Święta Bożego Narodzenia to taka okazja, żeby rozliczyć się z samym sobą; zastanowić jaki jestem, jaki chciałbym być (bo przecież niebawem Nowy Rok, więc mogę wkroczyć w niego porzucając jakąś paskudną cechę), co należy zmienić a co zostawić, czy czynię dobrze, czy mogę ulepić sobie medal z ciastoliny i pociągnąć złotą farbką, czy raczej zagotować kocioł smoły, by tam zanurkować na wieki wieków, bo nie widzę już dla siebie ratunku, gdyż zwyczajnie n i e c h c e m i s i ę lub mam poczucie własnej nieskazitelności, o CnotliwyWielkoduszny człowiek-ja. Trzeba by również rozważyć po co właściwie święta obchodzę: mam taką potrzebę serca czy jestem bez serca, ale trzeba, bo tak, bo taka tradycja dla tradycji – ładny obrazek bez pochylenia nad głębią znaczenia? prezenty kupuję, bo nie wypada bez bądź daję w zamian czy wiążę tę kokardę, by radość innym sprawić w zamian oczekując na radosny uśmiech? gwiazdy wyglądam, aby wskazywała mi prawidłową drogę, rozświetliła twarze najbliższych w trakcie wigilijnej uroczystości, kiedy to ja, ty i oni cieszymy się własnym towarzystwem czy czekam, by wreszcie zasiąść do corocznej uczty życia i nawpychać w imię całodniowego postu? w cieple domowego ogniska żale roztopić czy nad piękną świecą grzać zziębnięte urazy? kolędować dla uświetnienia wesołej chwili, dla poczucia jedności czy dla zabawy, bo w głowie zaszumiało po obaleniu kielicha czystej? Tych pytań są miliony, lecz milion lat nie mamy, by na nie odpowiedzieć: Boże Narodzenie to szansa na wewnętrzny tuning, jednak… nie należy się za bardzo ociągać, bo kiedyś tych lat nam zabraknie…
Za co tak właściwie lubię święta:
- za to, iż są impulsem do rozważań nad własną osobą, własnym postępowaniem – to takie wewnętrzne podsumowanie, które być może pozwoli człowiekowi przemówić ludzkim głosem
- za akcje typu: szlachetna paczka, które nie tylko pozwalają pomóc tym najbardziej potrzebujących, ale też jednoczą w udzielaniu owej pomocy
- za to, że ludzie są jacyś milsi, że naładowani świąteczną atmosferą wzniecają tkwiące w nich pokłady dobra: tu się uśmiechną, tam zagadają, krzykną wesołych świąt do obcego
- za to, że są okazją do spotkania najbliższych, którzy nie mają sposobności widywać się tak często jakby tego pragnęli; by po prostu ze sobą pobyć, zagrzać w domowym cieple, porozmawiać, pośmiać, wymienić życzliwościami
- za miły rozgardiasz: bo farsz jeszcze nie zrobiony, pierogi niech ktoś lepi, mak ukręci, w tle DeSu „Kto wie czy za rogiem”, w telewizji niezastąpiony Kevin i złośliwy Grinch, ktoś coś opowiada, tamci grają w karty, ale wszystko RAZEM
- za prezenty, zwłaszcza te samodzielnie wykonane, a nawet jeśli nie, to za pamięć, prawdziwość ofiarowania za to, że po prostu jesteś i w ten sposób ci dziękuję
- za urokliwe przystrojone miasta i mieszkania: oszronione sztucznym śniegiem okna, wiklinowe gwiazdy, sople choinkowe, szklane bombki, migoczące lampki, filcowe aniołki, poduszki, narzuty, świeczniki w okolicznościowe wzory
- za obficie sypiący rzeczywisty śnieg, który czyni krajobraz wprost baśniowym (w tym roku się zdystansował, ale im człowiek starszy, tym bardziej docenia, gdy jest ciepło, choć żal tego widoku podziwianego zza okna)
- za zamknięte sklepy, dzięki czemu ludzie odkrywają wdzięk wspólnych spacerów, kawę wypitą przy osobistym (a nie kawiarnianym) stole, wspólnie zjedzone ciastko
- za to, że jest wstrzymana machina pędu: wtedy słucha się dokładniej, mówi ciszej i wolniej
- za to, że Wigilia jest bezmięsna, więc żadna świnka/krówka/kura nie leży rozczłonkowana i odpowiednio przyprawiona DO SMAKU, oczekując na pożarcie
- za ostrawy barszcz oraz specyficznie słodki kompot z suszu
- za zapach mandarynek i orzechów włoskich
- za wspomnienie szkolnych jasełek (i związanych z nimi licznych prób, uczenia kwestii, szycia strojów, dużo fajnej zabawy oraz pozytywnych emocji w dniu ich wystawienia) i osiedlowego kolędowania, które dało ludziom i nam masę przyjemności (teraz można ewentualnie spotkać za drzwiami dwóch nieprzebranych wyrostków, którzy ledwo odśpiewają jedną zwrotkę w nadziei na łatwe uzyskanie kilku złotych na piwo – przykra prawda, ale prawda – POTWIERDZONE)
- za to, że świat choć przez chwilę staje się idealny (ale nie potrafimy wytrwać w tym stanie dłużnej niż przez okres świąt, toteż magia pryska – bo to niestety magia świąt, a nie magia ludzkich serc)
A za co mogłyby dla mnie nie istnieć:
- za to, ze są bardziej świeckie niż boskie, więc wkroczenie w bramy kościoła jest takim wzorcem postępowania w dniu 25 grudnia – i żeby nie było: tylko wtedy (nagle okazuje się, że jest multum wierzących, wszystkie miejsca zajęte, nawet te stojące!) – niestety argument: wierzę w Boga, ale nie wierzę w księdza jest marny, bo tam kompletnie nie idzie się dla księdza, a jeśli ktoś wychodzi z takiego założenia to gratuluję. Należy sobie przemyśleć w kogo i dlaczego się wierzy, po co człowiek w ogóle się deklaruje (ma taką potrzebę czy mimowiednie poleciało pokoleniami?), a jak się deklaruje to niech postępuje zgodnie z deklaracją: idę, bo wierzę, nie do księdza, lecz do Najwyższego, nawet jak się nie chce – na studia też się czasem nie chce, ale by zdobyć wykształcenie to taka kolej rzeczy
- za dzielenie się opłatkiem, kiedy to każdemu klepie się jednakowe życzenia dla samego wyklepania, bo tak tradycja nakazuje, że już trzeba, ale właściwie to na co dzień sobie nie życzymy – no chyba, że źle – i ten soczysty judaszowy pocałunek na sam koniec, z przymrużeniem oka
- za udawanie: kochamy się przez 2 dni, później nienawiść powraca
- za sklepowy marketing, który to biznesu szuka również tam, gdzie powinna przodować moc serc, ale: na pieniądzach świat stoi, na nich ludzka moralność (albo jej brak) się podpiera
- za przesadne zakupy, podczas gdy ktośTamgdzieśTam z jednorazowego kubka siorbie lichy barszcz – trzeba ledwo od ciężkości wyprowadzać z marketów wydatne kosze, kilka razy w tygodniu, już od października, bo nie może być minimalnie, wszystkiego na kęs lub dwa, musi być suto zastawione, musi być kulinarny przepych, rozpusta jedzeniowej ilości
- za karpia z poderżniętym gardłem, ledwo dychającego w jednorazówce, ostatecznie kończącego żywot pod warstwą galarety
- za tłusty majonez, śmierdzącą kapustę i ciężkostrawny groch
- za obżarstwo, aż do poluzowania paska i guzika w kołnierzyku, bo niby poszczę do wieczora, mięsa nie tykam, bo grzech ciężki (cięższy od wrogości do drugiego), ale jak zasiądę do kolacji, to nie ma mowy o symbolicznych porcjach, więc dawaj pierogów kopiec, sałatki pół tony, barszczu chochel kilka, wzbogaconego garścią uszek (oczywiście, każdy się napracował i ma prawo, ale wypadałoby z umiarem) – tak za tych ubogich, bezdomnych, niechcianych, by im się powiodło (ale jakby jakiś do drzwi zapukał, to miejsca brak, niech idzie na rynek krakowski – na przykład tam organizują dla samotnych)
- za alkohol po wieczerzy, bo przecież to urodziny, także opić trzeba, następnie na rauszu wyruszyć na pasterkę i komunię przyjąć
- za pijackie wyśpiewywanie kolęd, w celu rozrywkowym, bo wóda szumi – nie, że się w treść zanurzamy, nie, że cieszymy ze wspólnego śpiewania: było chlanie – jest impreza
- za benefis sprzątania: dawaj, w każdej szczelinie, pajęczyna w rogu, ta smuga, tamten paproch, wyszlifować rysę, wychuchać, wyszorować, odkurzyć, wypucować, by sąsiad z oddali przejrzał się w szybie, zazdrość poczuł
- za chaos i nerwówkę, bo tego tak wiele, bo wszystko i wszędzie, i z nadwyżką
- za wycinkę choinek, mimo, że mnogość sztucznych do wyboru (odróżniam ścinanie kwiatów od wycinania choinek – te pierwsze są sezonowe, te drugie autentycznie „żyją” latami , a wyrywa się je ze środowiska naturalnego, aby przystroić łańcuchami na zaledwie kilka dni – zielone morderstwo)
- za włączoną telewizję, bo ekran na świat i obyć się nie sposób, bo zapychacz oraz przyspieszacz czasu, w którym to nie mamy pojęcia o czym rozmawiać, co robić z tymi zaproszonymi, siedzącymi naprzeciwko, obok, na siłę
- za wstrętne plotkowanie, obmawianie, szydzenie, którego to nie da się wyzbyć nawet w ten jeden wieczór – z odgórnego założenia uznanym za szczególny
Sam czas, idea są wspaniałe, lecz ludzie Boże Narodzenie odarli z godności i faktycznego przesłania.
Moje święta? Były takie jak sobie wymarzyłam, w gronie najbliższych mi osób: rodzice, brat z narzeczoną, My i nasz czworonóg – skromna kolacja, czarownie przystrojona, podarunki od serca, radość z rozmowy i z własnego towarzystwa – więcej nie trzeba, bo tak jest najlepiej.