Nigdy nie pisałam pamiętnika (pomijając jedną tygodniową próbę, ale to był bardziej dziennik plus ten szkolny, w którym znajdowały się różne rymowanki nakreślone przez znajomych typu:
- Wpisuję ci się pośrodku, bo cię kocham miły kotku
- Nie na rok, nie na dwa, lecz na zawsze tobie ja
- Kupa mięci, mięci kupa wpisał się Alojzy Dupa
- Jeśli jeździć to rowerem
Jeśli chodzić to z frajerem
Jeśli śmiać się to z radości
Jeśli kochać to z MIŁOŚCI! - Gdy opuścisz szkolne mury
I w daleki pójdziesz świat
Niech ta kartka Ci przypomni
Koleżankę z dawnych lat - Ucz się i pracuj, baw się i śmiej,
I zawsze dobre serduszko miej - Idź przez życie śmiało
Miej wesołą minkę
Łap szczęście za ogon
i duś jak cytrynkę!
oraz taki prowadzony w okresie gimnazjalnym wspólnie z przyjaciółką, wszakże tutaj rozkłada się na dwie osoby, więc to raczej takie NASZE wspomnienia).
Nigdy też nie miałam na to ochoty, w zasadzie nie wiem do końca dlaczego, jednak wydaje mi się, że złożyło się na to kilka powodów:
1. prawie każdy go pisał, więc było to dla mnie pozbawione magii, zbyt spopularyzowane
2. obawa, że ktoś przeczyta, że nie uszanuje mojej prywatności, dowie się czegoś, co chciałam zachować tylko dla siebie, pozna moje rozmyślania, problemy, obawy, przeżycia, marzenia – za bardzo mnie: tak prywatnie, wnikliwie
3. sztuczność tworzenia; jeśli piszę to z zamysłem, iż ktoś (prawdopodobnie) kiedyś do tego zerknie, w związku z tym trzeba pięknie, zgodnie z zasadami stylistyki, ortografii, frazeologii układać zdania – brak naturalności (a ponieważ nie chciałam ujawniać pewnych materii, to po co pisać dla siebie, pisząc dla kogoś? Bez sensu)
4. nie miałam ochoty przelewać na papier swoich refleksji, wolałam po stokroć przegryźć je w sobie, a nie utrwalać na kartce papieru; mentalnie mogłam wiele zmienić, zrozumieć, ułożyć milion scenariuszy, rozwiązań, to, co zapisane jest dla mnie upamiętnione już na zawsze
5. nie potrzebowałam tego rodzaju „przypominacza”, bo są rzeczy, które należy bezpowrotnie puścić w niepamięć, gdyż wraz z nimi wracają przykre odczucia, zaś o przyjemnych z reguły się pamięta (choć ja w zasadzie mam tak skrupulatną pamięć, że pamiętam takie, które czasem zadziwiają mnie swoim zakonserwowaniem)
Tak więc pamiętnika nie posiadam (i bardzo się z tego powodu cieszę, to była genialna decyzja), niezbyt chętnie czytam, odnosząc wrażenie chamskiego pakowania się w czyjąś prywatność, mimo wszystko mam na uwadze, że zostały stworzone celowo: właśnie po to, by tam zawadzić spojrzeniem i pozostać na dłużej (najlepiej do ostatniej strony).
Jednakże film, w którym pamiętnik pełni niesamowicie ważną funkcję obejrzałam, w Niedzielę, a chodzi rzecz jasna o „Pamiętnik” w reż Nicka Cassavetesa (na podstawie powieści Nicholasa Sparksa), i jestem wzruszona, zauroczona, pełna zadumy, wiary w siłę uczucia, które rozwinęło się na początku lat 40, w Północnej Karolinie, między Noahem Calhounem i Allie Nelson. Bo ten ubogi pracownik tartaku, w trakcie wakacji, rozkochał w sobie (jednocześnie sam szalenie się zakochując) pannę z zamożnej rodziny. A przecież od dawna wiadomo, iż nędza i bogactwo nie podążają równym krokiem, a nawet jakby bardzo chciały, to zawsze znajdzie się ktoś, kto o tym przypomni (zwykle rodzice bogatszej strony), w efekcie takie związki są naprawdę ciężkie (bo co ludzie powiedzą, bo nie tak to sobie wyobrażaliśmy, bo chcemy dla ciebie jak najlepiej, bo żyjesz chwilą, nie myślisz przyszłościowo, racjonalnie, wydaje ci się, wiemy lepiej, choć za ciebie nie czujemy, ale co on/ona ci zapewni? No poza miłością nic, a miłością za chleb nie zapłacisz, itd.), ale: ciężar zwany szczęściem, dźwigany wspólnie, zawsze będzie szczęściem w swym ciężarze społecznej goryczy słodkim, wyśmienitym. Oczywiście jest rozstanie (i to na 7 lat), wyjazd, kłótnie, związek z innym, planowany ślub, wojna, przechwycone listy, aczkolwiek wygrywa miłość; miłość autentyczna, ponad wszystko, wszystkich, na przekór światu, opinii, powszechnego czy jednostkowego niezadowolenia, miłość, mająca uszczęśliwić wyłącznie jego i ją, na dobre i na złe, miłość trwała – i taka się okazuje, bo tę piękną, burzliwą historię poznajemy, gdy Noah odczytuje ją chorej na Alzheimera Allie: przeprowadził się do domu opieki, by być blisko żony, i czytać jej do tego momentu, aż na chwilę, minutę albo dwie, przypomni sobie, że to ich historia, że on jest mężczyzną jej życia, że kochają się najmocniej na świecie – pamięć wraca, a później ucieka, więc Noah czyta na nowo, aż pewnej nocy kładą się, zasypiają i odchodzą tam, gdzie będą już pamiętali oboje.
Jak zwykle opinie są podzielone: jedni, że wyświechtane, nieautentycznie łzawe i na płacz ukierunkowane, kiczowate, banalne, muzyką wzniosłe, krajobrazem zbyt malownicze, wojną, chorobą naznaczone, śmiercią a’la Romeo i Julia zakończone, to jednak ja ustawiam się po tej przeciwnej stronie, bo sposób opowiedzenia dziejów nie jest utarty, aktorzy nie są niczym z komputerowo poprawionego obrazka, ale co tam wygląd, otoczenie, technika, przede wszystkim chodzi o tę siłę uczucia, które jeśli ludzie naprawdę się postarają może być nieskończenie wspaniałe.
Ma ten film iskrę cudowności, ma, bo ja na ogół nie lubię melodramatów.
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/88/87/38887/7386912.3.jpg
źródło ilustracji: http://img2.gofilm.pl/upload/album_1782/92d271326e0adf3828ae265e9622ead9.jpg
źródło ilustracji: http://static1.stopklatka.pl/library/60/0F/g-3.jpg/1.0/g-3.jpg
źródło ilustracji: http://img2.gofilm.pl/upload/album_1782/029b89935d0fe295ee84bf028fcb2fe5.jpg
źródło ilustracji: http://zoomnazycie.pl/wp-content/uploads/2015/06/materialy_90_2.jpg