Wełniste kłębuszki wtapiają się w pomarszczoną cieniami strukturę, nabierając granatowo-sinej masy. Cumulonimbus – kalafior nieba – kwiat burzy z postrzępioną falbaną. Wewnątrz posplatanych kudłów siedzą robale, myszy, pająki, potłuczone butelki, uschnięte kwiaty, utracone nadzieje, dwulicowość, nałogi, nienawiść, szyderstwa, oszustwa, przekleństwa, szubrawstwo, zdrady, smutki, rozterki, gniew – każdy dokłada coś od siebie, nie ponosząc szczególnego wysiłku. Zło jest prostsze do realizacji, bo nigdy nie wiąże się z zazdrością. Zazdrość zabija dziecięcą niewinność. Obrzydliwa zgrzybiała łapa z ostrymi szponami wsypuje do butelki sproszkowaną zawiść, czasem już sączoną z mlekiem matki. Bywają oporni, ale to wymaga od nich sporego wysiłku. Zazdrość zazdrości nawet sobie samej. Znikczemniała tusza hamuje swobodne ruchy, sposępnia nastrój. Trzeba usunąć nadmiar, by móc wchłaniać na nowo.
Chłodne powietrze rozpływa się po nadpękniętej kostce chodnikowej, a gdy natknie się na ludzkie nogi niczym wodne utopki, zmory lub rusałki oplata je swoim płynnym chłodem. Drzewa machają złowieszczo liściastymi skrzydłami, wrzeszcząc zbolałymi wiekiem konarami. Ich naturą barwione pióra igrają z paletą zielonych odmian: trawiasty, szmaragdowy, zieleń butelkowa, zieleń zgniła, zieleń wiosenna, pistacjowy, miętowy, seledynowy. Trzeszczą nienaoliwione kości dzikich krzewów celowo ranione przez ciernie – urodziły się z cierniami, to naprawdę boli – jak niesprawiedliwy los i fałszywe gesty, jak nieprzemyślane słowa i rozmyślnie zadana krzywda. Są tacy, co upajają się strapieniem innych – przyrządzają z ich nieszczęść szczęśliwe dla siebie trunki, które wypijają jednym haustem. „Niech dzieje ci się źle a nie mnie. A jeśli mi dzieje się źle, to tobie niech będzie jeszcze gorzej”. W trunku są twoje upadki i moje triumfy, zioła zebrane z lasów tajemnych, uszy królika i kopyta sarny: by słyszeć więcej niż się powinno i z pozorowanym wdziękiem wchodzić tam, gdzie nie zapraszają.
Stare wiedźmy zataczają kółka na swoich miotłach (na brzegu siedzi czarny kot łapczywie się oblizując, bo w tym pędzie złapał tłuściutką myszkę i nie zważając na jej piski wbił ząbki w soczyste ciałko) i dynamicznie ugniatają purchawki, które tworzą jeszcze delikatne gromy. Powietrze staje na baczność, hamując ich pęd nieobłaskawiony. Niepokojąca cisza. Ptaki chowają się w wysokich trawach, ślimaki w pasiastych skorupach. Krzyżaki sprytnie biegną po posrebrzanych niteczkach samodzielnie utkanej pajęczyny na sam koniec owego dzieła. Wiatr wzmaga wyławiając wędką ostatki słonecznego światła, po czym zaczyna świstać jak niesprawiedliwy bat ojca. Zaczyna wyć tęsknie jak wilk w osamotnioną, mroźną noc w kierunku równie samotnego księżyca. Przyjmuje kształt kuli, by tarzać się po polach niszcząc plony bogatych i ubogich. Wyrywa słupy, przecina linie wysokiego napięcia, zdziera dachy, porywa kury, kaczki, gęsi, które nie zdążyły wczłapać do usłanej ciepłym siankiem przystani. Pylistym piaskiem sypie w oczy dzieci gorączkowo zbierających wiaderka i foremki. Dmuchawce pozbawia mechatego upierzenia, nas odwagi.
Nikczemność spada deszczem, spada gradem. Dynamika. Nieokiełznanie. Chlupocze nieprzyjemnie pod butami wysiadających z autobusów. Przemacza rajstopy, pończochy i sztywne od nowości garniturowe skarpety. Nawałnica przezroczystych igieł. Ciemność spowija świat gęstą tajemnicą. Tajemnica przywabia pazernych. Lśnią w mroku ich oczyska nienasycone, zapominając o mruganiu. Po ulicach płynie ciecz parszywa, zszarzała, płyną występki, brudy i sprośne dowcipy, płynie wyrzucone przez okno sumienie. Rzeki wzbierają niszcząc zmurszałe mosty. Leśne baby mamroczą pod nosem poufne zaklęcia, zbierając do woreczka mech, niedźwiedzie pazury, kły rudego lisa, zdechłe krety, żaby, skórę zaskrońca, korzeń waleriany, pokrzywę, bylicę, by odpędzać wszelkie żale i zarazy. A gdy wrócą do domu rozłożą je nieopodal trzaskającego ognia, do którego przemówią z należytym szacunkiem. Szeptunki słuchają zwierząt, roślin, wody, wiatru. Szeptunki dziękują posiłkom – my nie potrafimy. Chochliki strzelając ze swoich maleńkich łuków, wyśmiewają i wiedźmy i nas.
Ryk. Huk. Grzmot. Jasna pręga przecina czarną planszę. Oślepiające światło błyskawicy. Tak bardzo nad nami i przeciw nam. Destrukcyjne moce złotej strzały. Brokatowe pioruny wyglądają jak pęknięcia na porcelanowym serwisie do herbaty. Co raz budzą się szturmem i zapadają w sen. Drżą ludzie, drżą zwierzęta. Ziemia zyskuje nieregularne wzory. Pozamykane okna. Telefony najdalej odłożone. Płomień świecy tańczy w rytm tej majowej melodii. Burza – niepowstrzymany spektakl przyrody.
źródło ilustracji: http://www.widoczki.com/widoczki/2/piorun-burza-blyskawica.jpeg