Jak już kiedyś wspominałam: bardzo lubię opowiadania, i to nie dlatego, że krótkie, ale dlatego, że powiedzieć w krótkim wszystko, co ma się do powiedzenia (sensownie, intrygująco, wzruszająco, przerażająco) i wywrzeć na czytelniku wrażenie (tak, że chce jeszcze, że duma, szuka, coś sobie uświadomił, że mu ciąży, spać nie daje, innych poucza, poleca) to prawdziwa sztuka niemiłosiernym trudem tkana.
W maju (co prawda ogromnie zaskoczeni, ale jakże miło) odebraliśmy bon na książki (nagroda za zajęcie I miejsca w Grze Miejskiej) i wtedy się zaczęło, a co? Dotykanie okładek, kartek, czytanie opisów lub kilku zdań wyrwanych z kontekstu, szukanie upragnionych, dawanie szansy nieznanym. Taką oto nowością jest dla mnie zbiór opowiadań „Różowy guzik” autorstwa Jarosława Kroplewskiego, na które się zdecydowałam dzięki nieprzejrzystym (jednak zachęcającym) opiniom umieszczonym w blurbie oraz ciekawej grafice, kolorystyce (określę ją jako różowo-szarą skromność z przekazem). Wzięłam. Na fakturze figuruje. Podpis złożony. Pieczątka przybita. Zapakowałam do torby. Posiadam. Moje są. Przeczytane. Przemyślane. Można opiniować.
Opowiadań jest 9, niezbyt obszernych (ogólnie książka liczy 118 stron – Wydawnictwo Novae Res). Bohaterami są ludzie tacy, jak MY sami, a więc zwyczajni albo zwyczajno-niezwyczajni? Bo jakby tak drobiazgowo przyjrzeć się zwykłości, to wiele niezwykłego się odnajdzie. Jest więc magazynier drukarni o zacnym imieniu Kryspir („Różowy guzik”), który umiera. W trakcie sprzątania jego rodzina natrafia na kopertę z guzikami (gromadził je w formie upamiętnienia istotnych wydarzeń): wszystkie potrafią dopasować – wszystkie poza jednym, różowym, do tego pękniętym. Do kogo należał? Kochanka? Nieślubne dziecko? Ktoś, kogo skrzywdził? W każdym razie: namieszał po śmierci. Jest napis „Tutaj zostałeś spłodzony” na korze starego buku, na którym powiesiła się bądź została powieszona Marta Sz. I głupi Edek się pojawia – ale to właśnie na niego z powagą patrzą puste oczy cerkwi, podczas gdy inni krzywdzą, lekceważą oraz szykanują („Święci, co przychodzą i odchodzą”), i para kloszardów w postaci Janusza i Anity („Gdy Śliczna Panna”), Mikołaj, odwiedzający ośrodek z niepełnosprawnymi dziećmi, który w końcu przekracza granicę swojej „świętości” („W Betlejem”). Można odbyć „Wycieczkę na ulicę Daszyńskiego” wraz z Doreen, by zobaczyć dom jej babci, a także histerycznie poszukiwać „Drzwi” z napisem ROGACKI-DYMACKI, CO W POTRZEBIE KRYCHĘ JEBIE w towarzystwie kierownika Rogackiego (a jakże). I definicja władzy się znajdzie:
Siedzi sobie taki za jakimś tam biurkiem i sobie myśli, myśli, a jak już coś tam wymyśli, to nawet nie pomyśli, że to, co wymyślił, może komuś całe życie rozstroić, rozwalić, wyzuć z perspektyw. No bo dlaczego miałby o tym akurat myśleć – albo to jego w tym głowa? Jego głowa wymyślać, ale już nie pomyśleć nad tym, co wymyśli, bo jego jest władza, bo jemu dali biurko. A o drugich myśleć, myśleć o maluczkich, bo to w końcu, tak na prawdę, tylko na nich się wszystko odbija, to ewentualnie może święty Franciszek albo jaka inna złota rybka, ale nie on, proszę państwa, on jest władza, a nie złota rybka. No i wymyślił taki, że bokiem poszło wszystkim. Nie wiadomo, czy przy tym w nosie dłubał – pewnie tak – bo to czynność prosta i ergonomiczna, a i myślenie użyźniająca, ale to, co wymyślił, to się miało tak do naszych planów na przyszłość, jak te jego kulki ze smarków do wiatrówki. A już zaczynało się kroić coś na kształt stabilizacji (fragment opowiadania „Władza”).
I kwestia wiary bądź niewiary, i dlaczego („Niedouniezwyklenie”).
W „Różowym guziku” urzekły mnie 3 rzeczy:
1. Sposób narracji. Odniosłam wrażenie, że autor mówi do mnie, opowiada mi przy filiżance herbaty, zrozumiałym językiem. Nie tworzy dystansu. Sposób wyrażania jest lekki, bez wysiłku, słowa wypływają swobodnie, nie robi pauz, bo wie, co chce przekazać, nie potrzebuje stopniować napięcia – tu nie chodzi o buum, o szok ostateczny, lecz o historię: to obserwator-gawędziarz. On relacjonuje.
2. Pozorna banalność. Bo niby oczywiste, czego chcesz człowieku, jeśli tu wszystko jak na tacy, zero główkowania, la-la-la, wiem ja, wiesz ty, oni pewnie też, mózg wyluzowany, z wysiłku zwolniony, zdania lecą gładko, kartka po kartce, nagle ostatnie i: Aniołowie Skrzydlaci, tu nic nie jest pewne. Historia na tkaninie tajemnicy szyta. Pod niekwestionowanym jest niejasne. Trywialność to przykrywka do mówienia o rzeczach wielkich, ale… jakich?
3. …tego nie wiemy (i to również mi się podoba), gdyż końcówka, a z nią całość, są niedosłowne: nie ma jednej poprawnej interpretacji, a jeśli takowa istnieje, to nie została wyraźnie nakreślona. Domyśl się człowieku: raz pomyślisz tak, później inaczej – pewny nie będziesz nigdy.
Co mi nie odpowiada? Co mnie w oczy kłuje? Określenie: Downy. Szanowny Autorze, proszę, nie Downy, lecz dzieci chore na zespół downa (w jakim by to celu, atmosferze, jakim językiem, na wzór kogo, idt. zostało użyte, mówię: NIE).
Książkę jak najbardziej polecam.
Hejka!
Jeśli lubisz czytać opowiadania i również je pisać, to z chęcią zaprosimy Cię do nas – http://www.our-awakening.blogspot.com – będziesz miała możliwość czytania także naszych wypocin, a nóż – może i zostaniesz na dłużej. 🙂
Pozdrawiam ciepło.
A poszukaj jeszcze „Kronika optymisty”
Jarek
A poszukam 😉