Dla człowieka siedzącego pod szklanym kloszem, znieczulonego na wszystko, zatrzymanego w rozwoju jak embrion w spirytusie, całe życie jest jednym wielkim, złym snem.
(Sylvia Plath, „Szklany klosz”)
Połykam, zdanie po zdaniu, powoli, bez pośpiechu, bo tutaj tak trzeba. Waniliowe cappuccino pieści zmysł mojego smaku. Przerzucam, kartka po kartce, wtenczas na wczesnowiosennym niebie rozpływa się polewa z gorzkiej czekolady – świat smakuje gorzko. Widzę, obojętnie, zza tej szyby, bo nie taki powinien być ten świat, i my sami.
„Szklany klosz” to powieść z elementami autobiograficznymi Sylvii Plath, amerykańskiej poetki, wpisującej się w nurt literatury konfesyjnej (czyli prywatnego wyznania) – miesiąc po jej wydaniu artystka popełniła samobójstwo przez zatrucie gazem.
19-letnia Esther Grenwood pochodzi z Bostonu (Dom nasz był mały, biały, drewniany, ustawiony na środku niewielkiego, jaskrawozielonego trawnika, przy brzegu dwóch spokojnych podmiejskich ulic. Mimo że zasadziliśmy dokoła naszej posesji klony, to każdy, kto zechciał, mógł zajrzeć w okna sypialni na drugim piętrze i dowiedzieć się co robimy.), ma młodszego brata, jest półsierotą; gdy miała 9 lat zmarł jej ojciec (wykładał na uniwersytecie o insektach), z kolei matka uczy pisania na maszynie oraz stenografii. Bohaterka (studiuje filologię angielską w college’u) jest laureatką konkursu na wiersze, opowiadania i slogany zorganizowanego przez magazyn kobiecy – w efekcie wyjeżdża na miesięczny staż do redakcji, do Nowego Jorku (mieszka tam wraz z 11 innymi dziewczynami w hotelu „Amazonka”, na 17 piętrze). Nowy Jork – miasto kariery, zabawy, radości, imprez, spotkań, bankietów, przyjęć – jednak, jak się okazuje już od pierwszych stron książki, nie dla niej. Bo Esther nie jest „zwykłą”, uśmiechniętą, zadowoloną z życia młodą kobietą, lecz niesamowicie wrażliwą, nieśmiałą, przerażoną światem osobą, widzącą więcej i dalej, dostrzegającą wady, okropieństwa, „cienie”, które paraliżują ją przed „normalną” egzystencją. Ona doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej „inności”, jednak duszy nie da się zmienić, a taka melancholijna, refleksyjna, drobiazgowa, odnotowująca powszechne zło i beznadziejność dusza zamyka się na otoczenie, na tu i teraz, tworząc własną, „pozornie” bezpieczną rzeczywistość. A ta rzeczywistość jest pozornie bezpieczna, ponieważ w gruncie rzeczy staje się pułapką, szklanym kloszem, wzmagającym obojętność na „zewnętrzne”, na to co dzieje się wokół, z którego bardzo ciężko się wydostać, bo brakuje sił na ucieczkę, bo najtrudniej wygrać z nadmiernie sensytywną psychiką, niedostosowaną. I taki umysł łatwiej popada w depresję, a każda porażka, obserwacja, każdy sprzeciw oraz niezrozumienie przedłuża ten stan, wzmaga go aż staje się standardem, częścią osobowości – nie do przezwyciężenia. Esther jest szczególnie ambitna (była korespondentką lokalnego dziennika „Gazette”, redaktorką szkolnego magazynu literackiego, sekretarką Komitetu Honorowego, zrobiła kurs fizyki, chemii, literatury Szekspira, przyrzekano jej kilka stypendiów, popierano kandydaturę na studium doktoranckim w pierwszorzędnej uczelni na Wschodnim Wybrzeżu, pragnie studiować na słynnej amerykańskiej uczelni, nauczyć się języka niemieckiego, francuskiego), aczkolwiek jej prawdziwą pasją jest pisarstwo – chce zostać poetką. Niestety nie dostaje się na wymarzony wakacyjny kurs literacki, więc musi wrócić do rodzinnego domu, do matki, z którą nie potrafi nawiązać przyjaznej relacji. I wtedy zaczyna wpadać na milion pomysłów; napisze powieść (nie uda się, bo ma zbyt małe doświadczenie, nie przeżyła nic szokującego), będzie podróżowała po Europie, nauczy się stenografii, przygotuje do pracy dyplomowej, przerwie na rok naukę i zajmie ceramiką artystyczną, pojedzie do Niemiec, popracuje w knajpie i przyswoi język – nic z tego, bo przecież równocześnie zaczęła dostrzegać jak wiele nie umie: gotować, tańczyć, jeździć konno, na nartach, czytać po hebrajsku, pisać po chińsku, nie zna mapy, nie ma słuchu. Dodatkowo buntuje się, że kobiety muszą dochować cnoty a mężczyźni nie, że tak w ogóle to nie ma odpowiednich mężczyzn – Buddy-kłamca, hipokryta, Lenny-niski, w granatowych ubraniach, Konstanty- też niski, Mark-brutal, gwałciciel, Irwin-za bardzo lubił kobiety, zbyt dużo kobiet, toteż podjęła decyzję, iż nie wyjdzie za mąż, nie będzie „zakotwiczoną” gospodynią domową, poddaną „przepierce mózgu”, monotonii życia. Uznała również, że jej pamięć jest nadmiernie skrupulatna, że za dużo się uczyła, że cisza, która znajduje się w jej wnętrzu działa przygnębiająco, i tylko kąpiel pozwala jej być sobą – tam medytuje. W pewnym momencie dochodzi też do wniosku, że tylko dzieciństwo było okresem realnego szczęścia, że żadne „sztuczne przyjemności” nie są w stanie cofnąć jej do tego stanu niewymuszonej euforii. I zaczyna pojawiać się frustracja, brak snu, łaknienia, trudności z przełykaniem, niechęć, pasywność, myśli samobójcze, i w końcu próby, poprzedzone chłodną kalkulacją; cięcie, utopienie, powieszenie, otrucie, skok z mostu. Esther zmaga się z głęboką nerwicą, depresją, wobec tego najpierw ląduje w prywatnej klinice Doktora Gordona, gdzie zostaje poddana elektrowstrząsom, potem w klinice u Doktor Nolan (pobyt opłaciła jej pisarka Filomena Guinea). Niestety, Esther po prostu nie ma woli, siły, by walczyć z otoczeniem, ludźmi, okrucieństwem, a wreszcie z samą sobą, i choć książka nie ma konkretnego końca, to można się domyślić, że bohaterka nie oswoiła się ze światem autentycznym, bo nie potrafi zdystansować się do wielu kwestii.
„Szklany klosz” jest napisany prostym językiem, to psychika bohaterki jest ciężka. Jeśli ktoś szuka w tej książce dynamiki, akcji – nie znajdzie. To pozycja dla osób bardzo wrażliwych, nie zgadzających się na schematy, patrzących na otoczenie, na społeczeństwo zza własnej szklanej szyby, wzmagającej obojętność na to, co „tu” się dzieje.
źródło ilustracji: http://1.bp.blogspot.com/-Lif4uN-piA0/UlRS4_vM4oI/AAAAAAAAAbM/xPyR1PZ8B18/s1600/352×500.jpg