Seriale opanowały świat. W zasadzie chyba nie ma dnia, żeby na którejś ze stacji telewizyjnych nie emitowano kolejnego odcinka. Miliony widzów zasiadają, każdy ma swój ulubiony, godzina zaklepana, nie odzywać się, nie podchodzić, broń Boże nie zmieniać programu, nie planować, nie zaburzać, cisza, skupienie, kontemplacja – oglądamy.
Właściwie dlaczego tak jest?
Myślę, że można wymienić kilka czynników; jedne dominują bardziej, inne mniej, ale jednak wzajemnie się przeplatają.
1. Przyzwyczajenie do bohaterów – albo wzbudzają sympatię, albo też nie, ale uczymy się ich reakcji, możemy przewidzieć zachowania, wyłapujemy charakterystyczne zwroty, gesty, wiemy, co lubią, czego nie, jaki mają styl ubioru (stąd bardzo ciężko zaakceptować nową postać – jeszcze gorzej jeśli ta grana przez konkretną osobę zostaje zastąpiona kimś innym).
2. Bohaterowie stają się kimś… bliskim – to tacy „wirtualni przyjaciele”, którzy po prostu są (włączysz telewizję i masz) – dają poczucie obecności, nawet jakiejś zażyłości, co na czas oglądania pozwala zapomnieć o samotności – jesteś ty i oni.
3. Pokusa podglądania – o tak, ludzie mają tę skłonność, że lubią „uczestniczyć” w cudzym życiu, wiedzieć, co się u nich dzieje, co robią w danej chwili, nad czym rozważają, czy piją kawę, budują dom, zmieniają pracę, myją podłogę, biorą kąpiel, ile zarabiają, z kim mają romans i czy w ogóle mają.
4. Ciekawość, co będzie w następnym odcinku – scenariusz zawsze jest tak sprytnie przemyślany, żeby akcja urywała się w najbardziej intrygującym momencie (napięcie wzrasta, ktoś coś uczynił/powiedział/zobaczył… bach! Na dzisiaj koniec), wtedy nie pozostaje nic innego, jak czekać tydzień na kolejny odcinek (dyskutując ze znajomymi i rodziną, snując domysły), no bo… co będzie dalej?
5. Rozrywka, relaks, sposób na nudę – u nas bywa monotonnie, a u nich zawsze coś się dzieje: ZAWSZE. Bywa pokrętnie, poważnie, z humorem. Seriale być może niewiele uczą, ale jakby opowiadały o nadmiernie poważnych rzeczach (od tego są na przykład reportaże), to nikt by ich nie oglądał, bo teraźniejszość obfituje w szeroko pojęte zło: choroby, gwałty, morderców, złodziei, przekręty, chamstwo, cierpienie. Samo życie sprawia, że stajemy się nieufni, zalęknieni, skłonni do depresji – seriale mają nas od tego oderwać.
6. Ukazanie codziennych trosk – perypetie rodzinne, zdrowotne, zawodowe, miłosne (które szczególnie nas interesują). Niejednokrotnie to, co akurat dzieje się u nas, dzieje się również u bohaterów (Boże Narodzenie, Wielkanoc, Sylwester), więc mamy takie poczucie, że to mówi o naszej rzeczywistości.
7. Miłość – temat uniwersalny – miłość pojawia się w każdym serialu, i my na nią czekamy, zwłaszcza w takim wydaniu, gdzie jest wszechmocna, a jak nie od początku szczęśliwa, to na sam koniec już tak. I chyba tego właśnie nam brakuje, takiej pozytywnej energii, siły do zmagania się z przeciwnościami losu. A w serialu da się? Da się.
8. Podpowiedź jak wyjść z opresji – ponieważ mamy wspólne problemy, to możemy podpatrzeć, jak inni sobie z nimi radzą (a radzą sobie zwykle lepiej niż my), ale niewykluczone, że to da komuś jakąś nadzieję, wskazówkę.
Seriale naturalnie pokazują to, czego człowiek zapewne w większości nie przeżyje, ale my chcemy oglądać takie „bajki”, chcemy, by czasem życie było jak bajka (choćby na ekranie). Zbyt wiele mamy zmartwień, by szukać ich jeszcze w telewizji (chyba, iż w formie pocieszenia, że może być jeszcze gorzej). Pragniemy wyraźnej granicy, klarownego podziału na dobro i zło, świata w biało-czarnych barwach, w którym wszystko jest pewne, bez zbędnych domysłów, ładnej scenerii, pięknych aktorów, dystansu. Tego właśnie nam trzeba: poprawionej wersji życia.
Jak to wygląda u mnie?
No wygląda, bo mimo, że nie lubię oglądać telewizji, i w zasadzie tego nie robię, to Poniedziałek, Wtorek oglądam. A co? „M jak miłość” rzecz jasna – tak właśnie, od 15 lat. Najpierw oglądałam z mamą, a teraz nawet jak już z nią nie mieszkam, to dalej oglądam i jeszcze do tego wszystkiego rozprawiam z nią przez telefon: kim jest Rafał, że Natalka jest nieodpowiedzialna, Paweł w dalszym ciągu czuje coś do Madzi (chociaż Ala jest fajna, i Olek też fajny), Anna powinna dać Wernerowi Szansę, a Sonia odczepić się od Andrzeja, wszakże co jak co, ale jak Tomek nie będzie z Agnieszką to chyba się na ten serial obrażę! Chyba…
Z kolei jak byłam znacznie młodsza to z zapałem śledziłam losy „Zbuntowanego anioła” (wspólnie z bratem;p). Panie Święty, jak ja uwielbiałam tę telenowelę: bo Mili piękna i zadziorna, Bernardo na siłę groźny, Pani Angélica tak ciepła, Lina (Motylek) infantylna, Federico okrutny, lecz przy tym niezdarny, i Ojciec Manuel, Rocky, Ramon, Gamuza, Andrea, Damian, Luisa, Victoria, Bobby, Martha (Martita), Gloria, Don Pepe, Pablo, Siostra Pulchna, Socorro – i wiele, wiele innych bohaterów, a już na pewno Ivo i Sergio. Ten pierwszy rozbrajał mnie swoimi pomysłami (i chyba długimi włosami), ten drugi czułością. W tym pojedynku na pewno wygrywał Ivo. Szkoda tylko, że wtenczas mój młody umysł nie zauważył, że Ivo został wykreowany na zwykłego buraka, który latał za każdą spódniczką, a to właśnie Sergio zasługiwał na uwagę. No cóż… Młodym się wybacza, i ja też sobie wybaczę ten wirtualny wybór.
źródło ilustracji: http://ocdn.eu/images/pulscms/NGU7MDMsMmU0LDAsMSwx/2f84546f11a2f59daded18264f2a3379.jpg
źródło ilustracji: http://nd03.jxs.cz/074/838/2e8de99637_88211073_o2.jpg