Jakieś dwa tygodnie temu na stronie Onetu wyświetlił mi się artykuł z propozycjami książek, które MUSI przeczytać każda kobieta; listę sumiennie przejrzałam, odhaczając te wcześniej zaliczone i zastanawiając nad tymi jeszcze nieznanymi – wybór padł na „Małe kobietki” autorstwa L.M. Alcott (których zresztą, dawno, dawno temu, nieświadoma istnienia książki, oglądałam ekranizację, tę z 1994 roku; i pamiętam, że mi się spodobała). Nie sugerując się żadnymi recenzjami, znając tylko powierzchowny zarys fabuły, zaopatrzyłam się w niewielkie waniliowe cappuccino, do kompletu waniliową chałwę i spędziłam kilka wieczorów, począwszy od Bożego Narodzenia, w domostwie Orchad House, z rodziną Marchów, a dokładniej z matką (kobieta niezwykle ciepła, kochająca, przyjazna, wesoła, pomocna) i jej czterema córkami: 16letnią Małgosią (bardzo ładna, o jasnej karnacji, dużych oczach oraz delikatnych dłoniach, pracuje jako guwernantka u państwa Kingów, marzy o wykwintnym lokum, pięknych sukniach, licznej służbie, wystawnych zabawach i dużej gotówce), 15letnią Ludką (wysoka, szczupła, o stanowczych ustach, gęstych włosach, talencie pisarskim, kompletnie zaprzecza obrazowi ułożonej dziewczynki, to typowa chłopczyca, która na co dzień opiekuje się zgorzkniałą ciotką), 13letnią Elizą (zawsze ładnie uczesana, z zaróżowioną cerą, nieśmiała, spokojna, stąd określana przez pozostałych „Ciszątkiem”, empatyczna, uzdolniona muzycznie) oraz 12letnią Amelką (kształtna, niebieskooka, ze złocistymi lokami, przemądrzała, dba o maniery, sili się na dojrzalszą niż jest w rzeczywistości), bowiem ojciec wyjechał na wojnę secesyjną jako kapelan. Niegdyś opływające w luksusy, po utraceniu majątku, z powodu podpory udzielonej przyjacielowi, żyją naprawdę ubogo, ale mimo wielu obowiązków, chwilowych buntów czy pojawiającego, w zderzeniu z napotykanym u Gardinerów bądź Moffatów, przepychem, uczucia zazdrości, potrafią wspólnie, w serdecznej atmosferze i przy gromkich wybuchach śmiechu, umilić sobie czas: robią na drutach przy trzaskających w kominku płomieniach, wyszywają chusteczki, uczestniczą w piknikach, prowadzą ogródki pełne słoneczników, róż, heliotropów, mirtów i pomarańczowych drzewek, śpiewają, rozmawiają, wygłupiają, piją lemoniadę, w miarę możliwości stroją, wystawiają sztuki teatralne, gromadzą w „Klubie Pickwicka”, gdzie piszą artykuły do swojej gazety lub na „Stowarzyszeniu Pracowitych Pszczółek” (tam, na świeżym powietrzu, by wystrzec się próżnowania, wykonują drobne czynności), w końcu zaprzyjaźniają z mieszkającym w sąsiedztwie, osieroconym Teodorem Arturem, wychowywanym przez troszkę zdziwaczałego, jednakże posiadającego gołębie serce, dawnego kupca kolonialnego, Starego Pana Laurence’a – temu wszystkiemu dodatkowo przyświeca chlubny cel, jakim, przy wsparciu woluminów, pełniących rolę przewodników, jest odbycie rocznej „Wędrówki pielgrzyma”, która ma na celu naukę dobrego rozporządzania czasem, by sumiennie wypełnić obowiązki, ale i znaleźć czas na zabawę, przynosząc wrażenie pożytecznego oraz przyjemnego dnia, co ma prowadzić do samodoskonalenia przypieczętowanego zwalczeniem własnych słabości.
„Małe kobietki” to taka trochę staroświecka historia o sielankowym (mimo pojawiającej się nędzy, śmierci, choroby) i przesadnie moralizatorskim wydźwięku, z baśniowym podziałem na dobrych oraz złych bohaterów, napisana landrynkowo wzniosłym językiem, który czyni z niej, poprzeplatane klasycznymi wzruszeniami i płonącymi ze wstydu, wynikającego z niegrzecznego zachowania, policzkami, powieść-kazanie, sprowadzające się do tego, iż kobieta ma być dobrą żoną i matką. Nie wiem czemu, ale klimatem wzniecała we mnie podobne odczucie do tego, gdy czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza”, „Małą Księżniczkę” i „Emancypantki”. Niestety, wypełniona wypowiedzianymi w danym tonie matczynymi radami i poglądami, kompletnie nie pasuje do dzisiejszych czasów; podejrzewam więc, że przez ówczesną młodzież zostałaby po prostu wyśmiana, stąd polecam ją grupie wiekowej 9-13 lat – ALE TO NIC, bo chociaż naiwnie, to jednak uświadamia, że prawdziwym bogactwem nie są pieniądze, lecz rodzina, miłość, harmonia i poczucie bezpieczeństwa, o czym świadczą wyłowione z treści złote myśli: Bo miłość usuwa bojaźń, a wdzięczność umie pokonać dumę, Im więcej kto ma, tym więcej pragnie oraz wiersz:
Niczym bogactwo, niczym nieznane,
Które nas nęcą z daleka,
Tylko wewnętrzne zadowolenie
Stanowi szczęście człowieka.
Pracować trzeba, gdy siły służą,
Na społeczeństwa pożytek;
Życie jest tylko krótką podróżą,
Pielgrzymom zawadza zbytek.