Filmy, które obejrzałam w trakcie Majówki: „Wyśnione miłości”, „Sierpień w hrabstwie Osage”, „Uciekaj!”, „Przełęcz ocalonych” oraz „Witaj w klubie”

Zerwałam bukiet mniszków i splotłam z nich wianek. Mam też taki z czarnych materiałowych kwiatów wiśni i jeszcze jeden z czarnych róż; ale te są znacznie trwalsze, tak samo jak wspomnienia, tamten zaś podobny do marzeń, ulotnych.

Dużo marzę i dużo rozważam, nie mniej mam utrwalone.

Dłonią odgarniam włosy zakrywające twarz. Jednymi myślami zasnuwam drugie, broniąc przed doszczętnym rozstrojeniem. Ludzie mówią, że płacz oczyszcza, ale to nie prawda, bo pogrąża tak bardzo, że człowiek nie ma siły otworzyć oczu i podnieść się z łóżka – wrzuca w otchłań i pozwala utopić się we własnych łzach.

Wypiłam hektolitry czarnej i białej niesłodzonej kawy, herbaty z pokrzywą, płatkami nagietka, miętą i sokiem z aloesu, kolorowych drinków, wytrawnego wina oraz likierów, ale nawet to nie zaburzyło trzeźwego roztrząsania. Wódki nie lubię, a papierosy, choć nadają seksowności fioletowym, czarnym lub czerwonym ustom z metalowym kółeczkiem, w trakcie wypuszczania dymowych chmurek, niestety śmierdzą i mnie nie relaksują; nie jestem skłonna do nałogów, bo ani mnie to nie kręci, ani nie luzuje.

Poświęciłam kilka godzin na układanie ubrań, przewieszanie ich z mniejszej szafy do większej, rzędami i w kosteczkę, płaszcze z krzyżykami obok sztucznych futer, satynowe sukienki przy aksamitnych i welurowych, brokatowe koszule za koronkowymi, długie i krótkie spódniczki, gorsety zapinane na busk lub zamek, kapelusze również rękawiczki. Jeszcze zostały buty i biżuteria.

Odbyłam ponadgodzinne i trwające kwadrans spacery, w deszczu i bladym słońcu. A mam ochotę na znacznie dłuższe, z Nim za rękę: wzdłuż rzeki, wśród bzu, konwalii i rododendronu, z widokiem na szybujące ptaki. Pójdziemy.

Jechałam niezatłoczonym autobusem, który prowadziła młoda, blondwłosa kobieta z elegancko pomalowanymi paznokciami.

Z warzywniaka wyniosłam pachnące wiejskim porankiem frykasy: paprykę, koperek, pomidory, buraki, orzechy włoskie, suszone morele i kwaśne jabłka.

Czytam felietony parakulinarne Doroty Masłowskiej.

W mojej głowie i tak natłok myśli.

Przerzuciłam kolejną kartkę w sztywnym kalendarzu z ilustracją srebrzystych gór, fragmentu polany i spokojnego modrego jeziora, w którym przeglądają się dwuspadowe dachy domów pozbijanych z cieniutkich listewek.

Jest maj. Słyszę już pszczoły, lecz czekam na motyle.

A w maju tak jak w pozostałych miesiącach w domu oraz kinie oglądam filmy.

Dzielę się więc tym, co ostatnio:

1. „Wyśnione miłości”, reż. Xavier Dolan – to uwodzicielska, zabarwiona farbą wiośnianej naiwności gra, mająca swój początek na imprezie, gdzie przyjaciele Marie (Monia Chokri) i trochę od niej młodszy, będący homoseksualistą Francis (Xavier Dolan) poznają studenta literatury, na co dzień trudniącego się rysowaniem map Nicolasa (Niels Schneider), o którego względy ukradkiem zaczynają rywalizować; i choć nie odbywa się to w sposób jawny, nigdy nie zostało wypowiedziane na głos, to aż kipi tutaj od doznań, gestów, planów, wyobrażeń, zazdrości, chaosu myśli, uniesień, zawodów i oczywiście subiektywnych interpretacji, tak bardzo charakterystycznych nie tylko dla ludzi bez pamięci zakochanych, czyli kreujących określoną wizję własnego uczucia, ale też młodych, a więc doświadczających bardziej intensywnie (o czym zresztą napomykają bohaterowie drugiego, równolegle przeplatającego się wątku, z którymi reżyser przeprowadza wywiady). Sympatyczny, otwarty na nowe znajomości Nico jest piękny niczym cherubin ze złotymi lokami oraz nieskalanym uśmiechem i tak naprawdę neutralny, nic nie obiecujący, jednak do końca nie wiadomo czy nieświadomy toczącego się współzawodnictwa, czy może w sposób wyrachowany je podsycający, bo przecież nikogo w tym ułudnym, zdystansowanym a jakże burzliwym trójkącie nie faworyzuje: razem chodzą na obiady, oglądają filmy, wyjeżdżają na wycieczki, sprawiedliwie obdarzają pocałunkami, nawet śpią – i on naturalnie czerpie z tego przyjemność, z kolei oni przeżywają potworne katusze, wzajemnie, w milczącym napięciu, śledząc każdy swój ruch. Wiele jest tu zagadek, aluzji, szczegółów, przewrotności, wiele rozkosznego dystansu, także małych gestów bolesnej bliskości, lecz koniec końców wszystko się rozmywa: ze strachu? wstydu? niepewności? Ale to nie ma znaczenia, bo za chwilę rzecz rozpoczyna się na nowo – miłosna iluzja powraca, wszakże do kogoś innego.

źródło ilustracji: http://19.konfrontacje.pl/wp-content/uploads/2014/06/WY%C5%9ANIONE_MI%C5%81O%C5%9ACI-3.jpg

2. „Sierpień w hrabstwie Osage”, reż. John Wells – pewnego dnia, w  hrabstwie Osage (w stanie Oklahoma), senior rodu Westonów, mający problem z nadużywaniem alkoholu poeta Beverly (Sam Sheppard) (który nota bene już dawno nic nie napisał), nie wraca do domu [ale wcześniej sprowadza gosposię Johnne Monevate (Misty Upham)]. Na tę wieść zjeżdża się cała, od lat nie spotykająca, rozsiana po świecie rodzina – i jak sierpień jest wtedy wyjątkowo upalny, przez co męczący, tak atmosfera między nimi nie mniej gęsta, a gdy okazuje się, iż mężczyzna popełnił samobójstwo, i w imię popogrzebowych konwenansów muszą zasiąść razem przy stole, zaczyna się istny, nieupiększony, pozbawiony subtelności, słodko-gorzki, szaleńczy, chwilami brutalny, nawet groteskowy spektakl wzajemnych złośliwości, żalów i urazów, wyciągania brudów, krzywd i tajemnic, narzekania, obrażania, wyśmiewania, na czele którego króluje sama żona zmarłego, czyli uzależniona od leków, zmagająca z nowotworem jamy ustnej Violet (Meryl Streep). To właśnie ona, niby szorstka a jednak nadzwyczaj emocjonalna, zjadliwa, narcystyczna, rozkapryszona, demoniczna, nierzadko infantylna, łamiąc wszelkie zasady przyzwoitości, dręczy i rani wszystkich zgromadzonych, czemu nie potrafi sprzeciwić się ani przytłumiona, pozostająca starą panną Ivy (Julianne Nicholson), ani nagminnie zmieniająca partnerów Karen (Juliette Lewis), tylko najstarsza, zresztą od zawsze faworyzowana, Barbara (Julia Roberts); obecnie znajdująca w separacji z mężem Billem (Ewan McGregor) i zmagająca z nastoletnimi buntami córki Jean (Abigail Breslin), co zapewne przyspiesza od lat zbierający wybuch agresji. Tak się dzieje kiedy człowiek nie wyjaśnia, skrywa urazy, zakłada maski i pancerze, kiedy stale ucieka i się izoluje, tworzy pozory czy kłamie, bo w takiej sytuacji wystarczy jedna kropla, która przeleje czarę goryczy zatuszowanych traum i pretensji, a wtedy, zwłaszcza gdy te trudne relacje są w dodatku zakropione głęboką samotnością, to już nawet nie ma czego zszywać, nie ma jak odbudować.

źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/ph/05/90/600590/458526.1.jpg

3. „Uciekaj!”, reż. Jordan Peele – to coś w rodzaju dreszczowca z elementami komediowymi, genialna satyra na poprawność społeczną i polityczno-ideologiczną, w której hasłami przewodnimi są: rasizm i ksenofobia, ale już nie tak prymitywne, tylko bardziej ugłaskane, obite warstwą kurtuazyjności i postępu, bo przecież mamy XXI wiek, stąd nie wypada inaczej, jak każdego traktować na równi, niezależnie od wykształcenia, orientacji seksualnej czy koloru skóry; co więcej tolerancja jest modna, to taki chwilowy kaprys na pokaz, czego na własnej, czarnej skórze doświadcza Chris Washington (Daniel Kaluuya), który po czteromiesięcznym związku z białą dziewczyną, Rose Armitage (Allison Williams), udaje się do podmiejskiej posiadłości, w celu poznania nieuprzedzonych o jego afroamerykańskim pochodzeniu rodziców, którzy na przekór obawom witają się z nim nadzwyczaj wylewnie, co raz podkreślając, że są liberalnymi „przytulasami”. Aczkolwiek coś tutaj nie gra, atmosfera wydaje się napięta, dziwna, wypełniona nieuzasadnionym lękiem: te wszystkie spojrzenia, przerafinowane gesty, uśmiechy, górnolotne słowa, niejako zakłamany podziw, przesadzone zainteresowanie i ta czarnoskóra służąca Georgina (Betty Gabriel) oraz ogrodnik Walter (Marcus Henderson) przywodzący na myśl zaprogramowane, uległe, zatrwożone roboty i krzyczący po strzeleniu fleszem w oczy tytułowe „get out!” zaginiony jakiś czas temu muzyk jazzowy albo parająca hipnozą matka Missy (Catherine Keener), zafascynowany zgłębianiem obcych kultur ojciec, nawiasem neurochirurg, Dean (Bradley Whitford), no i oczywiście cała biała śmietanka towarzyska, która sporadycznie chlapnie coś nieodpowiedniego, co tylko może zaświadczać o nieszczerych intencjach, poręczając po cichutku, że tolerancja tolerancją, ale dobrze pozostać u władzy, dobrze w arogancki sposób czuć się lepszym, od czasu do czasu czyszcząc sumienie głośno wykrzyczanymi hasłami.

źródło ilustracji: https://naekranie.pl/wp-content/uploads/2017/04/get-out-640×360.jpg

4. „Przełęcz ocalonych”, reż. Mel Gibson – to autentyczne dzieje młodego chłopaka Desmonda Dossa (Andrew Garfield), który w poczuciu obowiązku względem swego kraju postanawia zaciągnąć się do amerykańskiej armii i wziąć udział w wojnie o Okinawę, ale z pobudek religijnych (był wyznawcą Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego) odmawia nie tylko użycia broni, ale nawet jej dotknięcia; zresztą sam określa się „obdżektorem współpracującym”. Produkcja składa się z trzech części: W PIERWSZEJ został ukazany okres dzieciństwa i dorastania w niedużym miasteczku w stanie Virginia u boku cierpiącego na zespół stresu pourazowego ojca Toma (Hugo Weaving) – weterana I wojny światowej – który nie potrafi poradzić sobie z traumatycznymi wspomnieniami z francuskiego frontu, gdzie śmierć wielokrotnie zaglądała mu w oczy i gdzie zginęli jego przyjaciele, przez co niejednokrotnie wykazuje agresywne zachowania, zwłaszcza w stosunku do swojej żony Berthy (Rachel Griffiths); pewnego razu taki wybuch kończy się przystawieniem mu przez Desmonda pistoletu, co wraz z epizodem, kiedy to w pacholęcej bójce feralnie uderzył brata Harolda (Nathaniel Buzolic) oraz widokiem wiszącego na ścianie dekalogu sprawiają, że całkowicie wyrzeka się zabijania. Dalej jest wątek miłosny w postaci rozwijającego uczucia do przemiłej pielęgniarki Dorothy Shutte (Teresa Palmer), dzięki której na poważnie zaczyna interesować się medycyną i podejmuje decyzję, że chce służyć w roli sanitariusza. W DRUGIEJ części, wbrew woli rodzica, ląduje w obozie szkoleniowym, gdzie na próbę zostają wystawione jego ideały, bowiem spotyka się z ogromnym niezrozumieniem, gnębieniem, wyśmiewaniem; nikogo nie interesują jego wierzenia, filozofie i morale, co w efekcie doprowadza do procesu, w trakcie którego musi udowodnić, że nie jest żadnym histerykiem ani psycholem, lecz człowiekiem kierującym konkretnymi zasadami. CZĘŚĆ TRZECIA to już wojenny autentyzm przerażająco krwawej, naturalistycznej, dynamicznej bitwy, w której niepozorny, chuderlawy, nigdy nie rozstający z Biblią chłopaczyna, w sobotę, 5 maja 1945 roku (którą uznaje za dzień święty, a więc wolny od pracy), prosząc: Panie, pozwól mi uratować jeszcze jednego ratuje aż siedemdziesięciu rannych, spuszczając ich na linie z ponad stumetrowej skarpy Maeda (Hackaw Ridge) za co zostaje odznaczony Honorowym Orderem Kongresu, uprzytamniając, że prawdziwe bohaterstwo wcale nie wiąże się z umięśnioną sylwetką i korzystaniem z uzbrojenia.

źródło ilustracji: http://www.cdn.ug.edu.pl/wp-content/uploads/2016/11/przelecz-ocalonych.jpg

5. „Witaj w klubie”, reż. Jean-Marc Vallée – to historia zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Jest 1985 rok, toteż centrum epidemii AIDS w Stanach Zjednoczonych. W mediach aż huczy od informacji, że nosicielem jest sam Rock Hudson, którego przedwczesna śmierć zwraca uwagę na tę śmiertelną chorobę, jednak zdaniem zaskorupiałego społeczeństwa nie powinien martwić się żaden hetero. Nie martwi się więc prowadzący rozpustne, pełne przypadkowego seksu, alkoholu i narkotyków życie, rozmiłowany w rodeo elektryk z Teksasu Ron Wood (Matthew McConaughey), lekceważąc objawy typu: chudnięcie, osłabienie odporności, utrata równowagi, przytomności, wysoki dźwięk w uszach, stąd gdy trafia do szpitala i słyszy, że zostało mu trzydzieści dni życia reaguje agresywnym sprzeciwem – bo jak to on? Bezwzględny homofob? A jednak; wtedy też przekonuje się, że walczyć musi nie tylko z okrutną chorobą, gardzącymi spojrzeniami i odrzuceniem ze strony kolegów oraz sąsiadów, ale też z służbą zdrowia, oferującą jedynie ulotki informacyjne i niezbyt skuteczną, nawet przyspieszającą rujnowanie organizmu eksperymentalną terapią AZT. W związku z tym postanawia wziąć sprawę we własne ręce i razem z transseksualnym Rayonem (Jared Leto) tworzy klub: „Dallas Buyers Club”, gdzie sprzedaje nielegalnie sprowadzane z Meksyku oraz Japonii, testowane na sobie medykamenty, które w połączeniu z odpowiednią dietą może nie leczą, ale polepszają jakość funkcjonowania i znacznie wydłużają byt, co zresztą sprawdziło się u niego, bo trzydzieści dni zamieniło się w siedem lat.

źródło ilustracji: http://images.gildia.pl/_n_/film/filmy/dallas-buyers-club/recenzja/2-580.jpg

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Film i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *