Kiedy zabieram się za poszukiwanie jakiegoś godnego obejrzenia filmu, szerokim łukiem omijam komedie; a to dlatego, że z natury nie jestem śmieszką i rozbawić mnie wręcz graniczy z cudem (co nie oznacza, że się nie uśmiecham, czy z absurdu życia nie podśmieję, bo to czasem najlepszy komentarz, po prostu nie pękam ze śmiechu, nie zanoszę nim i nie skręcam w bezdechu z bólu brzucha, ze spływającymi po policzkach promiennymi łzami), oraz dlatego, że ciężko trafić na produkcję, odznaczającą się naprawdę dobrym, inteligentnym, a nie prozaicznym, prymitywnym czy wulgarnym dowcipem przeznaczonym do durnowatego chichrania. I ostatnio, sama już nie wiem czy z przypadku, czy może nadeszła ta wiekopomna chwila, że celowo, natrafiłam na trzy genialne filmy komediowe, spośród których nawet na dwa wybrałam się do kina, ponieważ obecnie je grają, a chodzi mi o:
1. „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (reż. Paolo Genovese) – to opowieść o grupce włoskich przyjaciół [Bianca (Alba Rohrwacher), Lele (Valerio Mastrandea), Cosimo (Edoardo Leo), Carlotta (Anna Foglietta), Peppe(Giuseppe Battitson)], którzy spotykają się na kolacji u Rocco (Marco Giallini) i Evy (Kasia Smutniak), gdzie w atmosferze ogólnej wesołości pada propozycja gry, która ma polegać na tym, iż wszystkie wiadomości, które przyjdą w trakcie uczty na ich wszelkie urządzenia, mają przeczytać pozostałym (rzecz tyczy się również odbierania telefonów i prowadzenia rozmów w trybie głośnomówiącym); bo przecież chyba nie mają żadnych wielkich sekretów i grzeszków, a te relacje opierają się na zaufaniu? Niechętnie, z pewnym ociąganiem i dezaprobatą, przystają na tę, jak się z czasem okazuje: niebezpieczną zabawę. A niebezpieczną dlatego, że wraz z upływem wieczoru wychodzą na jaw zdrady, niechciane ciąże, terapie, zakazane znajomości, utrzymywanie kontaktów z byłymi partnerami, utajone operacje plastyczne, planowanie wywiezienia teściowej do domu opieki, odmienne orientacje, romanse, dyskretne układy z jednym z rodziców, otrzymywanie zdjęć erotycznych, flirty, co staje się powodem pretensji, kłótni, rozstań bądź ustawianiu po którejś ze stron. W efekcie okazuje się, że to była tylko wizja, co by się stało, gdyby ludzie wyjawili całą prawdę o sobie, swoich czynach i myślach oraz gdyby odznaczali się bezwzględną szczerością, wszem i wobec wyrzekając jakiegokolwiek kłamstwa, podkoloryzowania czy przemilczenia niektórych kwestii (chociaż jakby mieli czyste sumienie, to nie musieliby się z niczym ukrywać).
źródło ilustracji: http://stilusfractus.pl/wp-content/uploads/2016/11/dobrze-sie-klamie_panorama.jpg
2. „Dusigrosz” (reż. Fred Cavayé) – historia skrzypka, Francoisa Gautiera (Dany Boon), który nurkując sobie spokojnie w wodach płodowych, zasłyszał życzenie matki, by nigdy nie był takim rozrzutnikiem jak jego ojciec. Jak zapragnęła, tak też się stało, bo mężczyzna cechuje się niesamowitym skąpstwem; nie tylko względem innych, ale również samego siebie, co często doprowadza do wręcz absurdalnych zachowań i sytuacji: spożywa przeterminowaną żywność, bierze zimny prysznic, ma tylko jedną parę butów i jedno ubranie, więc chodzi w pożyczonych, które nie zawsze na niego pasują, podlicza na osobistym kalkulatorze zakupy razem z kasjerką, siedzi przy zgaszonym świetle, zaś kolację je po zapaleniu latarni, nigdy nie daje na żadne składki, wręcz ukrywa się przed tymi, którzy na nie zbierają, nie opłaca wywózki śmieci, co sprawia, że miejscowi, za jego zresztą śmiesznie niski dług, muszą dość daleko tachać wypełnione nimi wory. W zasadzie całe jego życie skupia się na chorobliwym oszczędzaniu, co owocuje samotnością, odrzuceniem, społeczną niechęcią, brakiem satysfakcji, jakiejkolwiek radości, o czym świadczą prywatne terapie psychologiczne na kanapie u doradcy bankowego (bo to właśnie on pełni rolę darmowego psychiatry). Ale z chwilą pojawienia dwóch, zagrażających jego nagromadzonym finansom, kobiet: wiolonczelistki Valérie (Laurence Arné) oraz szesnastoletniej córki Laury (Noémie Schmidt), o której istnieniu nawet nie miał pojęcia, ta sytuacja ulega zmianie.
źródło ilustracji: https://media.multikino.pl/uploads/images/films/radin-5913_0176921ce5.jpg
3. „Za jakie grzechy, dobry Boże?” (reż. Philippe de Chauveron) – Państwo Marie (Chantal Lauby) oraz Claude Verneuil (Christian Clavier) są typowym, statecznym, francuskim, przywiązanym do tradycji, katolickim małżeństwem, które pragnie po prostu szczęścia dla swoich czterech pięknych córek: Isabelle(Frédérique Bel), Odile (Julia Piaton), Ségolène (Emilie Caen) i Laure (Elodie Fontan) w postaci jednokolorowej, jednokulturowej rodziny. No ale, szczęście szczęściem, wszak pewne normy należy zrealizować, wbić się w społecznie ustalone ramy, by nie odstawać, nie wyróżniać się, tym zaś nie szokować. Jednak jak się okazuje każde ma swoją cenę i niejedno oblicze, bo wybrankami ukochanych pociech stają się: Chińczyk, Żyd, Arab i czarnoskóry, co powoduje, że wśród licznych niesnasek, wpadek oraz rasistowskich dowcipów, muszą zmierzyć się z własnymi uprzedzeniami.
źródło ilustracji: https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/DtHktkpTURBXy85ZmE2ZDU1NDZmMGU5MGNjMDJmMjNkZDFlYzhhZjMwNi5qcGeSlQMBf80Fd80DEpMFzQMgzQHC
Wszystkie powyżej zaprezentowane filmy mają ze sobą coś wspólnego, mianowicie ośmieszają ludzkie cechy, a więc zakłamanie, skąpstwo (bo tutaj nawet nie ma mowy o zdrowej oszczędności, lecz patologicznej chciwości) i stereotypowe myślenie, co nie czyni ich abstrakcyjnymi (choć jak to w komediach bywa niektóre sytuacje są przerysowane), lecz bardzo życiowymi, dlatego że traktującymi o nas samych. Perypetie są zabawne, humor i dialogi lekkie, niezobowiązujące, wyzbyte prostactwa, płytkości, co ważne nie przechodzące w moralizatorski ton, ale niosące ze sobą wiele mądrości, bo niby pokazują człowieka w krzywym zwierciadle, ale jakby tak po szczerych salwach śmiechu przejrzeć w nim raz jeszcze, to może dostrzeże się pod tą krzywizną bolesny autentyzm, który skłoni do krytycznego podejścia do własnej osoby?