Z niechęcią wynurzam się spod dodatkowo okrytej puchatym kocem kołdry, wsuwam ręce do satynowych rękawów czarnego szlafroka i, nie włączając światła, bezszelestnie wstępuję do kuchni, w celu nastawienia czajnika, by bulgoczącym wrzątkiem zalać aromatyczną kawę. W oczekiwaniu na życiodajny napar zerkam przez okno, a moim oczom momentalnie ukazuje się krajobraz wydarty z grudniowej kartki malowniczego kalendarza: cały świat pokryty cieniutką warstwą szronu, począwszy od gigantycznych drzew, poprzez ławki, międzyblokowe ścieżki, aż po najdrobniejszy kamyczek czy sosnową igłę. Wszystko mieni się rozmaitymi odcieniami błękitu. Od starych murów odbija się cisza, a wczesnoporanny wiatr, nie zdając sobie sprawy, że jest czujnie obserwowany, hula swobodnie, urządzając tańce, swawole, najbardziej wymyślne akrobacje, finalnie łobuzersko chichocząc pod nosem, rozrzuca lodowe kryształki.
Buchnięcie pary poprzedzone nieprzyjemnym piskiem, później złagodzonym pierwszym gorącym łykiem. Więcej zimy w tegorocznej przedzimie niż zimy faktycznej w zeszłorocznej. Zaczarowana porą roku sceneria nakłania mnie do zagłębienia się w zagubionej w przeszłości lekturze „Pokój pełen liści” (Joan Delano Aiken).
W ten oto sposób, w tytułowej powiastce poznaję osieroconego Wilfreda, zamieszkującego wraz ze wstrętnym kuzynostwem, ciotką Agatą, wujem Umbertem, nianią Squabb i guwernerem Bucle pałac Troja, który przypadkowo odnajduje bajeczny pokój (to, co zobaczył, przypominało wyblakłą brązową kotarę srebrzącą się matowo u wejścia. Z bliska okazało się, że są to najprawdziwsze liście – usypane jeden na drugim w wielki stos i piętrzące się tak wysoko, że wypełniały sobą cały prześwit, gdyby więc drzwi otwierały się od środka, nie dałyby się pchnąć. Wil pomacał liście. Nie kruszyły się tak jak uschłe liście brzozy, tylko gięły się pod jego dotykiem, wydając cichuteńki szelest. Wziął jeden i przyjrzał się mu, trzymając na dłoni. Był to niemal szkielet liścia, pokryty nikłymi srebrzystymi znaczkami na kształt liter(…) Ponieważ dostał się tu przez zwykłe drzwi z korytarza, przypuszczał, że znajduje się w pokoju, którego ściany zostały przesłonięte piętrzącymi się wokół zwałami liści. Bliżej środka, na pustym kawałku podłoża, wyrastał potężny, węźlasty i sękaty pień, szeroki jak stół i porośnięty srebrzystą korą. Nad głową Wila strzelały z niego na boki konary, jak z dębu czy buka, lecz niemal całkiem przesłaniały je gęste pęki liści, wyższe zaś partie drzewa zupełnie ginęły z oczu. Rosnące liście miały barwę żółtą, ale nie jesiennie wypełzłą, tylko błyszczącą jak złoto. Rozświetlały cały pokój, w którym mimo braku innego źródła światła nie panował mrok), gdzie zaznajamia się z sympatyczną Em, podpowiadającą mu jak może sprytnie i bez szkody dla nikogo pozbyć się złośliwej rodziny. Jest tu również chudziutka Emelina, krążąca przez „Mroczne zaułki na Kępie Kimballa”, wyrzucana wieczorami przez macochę Vaughan, namiętnie grającą w bingo. Dziewczynka jest trochę wystraszona domkami do rozbiórki, bagienną wilgocią, magazynami, dymem i gazownią, ale u jej boku trwa wiernie bezpański kot Mizerak, towarzyszący także na przystankach poświęconych czytaniu książek, sekretnie wypożyczanych przez uwikłanego w alkoholowy nałóg flecistę Iachimo, także niewidzialne „Szczeniątko” wylicytowane na aukcji, razem z kasetką na akta, z plebanii w Riverland, gdzie niedawno zmarł w wieku 90 lat wielebny Smythe, ale i przebiegła pani Fijoł, która z nauczycielem muzyki, panem Johansenem, na okres 3 miesięcy zamienia pokój na wsi na ten w mieście, chcąc tym samym zrzucić na niego obowiązek odchowania gryfa, by potem bezceremonialnie wetknąć go w dziurę przy kominku, co niestety za sprawą Marka i Harriet nie do końca jej się udaje („Kominek pani Fijoł”). W „Kupnie za bezcen” uboga Ermina Miggs, mieszkająca z matką na Southampton Row, w dniu swoich urodzin, za znalezionego szylinga, nabywa płytę do gramofonu Concerto grosso na obój i orkiestrę, która przenosi ją do cudownego ogrodu usianego ogromem kwiatów i piękną jabłonką, z kolei niewidoma Anthea gubi przypadkiem 5 minut z zegara ustawionego w szklanym muzeum groźnego smoka, za co ma zostać ukarana publicznym pożarciem, jednak jej brat Bill, z pomocą tutejszego geniusza, Marcantonio Smitha Do Potęgi Dziewiątej, wybawiają ją z opresji („Zapodziane pięć minut”). Dalej jest historia księżniczki Henrietty, gdzie jej rozkojarzony śmiercią żony ojciec nie dopilnował odpowiedniego doboru gości, więc zjawiają się wzajemnie nielubiące wróżki: Gryzelda oraz Izabela, które na odstresowanie rzucają na małą urok, by w przyszłości wybuchła rewolucja, a ona sama zamieniła się w świnkę, straciła ojcowiznę, pogrążyła w nędzy, była nierozpoznawalna, zaginęła, poślubiła kogoś bez serca i z jedną nogą („Świński podarunek”). Jakby tego było mało to uzależniony od hazardu król Radosław Beztroski przegrywa z krokodylem w orła i reszkę, w efekcie tamten zagarnia całą ciemność, którą heroicznie odzyskuje jego córka Gudrun z koniem Pędziwiatrem, przemierzając Krainę Wiecznej Zimy, Ziemię Niczyją i Wrota Śmierci („Ile warta jest noc”). Następnie córka sprzątaczki, Lizz Miller, udowadnia prowadzącej renomowaną szkołę „Balets Doux”, aroganckiej pani Solliver, że nawet bez jej wiary oraz pomocy stać ją, trochę za sprawą wyliczanki, trochę Neptuna, ale i ciężkiej pracy, na osiągnięcie sukcesu („Orzeszki, muszelki”). Odwagą wykazuje się też „Wiatrówna”, pierworodna starego Wiatra, gdy po buchnięciu przez zakłamanego listonosza cennego pierścionka, z dumą opuszcza wyspę leżącą na północ od archipelagu Hebryd, by go odnaleźć – ostatecznie zakłada dobrze prosperujący zakład fryzjerski i wychodzi za mąż za rybaka. Tymczasem męstwa nie brakuje i synowi kelnerki w jadłodajni „Ostryga”, której posiadacze kręcą ciemne interesy, wykradając z dna morza perły („Placek dla Szafirki”). Z kolei bytujący u stóp wzgórza, za wrotami zamczyska zamieszkanego przez duchy, powszechnie chwalony choć zdziwaczały i posępny lekarz, postanawia zmienić się dla ukochanej, uprzednio uzdrawiając ją z niemoty, wyciągając z gardła całą masę waty („Mieszkańcy zamku”). Miłość wybawia również balet z klątwy „Róży z Mętnej Wody”, którą wypowiedziała po tym, gdy po poślizgnięciu na skórce od banana, po wdaniu się gangreny, straciła nogę. Nie mniej ważna jest przyjaźń, nad którą rozważania wyprowadzają pewnego listopadowego wieczoru oziębłą harfistkę, prawdziwą starą pannę w dawnym stylu, Januarię Lestrange, aż na skraj dzielnicy Rumbury Town („Promyk”), po drodze ucząc, że czasem trzeba jednak trochę spuścić z tonu. „Ostatnie życzenie” to taka pieczątka tego dzieła, unaocznienie, iż zachłanność i nadmiar nie popłacają, a skromność, poświęcenie oraz rozumność zabarwione uczuciem, troską oraz myślą o bliskich zawsze zostają nagrodzone.
„Pokój pełen liści” to zbiór 13 niesamowitych historii, oscylujących pomiędzy baśnią a opowiadaniem fantastycznym, w której przewijają się najeżone kolcami pnącza róż, moczary, żeglujące srebrzyste księżyce, słowiki, wróżki, czarownice, snujący się dym, zapach lipy, krzewy żurawin, jeżyn, czarodziejskie szaty, wijące rzeki, sale tronowe, klejnoty, czcigodni rycerze, skarbce, komnaty, wędrowne trupy, wychudłe wilki, szetlandzkie wełny, aksamitne kotary i marmurowe zwierzęta, nadając im aurę tajemniczości, zacierając granicę między jawą a snem, spełniając dziecięce marzenia, wzmagając wyobraźnię, łagodząc nieuzasadnione lęki, uświadamiają, że rzeczywistość składa się nie tylko z cukierkowych karoc i szczęśliwych księżniczek, ale w dużej mierze przez człowieka ma też swoją mroczniejszą stronę, którą można rozjaśnić podejmując racjonalne decyzje.
A jak już tak baśniowo, bajkowo, magicznie, to…
Napisał, że był, choć nikt nie widział, ale poczęstunek zostawił, więc może jednak? 😉