Mówi się, że rola babci jest taka, że ma rozpieszczać, a nie wychowywać, że nie jest od krzyczenia, lecz zrozumienia, że przytuli i doda otuchy, gdy źle, zawsze chętnie wysłucha co cieszy, co trapi i jak minął dzień, ubarwiając teraźniejszość wspomnieniowymi opowiastkami, jedną ręką nalewając gorącej herbaty z kapką domowego soku malinowego i plasterkiem trochę ususzonej cytryny, drugą zaś podsuwając talerz samodzielnie upieczonych maślanych ciasteczek. To wypełniona dobrotliwością osoba w góralskich kapciach obszytych kożuszkiem, z siwym kokiem z tyłu głowy, twarzą pokrytą siecią zmarszczek, obolałymi od pracy i reumatyzmu dłońmi, parą bladoróżowych klipsów, sznurem pereł, porcelanowym serwisem ze złotym brzeżkiem, kompletem matrioszek, pozytywką z baletnicą, albumem zdjęć prezentującym nawet tę nieznaną rodzinę, umiejąca cerować, plewić, liczyć w słupkach, będąc jednocześnie skarbnicą całej masy przepisów tudzież tajemnej wiedzy (czy to na wszelkie dolegliwości, czy nagłe utrudnienia pojawiające się w codzienności). Babcia-ostoja, Babcia-nauczyciel, Babcia-opiekunka, Babcia-powiernik, Babcia-pocieszyciel. I nie ma w tym nic dziwnego, że jeśli wpisałaby się w ten ideał, to każdy chciałby taką wyrozumiałą oraz serdeczną i posiadać, i znać (chociaż ja szczerze powiedziawszy wolałabym swojej nie znać, ale może wtedy nie byłabym tak zahartowana na ludzi i życie xD).
I Andi z książki „Babcia na jabłoni” autorstwa Miry Lobe również by chciał, ale niestety obie babcie umarły; jedna jak jeszcze tata był dzieckiem, a druga tuż przed jego przyjściem na świat. Chłopiec jest z tego powodu potwornie nieszczęśliwy, zwłaszcza, gdy słucha, jak jego koledzy spędzają czas w towarzystwie swoich babć (a to Gerhard idzie na karuzelę, kolejkę, gdzie duchy straszą, ponadto robi mu czapkę na drutach, a to do Roberta przyjeżdża ta z Ameryki z całym kufrem zabawek i gumą balonową), stąd mama, na potwierdzenie, że ona faktycznie istniała, postanawia pokazać mu fotografię, na której babcia wyglądała wesoło. Miała na głowie wielki kapelusz z piórami, spod którego wyglądały małe, siwe loczki, a na ramieniu ogromny worek, haftowany w kwiaty. Suknię miała długą, staroświecką, a u dołu, spod jej rąbka, wyzierały białe, koronkowe majteczki, co staje się impulsem do ożywienia jej wyobraźnią. Ich spotkania mają miejsce w rozwidleniu gałęzi podwórkowej jabłoni, z której to spożywają kwaśne, niedojrzałe jabłka, by dalej, piętrowym autobusem, udać się do wesołego miasteczka, gdzie przy pomocy piłek zrzucają cylindry z głów wykonanych z papieru mâché, huśtają na dużej huśtawce, na zmianę jedzą przesłodką watę cukrową i parówki wręcz zatopione w ostrej musztardzie, zderzają samochodzikami po autodromie, potem jadą otwartym, sportowym, jasnobłękitnym wozem, z czerwonymi, skórzanymi poduszkami, dodatkowo wyposażonym w kołdrę, letnie parasolki z wbudowanym wentylatorem oraz aparatem z ciepłym powietrzem, tacką z lemoniadą, kanapkami, czekoladkami i chłodnikiem, śpiewając w niebogłosy dziecinne piosenki o misiach, na step, w celu złapania dzikich koni, wraz z którymi wskakują na żaglowiec, by odbyć podróż do Indii i upolować tygrysa.
Babcia stworzona przez Andiego jest trochę niepokorna, szalona, łamiąca zakazy (pociąga za sznurek do hamowania w tramwaju, chodzi środkiem ulicy, pozwala mu prowadzić samochód, niezdrowo jeść, krzyczeć, brudzić się, siorbać), o czym zresztą świadczy wyrecytowany przez nią wierszyk:
Czego się dzieciom zabrania:
przy piciu siorbania,
przy jedzeniu mlaskania,
min przeróżnych strojenia,
drapania i gryzienia,
z kapiszonów głośnego strzelania,
bójek i wszelkiego kuksania,
talerzy wylizywania,
języka pokazywania,
najsurowiej się zabrania!
A komu to odpowiada,
niech spokojnie w kątku siada
jako ciche grzeczne cielę.
Ale mnie te zakazy z żadnej nie nęcą strony!
Koniec. Kropka. I wiersz już skończony.
ale też przez ten brak pokory, bogactwo i odwagę jest babcią samowystarczalną, bowiem wszystko umie zrobić sama – i to znacznie lepiej niż on. Z kolei bez jego pomocy nie może się obyć nowa sąsiadka, staruszka Fink, która przeprowadziła się tu niedawno ze swoimi świergotkami i pływozłotkami, i tak: wnosi jej rzeczy do domu, rozpakowuje patelnie, garnki, miski, ustawia w szeregu doniczki z kwiatami, karmi zwierzaki, robi zakupy, gotuje, sadzi astry, begonie, goździki oraz nagietki, za co nie tylko otrzymuje ogromny placek ze śliwkami, sowicie oprószony cukrem, ale też zainteresowanie, równocześnie sprawiając jej ogromną przyjemność, bo znajduje się ona z dala od ukochanych wnuczek, mieszkających w Kanadzie, co powodowało, że wcześniej także je sobie wyobrażała, a teraz już nie musi, jako że zyskała przyszywanego wnuczka, zaś on przyszywaną, ale prawdziwą, nie wyimaginowaną babcię, która potrzebuje go znacznie bardziej niż tamta babcia na jabłoni 😉
„Babcia na jabłoni” to bardzo ujmująca, pięknie zilustrowana przez Mirosława Pokorę historia, napisana w sposób pomysłowy i dowcipny, o dziecięcym pragnieniu posiadania kogoś mądrego, życzliwego, z dobrym słowem, kojącym uśmiechem i nadmiarem czasu oraz cierpliwości, a w tej roli oczywiście najlepiej powinna odnaleźć się babcia, również o tym, że czasem to, czego szukamy, znajduje się nieopodal, wystarczy tylko bacznie się rozejrzeć 😉