Gdy byłam nastolatką bardzo lubiłam nocne spacery, kiedy to niebo owładnięte połyskliwym tiulem, usiane rzędami brokatowych gwiazd, skrycie szeleści niewidocznymi obłokami. Stara brama szkolnego boiska skrzypi zaczepiana wiatrem, kwiaty wzrastającej wiśni nasączają przestrzeń słodką wonią, ziemia, zmęczona upałem, relaksuje się głęboko oddychając parą. Zacienione budynki ukrywają pomarszczone mury, ścieżki usypane żwirem cierpią od zapomnienia, koty spotykają się na tajnych zgromadzeniach, na podmiejskich ogródkach działkowych, miaucząc o tym i o owym, nie mniej ważnym niż ludzkie. Ławki odpoczywają od ciężaru codziennie zasłyszanych historii, nieopodal skrada się enigmatyczny cień, połatana piłka leży porzucona na równie połatanej jezdni.
Noc rządzi się swoimi prawami spokoju i harmonii, strachu i tajemnicy. Człekokształtni śpią, lekceważąc, że wokół dalej toczy się życie: pełne udręk, wesołości, kłamstwa, awantur, rozczarowań. Biedni i bogaci, idealiści i realiści, skromni i butni, mądrzy i głupi, zdrowi i chorzy, grubi i ci znacznie szczuplejsi, świadomi i nie – nierówni sytuacją, rozumem i urodą, wyrzuceni z rozpędzonego pociągu na losową dróżkę; mniej lub bardziej sprawiedliwą. Ci szarpią się z trudami bytu, tamci pławią w niezasłużonych luksusach, jedni napawają krzywdą bliźnich, drudzy wyciągają rękę, by ukoić ich ból, stale roześmiani bagatelizują bądź pokrzepiają, podarują wdowi grosz albo złożą judaszowy pocałunek – każdy sobie, nie wszyscy innym. Jednak jest takie miejsce, gdzie niezależnie czy z nowoczesnego apartamentu, czy z nędznej drewnianej chatki, ostatecznie się spotkają, na wieki wieków, przysypani ziemią, metraż 2×2 – różnić ich może tylko kruszec płyty i wymiar liter, choć to już jest wybór rodziny, której jeszcze wydaje się, że to ma jakieś znaczenie.
I ja właśnie, wąskimi alejkami, mijając rozmaite pomniki, oplecione bluszczem pokaźne drzewa, wędrowałam po cmentarzach, na których nawet najśmielszy i najbardziej rozkrzyczany nie ma nic do powiedzenia (bo ten wstydliwy i tak nie wyszedłby przed szereg), gdzie każdy zostawił niedokończone sprawy i zabrał własne sekrety, nie wypowiedział potrzebnych słów i mimo, że miał masę pieniędzy nie utrwalił się w pamięci, czym mogą cieszyć się wielcy sercem, za których wspomnieniem, niezależnie od upływu lat, popłynie szczera łza tęsknoty.
W cmentarzach urzekała mnie cisza – niby tyle osób, a jednak panuje milczenie, i ta granica między TAM a TU, i unaocznienie, że każdy, bez względu na całość, ląduje w tym samym miejscu, pozostawiając czyny, gesty, słowa w umysłach pozostałych. Być nie Mieć. Istnieć zawsze: godnie, serdecznie i z wyrazem wdzięczności, że ktoś nas znał.
Dzisiaj tak cmentarnie, jako że trumienna tematyka, z trumną w tle, zresztą: nie byle jaką, bo dębową, która stała się źródłem potwornego zamieszania w książce „Wyszedł z domu i nie wrócił” autorstwa Iwony Mejzy, którą pochłonęłam w przeciągu niespełna 3 dni, naprzemiennie popijając karmelową latte i herbatę z dzikiej róży.
A w tej trumnie, po uniesieniu wieka, znaleziono nadprogramowe zwłoki, „podwójnego nieboszczyka”, co w leniwie ciągnących się dniach pracowników Komendy Powiatowej w Oświęcimiu (komisarz Sławomir Ożegalski, starszy aspirant Zygmunt Maciejak, aspirant Jerzy Rokicki i stażysta, syn kuzynki dyrektora Promarchu, Krzysztof Buciek), gdzie nagminnie giną delicje oraz cukier w kostkach, jest elektryzującą odmianą od niegroźnych rozbojów, pobić za stówę i kradzieży, z którymi spotykają się na co dzień. W tej trumnie, wydobytej z grobowca przedwojennego hrabiego, powojennego radcy prawnego, Aleksandra Sierszy-Janickiego, na prośbę kogoś, kto hrabiego nazywał wujem i dwóch młodzieńców proszących o dyskrecję, są szczątki dwóch osób: jedna była w sandałach, a druga bez butów, pocisk w kręgosłupie dostrzeżony przez Doktora Jarząbka i skrawek listu miłosnego – sprawa niczym z Archiwum X, fascynująca, sprzed 21 lat, czyli z 1991 roku, jak się udało ustalić z kwietnia, bowiem wtedy kierownik cmentarza, Antoni, pojechał do sanatorium, do Szczawnicy, i zastępował go były sprzedawca w kiosku Ruchu, Bożydar Kępiński, wraz ze swoim kuzynek Markiem. Rzecz ma się o tyle fatalnie, że Bożydar krótko po tym został śmiertelnie potrącony przez samochód, toteż sekretu nie odtajni, ale może zrobi to któryś z dystyngowanie-rubasznych, trochę przebiegłych starszych panów: Alfred Rodkiewicz, Wincenty Szumiejko lub Eligiusz Kamilski? A może w dalszym ciągu zabójczo pociągająca Amelia, która przybyła tu aż z włoskiego Sorrento? A może niezbyt trzeźwy wierszokleta Sebastian Kloc? Dzielnicowy Dariusz Białek, bądź wytworna starsza pani Emelina Krancowa? A może jeszcze ktoś inny?
Przekonajcie się sami – żal zdradzać zakończenie, bo popsuję tym genialną zabawę w indywidualnego siedząco-przedksiążkowego detektywa… 😉
„Wyszedł z domu i nie wrócił” to powieść kryminalna, którą mimo fabularnej zawiłości, a raczej zagadkowości czyta się bardzo lekko, płynnie, a to zapewne dzięki sprawnemu przeplataniu wątków, i, co najistotniejsze ciekawej kreacji bohaterów (chociażby policjant książkoholik, stażysta – miłośnik herbaty, podstępny jubiler, seniorzy rozmarzeni o sprzątaczce w bikini, relaksujący się przeglądaniem czasopism pornograficznych, zdegustowany ludzkimi wymysłami kamieniarz, pijaczek-poeta, elegancka starsza dama) oraz wspaniałej historii. Tym, co mnie szczególnie zafascynowało było po pierwsze osadzenie akcji w Oświęcimiu, z dokładnym opisem ulic, budynków, kawiarni, sklepów, kościołów, terenów spacerowych, pobliskich miasteczek, dzięki czemu mogłam mentalnie uczestniczyć w toczącej się akcji, a po drugie masa ciekawostek dotyczących zasłużonych mieszkańców miasta, zabytków, pomników, wątków historycznych czy architektonicznych, co choć trochę pogłębiło moją wiedzę w tym zakresie.
Początkowo obawiałam się, że ta książka będzie podążała w kierunku czarnego humoru, tak strasznie absurdalnego, że aż nieśmiesznego (zapewne podświadomie wynikało to z informacji, że autorka jest miłośniczką dzieł Joanny Chmielewskiej, a mi tego typu dowcip zwyczajnie nie podchodzi, nie podoba, nie bawi mnie, po prostu męczy, nawet irytuje, więc nie przykuwa uwagi, nie przemawia, choć zdaję sobie sprawę, iż tam należy szukać drugiego dna, że te paradoksy są swego rodzaju płaszczykiem, bronią na obecne w świecie niedorzeczności), ale nic podobnego (a nie od dziś wiadomo, że oceniać można dopiero po przeczytaniu): „Wyszedł z domu i nie wrócił” to intrygujący kryminał, z doskonale dobraną czcionką, nie męczącą oczu, zaabsorbowanymi kolejnymi zdaniami, których chce się czytać więcej i więcej 😉
Jak najbardziej polecam, w zasadzie dla każdego, a już na pewno dla tych, którzy lubią rozwiązywać detektywistyczne łamigłówki.