„O ludzie przyszłych epok pamiętajcie o mnie” (Guillaume Apollinaire)

Guillaume Albert Vladimir Alexandre Apollinaire de Kostrowitzky (dla przyjaciół Kostro) przyszedł na świat 26 sierpnia 1880 roku w Rzymie.

źródło ilustracji: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/dd/Apollinaire.jpg

Pseudonim zaczerpnął od ostatniego ze swych licznych imion – w dosłownym tłumaczeniu znaczy „apolliński”, czyli boski, boski Wilhelm. Rodzinny majątek pod Nowogródkiem opuścił po powstaniu listopadowym dziadek jego matki, który w Watykanie został papieskim szambelanem. Poeta szczycił się swoją „polskością”: złotym wężem w herbie i bohaterskim męczeństwem zniewolonego narodu. Jego matka –  piękna, rudowłosa awanturnica Angelika Kostrowicka (ekscentryczna Polko-Włoszka urodzona w Helsinkach) nie znała języka polskiego, ale jej porywczy temperament syn przypisywał właśnie słowiańskiemu pochodzeniu. Podobno już jako dziewczynka była określana dzieckiem „niezwykle trudnym” – z tego też powodu usunięto ją z pensji. Później została bywalczynią kasyn Monaco-Ville i Monte Carlo – hazard umiłowała do tego stopnia, że utrzymywała z niego siebie oraz synów (z dodatkową pomocą wszystkich mężczyzn swojego życia). Jej obyczaje były swobodne: piła czysty rum, whisky, paliła „jak stary dragon”, a swoim dzieciom nigdy nie stworzyła prawdziwego domu rodzinnego. Gdy po pobycie we Włoszech i południowej Francji ostatecznie osiadła pod Paryżem, trzymała w swej willi małpę i 4 psy, miała ogromny bilard oraz karciane stoliki, a kawę podawała w ustawionym w jednym z pokojów namiocie wezyra. Angelika pomimo lekkiego stylu życia była perfekcyjną gospodynią: smażyła konfitury, przyrządzała marynaty, piekła ciasta, którymi chętnie obdzielała bliskich i przyjaciół. Guillaume’a zawsze traktowała jak małego chłopca (z kolei jego twórczością specjalnie się nie interesowała) – sam artysta twierdził, że są do siebie na tyle podobni (talent kulinarny i niedomatorskie usposobienie), iż nie mogą wytrzymać pod jednym dachem. Mimo wszystko przyznał, że często wykorzystuje jej myśli i powiedzonka we własnych utworach.

Do dnia dzisiejszego nie jest pewne, kto był ojcem poety, choć domysłów są miliony: włoski oficer, dostojnik papieski, cesarz Francji, rosyjski generał, nawet sam dziadek. Apollinaire nigdy nie dementował tych plotek, zwłaszcza, gdy dotyczyły ono osoby wysoko postawionej. Niejasną genealogię zamienił w indywidualną legendę: wyglądał na Włocha lub Żyda, od święta czuł się Polakiem, zaś na co dzień był Francuzem, z rosyjskim obywatelstwem – bardzo długo starał się o obywatelstwo, bo nieomal przez całe życie pozostawał we Francji cudzoziemcem (otrzymał je dopiero podczas I wojny światowej).

Apollinaire uczęszczał do szkół w Monako, Cannes i Nicei. Maturę oblał, bo nie potrafił się dostatecznie skoncentrować, mając u boku dynamiczną matkę, prowadzącą nadzwyczaj urozmaicone życie. W belgijskim Stavelot wraz z bratem Albertem mieszkał przejściowo, a po ucieczce stamtąd (za sprawą matki, która miała niemałe kłopoty finansowe i nie była w stanie opłacić pensjonatu) na stałe osiadł w Paryżu. Dla 19-latka bez matury, bez pieniędzy nie było tu rozsądnych perspektyw – kręcił się więc po ulicach, żywiąc suchym chlebem i śledziami, łapiąc dorywczych prac literackich (pisał felietony dla miernego dziennikarza, który publikował je pod swoim nazwiskiem), pod zmienionym nazwiskiem stworzył 2 powieści pornograficzne: „Jedenaście tysięcy pałek, czyli miłostki pewnego hospodarza”, „Dziewięćdziesiąt dziewięć dziewic, czyli miłostki pewnego hospodarza”.

Apollinaire był człowiekiem o zawiłej osobowości: porywczy, uparty, lecz obdarzony czułym sercem, bardzo zmysłowy, ze skłonnością do radości i rozpaczy, subtelny, romantyczny i nieposkromiony. Tak naprawdę nigdy nie miał szczęścia w miłości. Pierwszy raz zakochał się jeszcze jako nastolatek w córce karczmarza – Mireire – poznali się w trakcie jego 3-miesięcznego pobytu w belgijskim miasteczku Stavelot. Pisał dla niej wiersze, które dziewczyna przewiązywała różową wstążeczką, ale o świcie 5 października 1899 roku, gdy wszyscy spali musieli dać nogę, bo matka nie miała za co uiścić opłaty. Artysta był zmęczony takimi tułaczkami: ciągle w drodze pomiędzy podparyską willą matki, pracowniami przyjaciół malarzy, biblioteką, redakcjami, kawiarnią czy bistrem – dlatego też zdecydował się wynająć własne mieszkanie. Od tego momentu przyjmował gości u siebie, serwował im spaghetti, szpinak i wiele innych przysmaków (a ponoć był mistrzem kuchni: jakość jedzenia rozpoznawał po zapachu. Aczkolwiek żarłoczne upodobania nie sprzyjały utrzymaniu smukłej sylwetki), lubił porządek, więc nie pozwalał rzucać niedopałków na podłogę, co więcej – nie pozwalał, by ktoś siadał na jego tapczanie.

Apollinaire miał apetyt na życie – przy dworcu Saint – Lazare słuchał opowieści dżokejów przesiadujących w barach, szperał w podrzędnych antykwariatach, kolekcjonował kuriozalne przedmioty. W Bibliotece Narodowej studiował książki o okultyzmie, teozofii oraz klasykę literatury obscenicznej. Podśpiewywał frywolne piosenki, nie lubił płacić za innych, choć sam zatrudniał darmowych pomocników i sekretarzy – za sprawą jednego z nich trafił na 5 dni do więzienia oskarżony o kradzież Mony Lisy z Luwru (obaj z Picassem, zdenerwowani na wieść o kradzieży słynnego obrazu, popędzili zwrócić pewne statuetki ukradzione z Luwru przez ówczesnego sekretarza poety. Sekretarz był ponoć kleptomanem, a Picasso nabył od niego owe zdobycze, co spowodowało posądzenie go o współudział w większej aferze. Niektórzy twierdzą, że to był dowcip, jaki zrobiono Apollinaireo’owi, ale po tym jak fanty przeszły przez jego dom, to on był najbardziej poszkodowany ze wszystkich).

Któregoś majowego dnia odwiedził go właśnie Picasso i oznajmił, że znalazł dla niego idealną kandydatkę – młodszą o 5 lat (miała 22 lata, on 27), szczuplutką, rezolutną, z ciemnymi warkoczami Marię Laurencin. Była ona początkującą malarką (na jej obrazach znajdowały się eleganckie damy w stonowanych różach i szarościach) z nieprawego łoża. Maria zniewalała go dziewczęcym urokiem, wzruszała skakaniem na skakance, i tym, że gdy od niego wychodziła zeskakiwała z 3 ostatnich stopni schodów, co miało oznaczać: do widzenia, do zobaczenia, do jutra. Przez wiele następnych sezonów tworzyli parę – można rzec, że wychowała się u jego boku, dojrzewała jako artystka, a on jako krytyk sztuki uczynił ją sławną. Poeta idealizował jej obrazy, urodę i charakter, bo ówczesna muza Picassa – Fernanda Olivier – charakteryzowała ją jako kobietę niezbyt mądrą, pozerkę, osobę krótkowzroczną. A ponieważ podobnie jak Apollinaire miała impulsywny temperament,  była apodyktyczna, niezależna artystycznie oraz intelektualnie, to często się kłócili, krzyczeli na siebie, Maria rzucała się na niego z pięściami. I choć kochał ją naprawdę mocno, to miała dość jego zazdrości, powiedziała „dość”, płakała, ale zostawiła go.

Odrzucony mężczyzna wpadł w depresję, a ponieważ mieszkał blisko Marii, to nie chciał wracać do domu – przyjaciele właśnie wtedy pomogli mu znaleźć nieduże lokum na poddaszu przy Saint-Germain, w którym przez długi czas pomieszkiwał wśród nierozpakowanych pudeł wypełnionych dziwnymi przedmiotami: murzyńskie maski, jarmarczne kicze. W tym też czasie krytycy bezdusznie miażdżą jego nowatorski tom poezji „Alkohole”, co więcej Apollinaire dostrzega groteskowość własnego wizerunku. Określany „handlarzem tandety”, ubogi, niedoceniany, artysta, porzucony kochanek, mimo, że miał w zwyczaju szybko podnosić się z życiowych klęsk, to jednak teraz nie potrafił osiągnąć spokoju serca. Definitywny koniec nastąpił z chwilą, kiedy spotkał się z Marią (która czasem łaskawie odbywała z nim na spacery) i usłyszał, że wychodzi za mąż – blady ze wściekłości  opuścił bar, a 2 miesiące później, gdy wybuchła I wojna światowa postanowił zgłosić się do wojska jako ochotnik. Jednak brak obywatelstwa nie pozwolił mu na natychmiastowe zrealizowanie owego planu – wyjechał więc do Nicei, i czekając na przydział do wojska poznał Luizę de Coligny-Châtillon. Wysoka, zielonooka blondynka, uwodzicielska, kapryśna, arystokratka z towarzystwa bezapelacyjnie zawładnęła jego osamotnionym sercem. Gdy udał się na front, pisał do niej listy pełne namiętności, w które wplatał wiersze, nie zachowując sobie żadnych kopii (w ogóle większość swoich erotyków stworzył, przejawiając entuzjazm dla wojny, postrzegając ją jako święto techniki oraz widowisko pirotechniczne: scalał motywy miłosne i wojenne, tworząc coś w rodzaju erotyzmu batalistycznego). Jednak Lou nie odwzajemniła jego uczuć – rozstali się.

Wracając z kolejnych odwiedzin w Nicei, artysta spotkał w pociągu młodą pannę z Algieru – Magdalenę Pagès, która stała się jego „wirtualną” miłością. Bowiem w trakcie podróży wymienili się adresami, co pozwoliło im utrzymywać kontakt korespondencyjny. Poeta, mający władzę nad słowami, szybko rozkochał w sobie kobietę, która już w drugim liście przesłała mu zasuszone kwiatki bzu. Apollinaire słał jej z okopów nie tylko piękne listy i wiersze, ale też: własnoręcznie zrobione aluminiowe pierścionki, guziki od mundurów wroga, łuski z pocisków. Określał ją swoją muzą, wróżką, małą niewolnicą. Pragnął ukształtować według własnego wzoru szczęścia. Doszło nawet do tego, że zaręczyli się listownie. Aczkolwiek to uczucie było „papierowe”, bo po urlopie spędzonym w jej rodzinnym domu zgasło tak szybko, jak zostało wzniecone: przyćmiły je trudy walk i życia wśród śmierci. Gdy poeta przeniósł się z artylerii do piechoty, poznał realne oblicze wojny: trupy, robactwo, cierpienie, głód, zimo.

Na froncie został raniony odłamkiem w głowę (siedział pod drzewem i czytał „Mercure de France”), który przebił hełm na wysokości skroni. Apollinaire trafił do szpitala polowego, miał bezwład prawej strony, który ustąpił po trepanacji czaszki, przeprowadzonej już w Paryżu. Dla niego wojna skończyła się w marcu 1916 roku. Po powrocie do zdrowia otrzymał pracę w ministerstwie wojny, wrócił również do robót dziennikarskich oraz literackich (pisał wiersze, felietony, dramaty). Nie chciał zdjąć munduru, na głowie nosił bandaż, potem skórzaną opaskę. Po tym wydarzeniu stał się zupełnie innym człowiekiem – poważnym, dojrzałym, lecz nadmiernie nerwowym. Właśnie w tym czasie poznał „prześliczną rudowłosą” Jacquelin Colb, która została jego żoną. Była to subtelna i dobrotliwa kobieta, u boku której czuł się bezpiecznie. Pracował, dużo pisał (stroniąc od zła wojennego), przygotowywał do druku drugi zbiór poezji „Kaligramy”.

W twórczości Apollinaire’a nieobjętość rzeczywistości znajduje swój doskonały wyraz, układając się w symultaniczne zestawienia. Tradycja, linearna opowieść liryczna zmienia się w mozaikę kompozycyjną. Do tego doszła śmiałość wyobraźni, bezgraniczne zaufanie do tego, co pomyśli głowa, o łączenie ze sobą elementów kultury – wysokiej i niskiej. Tak zwany symultaneizm stał się zasadniczą cechą wierszy tego autora („Boscy i nieznośni”…). Niewątpliwą nowością, którą wprowadził jest jukstapozycja: zestawienie obrazów, które nie mają ze sobą nic lub wiele wspólnego, ale odpowiadają ciągowi skojarzeń, za którymi idzie poeta.  U niego wiersz wolny przeplata się z rymem. Układał zdania zestawieniowo, wbrew logicznej ciągłości, bez interpunkcji – usiłował oddać naturalny sposób pracy ludzkiego umysłu, który postrzega rzeczywistość jako uzupełniany na bieżąco kolaż rozmaitości. Upodobał sobie wiersze ideograficzne, a więc przybierające kształt przedmiotów, o których jest mowa (jest autorem utworów w kształcie wieży Eiffla, gwiazdy, trójkąta, armaty, padającego deszczu). Apollinaire szukał wyrazu dla przyspieszonego rytmu nowoczesnego świata, w który wkraczał film, fotografia, technika. Podziwiali go surrealiści, kubiści, miłośnicy awangardy, francuscy bardowie, kochankowie, którzy upajali i mam nadzieję w dalszym ciągu upajają jego lirykami.

Niestety poeta osłabiony wojną i ciężką operacją zachorował na zapalenie płuc, potem padł ofiarą grypy hiszpanki, z którą zmagał się 7 dni – zmarł 9 listopada 1918 roku w Paryżu. Jego małżeństwo trwało zaledwie 5 miesięcy.

Co z pozostałymi kobietami, które kochał miłością ogromną?

Podobno Maria Laurencin rozczarowana swoim mężem malarzem resztę swojego życia spędziła w Hiszpanii, tęskniąc za Guillaume’em. Anna Playden, po krótkim małżeństwie, została w Stanach Zjednoczonych wdową i pracowała jako guwernantka. Lou spotkała poetę, gdy wrócił z wojny, ponieważ wyraził zgodę, by w tym czasie korzystała z jego mieszkania – nakrzyczał na nią, że pozostawiła swój zapach i ślad po pudrze na blacie przed lustrem. Magdaleny nigdy więcej nie zobaczył – w dalekim Algierze, w jej szufladach leżały setki wspaniałych listów przyozdobionych jego poezją…

Księżyc miodem ocieka na ustach szalonych
Żarłoczne są tej nocy ogrody i domy
Gwiazdy do pszczół tańczących stały się podobne
Przelewa się w altanach złote światło miodne
Bo z nieba opadając łagodnie na ziemię
W plastry miodu się łączą księżyca promienie
I skrycie mi się roi słodka awantura
Drżę pod żądłem ognistym tej pszczoły Arktura
Co w ręce mi promieni zwodne rzucił światło
I swój miód księżycowy zebrał z róży wiatrów

                                                            („Światło księżyca”)

*tworząc ten wpis korzystałam z książki „Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie” Anny Janko oraz z artykułu Anny Arno „Apollinaire: łakomy i odrzucony”.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Literatura i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *