją. Ponieważ nie daje sobie chwili wytchnienia, od jedenastego roku życia wydaje jej się, że coś musi, i w związku z tym potrzebuje narzędzia, które ją rozbroi (…) Nagle z osoby typu depresyjna nastolatka na czarno zamienia się w jakąś lwicę salonową, która przemawia łaskawie i górnolotnie, i wszyscy myślą, że jest zarozumiała, podczas gdy w środku myśli, że nie ma jej w ogóle (…) Ale bez studia telewizyjnego i programu do nagrania jest tylko morze rozpaczy i nieustające poczucie, albo że jest gorsza od tego, z kim rozmawia, albo że się nudzi. W stanie zmienionej świadomości to się nagle robi nieważne. Nagle wszystko staje się niezwykle interesujące, a na odkrywa, że mam uczucia. I są jakieś rzeczy, które jej się podobają i te uczucia wzbudzają, i może o tym mówić. Nabiera ciała, ciężaru, jakości. Ma jakieś właściwości w końcu, nie jest tylko nieustającym brakiem – brakiem riposty, pomysłów i urody. Więc pod tym wszystkim jest lęk. I to, że żeby nie być kurwa sama, SAMA przez cały czas, w tych odmętach autobusu 521, w tym Instytucie Filozofii, w tym pokoju na pięterku w domu rodziców, żeby nie być sama, musi być najebana (…) Bo jest tak dobrze. Jest taka kolorowa. I ładna. I mądra. I te osoby, z którymi siedzi, tak ładnie słuchają. Nareszcie czuje się doskonale, więc chce się czuć jeszcze doskonalej, a przecież doskonalej poczuje się, jeśli powtórzy to, co robiła przed chwilą. Tak jest z każdym nałogiem. Tak wygląda mechanizm. Powtarzanie, żeby czuć się doskonalej. Potem jest już tylko niewyobrażanie sobie, że bez czegoś w ogóle można. Dlatego ciężko przestać.
Jednak przychodzi taka chwila, refleksja, decyzja, że przestać powinna; ja pamiętam cały czas ten moment, kiedy stwierdziłam, że basta, że naprawdę mnie to do niczego nie doprowadzi, i szłam po ulicy przygnębiona słowem »alkoholik«. I czułam ten stygmat. Tę szkarłatną literę. Gorszość. Bezdomność. Smród. Przegrane życie.
I Krystyna próbuje. Najpierw kilkukrotnie sama, dalej z pomocą psychoterapeutów, w końcu zaczyna uczęszczać do ośrodka na mityngi AA, by nie tylko wyrwać się ze szponów nałogu, ale również poszukać innego wypełnienia i znieczulenia, by nie udawać i nie tuszować, a w zamian za trzeźwość otrzymać prawdę oraz zmianę kryteriów zachwytu.
Boże, daj mi siłę, abym mógł zmienić to, co mogę zmienić, pokorę, abym mógł godzić się z tym, czego zmienić nie mogę, i mądrość, abym umiał odróżnić jedno od drugiego.
„Najgorszy człowiek na świecie” to 349 stron podzielonego na 31 rozdziałów (Wydawnictwo Znak Literanova) zwierzenia – tak, właśnie zwierzenia, którego nie pojmuję jako spowiedzi, bo spowiedź może i jest czymś w rodzaju oczyszczającego wyznania, ale w spowiedzi chodzi o to, żeby umknąć światu, zataić, wyszeptać chyłkiem zawstydzające i uwłaczające godności i odejść ze wzrokiem wbitym w podłogę albo w dalszym poczuciu pogardy dla siebie samego, albo świadomości o braku poprawy, bo jak nikt nie słyszał to się nie liczy, a przecież wyspowiadać można się ponownie i niby człowiek rozgrzeszony. Niby tak, ale czy wewnętrznie lżejszy? Czy zmieniony? Poprawiony? Czy mu łatwiej i milej ze sobą i w owej rzeczywistości? No niekoniecznie. Tutaj autorka właśnie chce wykrzyczeć, nie zatuszować, lecz odsłonić to najbardziej kompromitujące, by po pierwsze pomóc sobie, a po drugie uświadomić innym, że to nie do końca jest zgodne z ogólnodostępnymi skojarzeniami, bo alkoholik to nie zawsze nieudacznik, śmierdzący moczem bezzębny żul z brudnym psem u boku i dziecięcym wózkiem ponapychanym wygrzebanymi ze śmietnika puszkami czy po prostu jakikolwiek mężczyzna, ale zawsze mężczyzna, bo kobiet wykształconych, z wyższych sfer, stukających obcasami i starannie umalowanych to nic poza zaburzeniami odżywiania nie dotyczy, bowiem alkoholizm to koszmarna oraz podstępna choroba, a raczej to uzależnienie jest chorobą, nie alkoholizm czy hazard. Po prostu można się uzależnić od różnych rzeczy, jak się ma w sobie dziurę. Dziurę nudy oraz przede wszystkim niezgody na to, co w danym momencie czujesz (…) Nałóg bierze się z braku. Z tego, że jesteś pusty w środku. Pusty i zaniepokojony (…) Nałóg bierze się z tego, że jesteś wydrążony w środku, albo tak ci się przynajmniej wydaje. Że jest pusto i cicho, a ty jesteś zamknięty w swoim pokoju i za mało się starasz (…) Nałóg bierze się z nieustającej potrzeby odczucia ulgi. Bo sam już kurwa nie możesz ze sobą wytrzymać (…)
Nałóg bierze się z braku, a człowiek w tym nałogu jest samotny, zagubiony i skompromitowany. Bohaterka nie pojmuje własnych emocji, co za tym idzie nie potrafi ich wyrażać, nie do końca czuje się spełniona w tym, co robi, bo jest zgrzyt pomiędzy zewnętrznym, a wewnętrznym, do tego brakuje jej formy ujawnienia oraz dystansu, choć bardzo się stara, jednak nadmierna wrażliwość i tak robi swoje, a nawet więcej, bo zatapia ją w straszliwym, z którego tak ciężko wypłynąć, bo ciężko się przyznać. Ciężko też znaleźć alternatywę.
Nie jest to poradnik jak działać krok po kroku, nie recepta, ani nie typowy dziennik alkoholiczki, chociaż pisany w oparciu o własną historię, lecz bardziej afektywny strumień podświadomości i nieświadomości osoby rozedrganej i przytłoczonej, coś w rodzaju odręcznej terapii, intymnie-żenującego wynurzenia, które ma pozwolić się otrząsnąć, wreszcie otworzyć oczy na więcej oraz złapać nieskrępowany niczym oddech.
Dużo tu autoironii, ale jakże przykrej, dużo frustracji, bo nie może być inaczej, a dystans jest tylko pozorem, ponieważ od uczuć aż się tutaj kotłuje.
Dużo tu również chaosu, wszakże taka jest istotnie kronika nałogu: chaotyczna – pełna wzlotów i upadków, niejasności, hańby i prywatnej odrazy.
To przejmująca, emocjonalna i szczera pozycja naznaczona histerią i obłędem, które wynikają ze strachu, zagubienia, samotności, zakompleksienia tudzież niezrozumienia (i oczywiście wielu, wielu innych, bo każdy ma swoje, a i tak wiadomo, że wszystko sprowadza się do jakiegoś braku, który trzeba wypełnić, do niewygodnej prawdy, którą trzeba zakamuflować).
Jesteśmy tacy sami. Identyczni. Nie ma między nami żadnej różnicy, wybieramy tylko inne rodzaje broni, żeby przestać czuć, żeby zapomnieć o sobie i o tym, jak bardzo wszystko źle robimy, jak bardzo nie potrafimy sobie poradzić, jak bardzo jesteśmy najgorszymi ludźmi na świecie.
Już od dawna mam wymyślony cały świat, do którego uciekam.
Piekło to inni.
Co ja mam zrobić z tymi emocjami chorymi, biednymi?
Nie da się na dłuższą metę znieść tego, że trzeba cały czas być fajnym. To jest nieludzkie bardziej niż „Bravo”.
W świecie ciętej riposty i getrów z H&M tak łatwo się zgubić.
Im bardziej jesteś podszyty poczuciem, że ktoś ci nadepnie na kapcie albo zabierze kubeczek i nikt nie ma ochoty cię słuchać, tym głośniej będziesz wrzeszczeć na zewnątrz.
Wystarczy czasem pomalować rzęsy i nagle wszyscy inaczej cię traktują.
Bo przecież czym innym jest uzależnienie, jak nie nieustającym życiowym spierdalaniem? A używanie wyrazów brzydkich ma tylko zamaskować to, jak bardzo czułe są te miejsca, o których mowa.
Nie jest łatwo przebywać stale na wewnętrznej emigracji, potrzebne są narzędzia i one nazywają się używki. Wtedy na drzwiach zawieszacie napis »Zaraz wracam«, a jeśli okaże się w pewnym momencie, że powrót was nie interesuje, to znaczy, że jesteście uzależnieni i proszę pani, no, bez terapii to ja tego nie widzę.
Jeśli notorycznie uciekamy od życia, od prawdy, to człowiek w końcu ani nie jest szczęśliwy naprawdę, ani nie żyje naprawdę. Żyje, udając.
Na poziomie intelektualnym rozumiemy, że każdy myśli inaczej, że można inaczej odczuwać, ale na poziomie emocjonalnym bardzo oczekujemy, by postąpił w określony sposób.
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ludzie nie chodzą cały czas najebani (…) Myślałam sobie tak: Nie chcę być trzeźwa. Trzeźwość kojarzy mi się z nieustającą czujnością i napięciem, podczas gdy życzyłabym sobie z rozmachem mieć wszystko w dupie.
Jeśli nie chcesz przestać, jeśli chcesz bujać się jeszcze w tych obłokach i oparach, to nie idź do ośrodka rozwiązywania problemów i pomocy rodzinie, bo tracisz czas. Poczekaj, aż będziesz miał tak siebie dosyć, że stwierdzisz, że jesteś jedyną osobą w tym piekle, poczekaj, aż będzie ci się chciało rzygać od tego, jak bardzo kłamiesz. I zapamiętaj ten moment – to właśnie jest motywacja i z nią należy pójść na grupę motywacyjną.
Tak, system jest niedoskonały. Może się kiedyś ulepszy. Ale zazwyczaj kiedy się zapisujesz do jakiejś drużyny, nie jest wcale tak, jak sobie wyobrażałeś. A poza tym idziesz tam wkurwiony i załamany, no to jak ci się ma cokolwiek podobać?