„Rany goją się niejednako powoli, a powstała blizna nie zawsze sięga tak samo głęboko, niektóre są głębsze od innych” – „Blizna” autorstwa Auður Ava Ólafsdóttir

Rozpłakane wierzby.

Przerażone ule.

Żałość w sobie kulę.

Z żałości się tulę.

Obtulę.

Podtulę.

I nigdy nie stulę.

 

Jestem mozaiką z części nieposklejanych.

Drażliwie grzechoczę sobie.

Sobą.

 

A niebo pokrywają rozchełstane wiatrem chmury.

Popielate abażury.

Firan kremowe gipiury.

Mgieł glazury.

Błękit bury.

Nie lazury.

 

To tortury są Natury

Że nie dotknę Tej tiurniury.

 

Obłęd ponury.

 

Firmament nieczuły.

 

Okładka jest wściekle żółta.

No… jest.

Wściekle. Zaświadczam.

Ale nie tą żółcią optymistyczną.

Tą zaburzoną.

Poprzebijaną gwoździami.

 

„Blizna” autorstwa Auður Ava Ólafsdóttir.

 

Jonas Ebeneser Snaeland dobiega 50-tki i czuje się po prostu niepotrzebny: żona go zostawiła, córka okazała nie być biologiczną córką, znajomi wykruszyli, ojciec zmarł dawno temu, skurczona do niebytu matka tkwi w domu pogodnej starości i jest niczym migocący płomień świecy lub dmuchawiec, bo nigdy nie wiadomo kiedy kojarzy i się włącza, co dodatkowo negatywnie go nastraja, ponieważ nie chce skończyć tak samo: wyalienowany, w świecie własnych wymysłów, wymarzonych studiów filozoficznych nie ukończył, praca, w ogóle codzienność go nie satysfakcjonuje, wraca do pustego domu, sam jest pusty w środku, brakuje mu ciepła i zainteresowania, wydaje mu się, że wszystko już zrobił i zobaczył, wszystkiego doświadczył, czego miał doświadczyć, więc teraz musi dulczeć w letargu, jest farbką akwarelową i się zmywa, zatem postanawia popełnić samobójstwo – porządkuje dom, rozmawia z ukochaną „Gudrun Lilią Wodną”, od mieszkającego w sąsiedztwie przyjaciela Swana pożycza strzelbę, zabiera wielką skrzynię na narzędzia, wiertarkę oraz dzienniki z czasów młodości, pisze list pożegnalny, bo Czy świat za mną zatęskni? Nie. Czy świat beze mnie będzie uboższy? Nie. Czy świat da sobie radę beze mnie? Tak. Czy świat jest lepszy teraz, kiedy się na nim zjawiłem? Nie. Co zrobiłem, aby go poprawić? Nic, więc  Odchodzę więc na spotkanie z samym sobą.

Z moim ostatnim dniem.

Żegnam wszystko.

Krokusy się otworzyły.

Nic po sobie nie pozostawiam.

Odchodzę z otaczającej wszystko jasności w mrok

i wyjeżdża do przypadkowo wybranego kraju, który przez wojnę stał się ruiną; zniszczenie wszędzie rzuca się w oczy, a ludzie są bladzi i zmęczeni, tam lokuje się w położonym przy plaży Hotelu Silence, w pokoju numer 7, prowadzonym przez rodzeństwo Maj, która samotnie wychowuje synka Adama (narzeczony zginął) i Fifiego, gdzie zaczyna trochę pomagać, wysłuchując okrutnych historii i z czasem okazuje się, że jestem gęstym lasem i mroczną nocą ciemnych drzew; ten, kto nie boi się mojej ciemności, poczuje pod nogami dywan z róż.

 

„Blizna” to surowa, islandzka opowieść, licząca 213 stron (Wydawnictwo Poznańskie), którą pod względem czucia i lubienia dzielę na pół, bo pierwsza połowa „Ciało”, czyli jestem nieszczęśliwy (…) Nie wiem kim jestem. Jestem niczym i nic nie mam mi się niesamowicie podoba, a druga „Blizna” o tym, że mógłbym recytować świat do zmroku, wszędzie coś jest już niekoniecznie, ponieważ zbyt łatwo traci swoje napięcie oraz swoją bolesność: z arcyintrygującej staje się… banalna. Bohater ogłuszony pustką, męczący w nicości, nie dostrzegający sensu, wyprany z emocji, prawie że martwy,  zbyt szybko ten sens odnajduje – jakoś tak niemożliwie tuzinkowo się zbiera i stabilizuje i to jeszcze pod wpływem zderzenia pragnienia śmierci własnej z poczucia marazmu Duszy ze śmiercią dopadającą tragicznie i znienacka tych, co nie chcą (może robi to ze wstydu?). I potem już jakoś tak z górki, pozostawiając duszną atmosferę smutku i zapomnienia oraz ciekawą i głęboką metaforykę daleko w tyle.

O lęku. Otępieniu i nonsensowności. Zgubnym rozgrzebywaniu przeszłości i nakładaniu jej na obraz tu i teraz. Nie tyle wyobcowaniu, co wypłukaniu ze wszystkich emocji. Braku chęci i braku celu. Samotności. Rozczarowaniu. Wrażeniu zbędności. Zobojętnieniu własnym tak strasznym, że nie dostrzega się zobojętnienia innych, bo chociaż bohater należy do tych wnikliwych, to jednak ani nie wyczuwa, ani nie dostrzega, co dzieje się z jego najlepszym przyjacielem. O tym, że jedni mogą, a nie chcą, a drudzy by chcieli, ale nie jest im dane.

I mimo, że akcja koncentruje się na postaci męskiej, to jednak kobiety są tutaj bardzo, BARDZO ważne.

A jak ważne dowie się ten, kto sięgnie po tę książkę.

Polecam, zwłaszcza dla tej pierwszej połowy i dla oszczędnego, trochę sennego stylu.

Jak się tak zastanowić, co na świecie wyprawia się z kobietami, to człowiek się wstydzi, że jest mężczyzną.

Człowiek nigdy nie wie, co myśli kobieta. Niczym się nie zdradzają, a potem nagle mówią, że już człowieka nie kochają. Bo zmieniły się w samotności.

Człowiek jest taki mały.

Ludzie popadają w zapomnienie.

Ludzie nie lubią, jak świat się odradza. Jak wszystko zaczyna się od początku – wszystko poza nimi samymi.

Ludzie wpadają w rozpacz, rozumiejąc sytuację i nie mogąc jej zmienić.

Każde cierpienie jet wyjątkowe i niepodobne i dlatego nie można tego porównywać. Szczęścia natomiast bywają podobne.

Słowo można źle zrozumieć na wiele sposobów.

Wyjaśnienia są mylące, wprowadzają w błąd.

Kobieta to przyszłość mężczyzny.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *