Niebo wyciska z sinych chmur łzy, umysł nie dostrzega w tym wszystkim sensu, dusza balansuje na krawędzi, pluskając się w morzu szaleństwa, gdzieś wewnątrz głos krzyczy: zapomnieć i zrozumieć, ale słów tych nie wydobywa na zewnątrz, bo żal uparcie zaklajstrował usta, stylizując na kształt przeraźliwej, otępiałej porcelanowej lalki. Jest cicho i boleśnie. Ponuro i deszczowo. Mam zimne palce i na ich wzór chciałabym mieć zamrożone na tęsknotę serce. Maluję usta na czarno, by po chwili zetrzeć z nich tę smutną barwę, bo przecież oczy mam tego koloru.
Zasłaniam okno przed światem, napełniam kieliszki truskawkowym likierem, kilka czerwcowych układam na talerzyku, bo truskawka to taki letni owoc, On włącza film, reszta niech się dzieje – My mamy swoje i po swojemu.
A poniżej prezentuję 3 sprawdzone propozycje filmowe na którykolwiek dzień z kalendarza: taki jak ten lub zupełnie inny.
1. „Piękny drań”, reż. John Butler – czyli taki romantyczny dramat, rozgrywający w Irlandii, w prestiżowej, prywatnej szkole średniej dla chłopców, gdzie ogromny nacisk kładzie się na osiągnięcia sportowe, zwłaszcza na grę w rugby. Ten, kto nie gra po pierwsze jest niemęski, a po drugie nie taki sam jak pozostali, w efekcie odrzucony oraz gnębiony. Nie gra błyskotliwy, sympatyczny, pobrzdąkujący na gitarze rudzielec Ned (Fionn O’Shea), który zdaje się robi wszystko, by tylko wyrzucono go z owej placówki. Sytuacja ulega zmianie, gdy naprawdę wyrozumiały dyrektor wtłacza mu do jego internatowej samotni ucieleśnienie realnie atletycznej męskości, w postaci pozornie aroganckiego Conora (Nicholas Galitzine), a więc tytułowego pięknego drania, który już na wstępie wygląda jak jego totalne przeciwieństwo, lecz po skruszeniu skorupy twardziela i zburzeniu początkowo wzniesionego z szafek muru, oddzielającego łóżka, okazuje się fajnym, wrażliwym, miotającym w tej skostniałej rzeczywistości facetem: dobrym materiałem na przyjaciela. Niestety ta więź nie podoba się pozostałym – bo jak taki apollo, mający przed sobą perspektywę ciężkich treningów, prowadzących do długo oczekiwanego zwycięstwa, może śpiewać tkliwe piosenki? No nie może, stąd musi wybierać. Całej tej młodzieńczej zawikłanej sytuacji, gdzie podejmuje się skomplikowane na ten czas wybory nie tylko przyglądają się, wszakże i wciskają własne teorie: wręcz opętany rządzą sukcesu Pascal (Moe Dunford), w istocie potwornie zawiedziony brakiem talentu własnego syna i nowy nauczyciel angielskiego Dan Sherry (Andrew Scott), który w walce o prawdę absurdalnie nie do końca sam potrafi być szczery, obawiając się reakcji skrępowanego stereotypami otoczenia.
„Piękny drań” to miły, klimatyczny, chwilami zabawny i wzruszający film, podejmujący trudną tematykę konstruowania tożsamości, odnajdywania w jednolitym, naznaczonym uprzedzeniami tłumie, o buncie i przełamywaniu strachu, o odwadze bycia sobą i trwaniu w zgodzie z własnym ja, o rujnowaniu szablonów, przyjaźni, no i oczywiście miłości jako uczuciu uniwersalnym: do człowieka, a nie do konkretnej, z góry ustalonej płci.
źródło: https://i.ytimg.com/vi/zxqvdLA4MSk/hqdefault.jpg
2. „Jutro będziemy szczęśliwi”, reż. Hugo Gélin (remake meksykańskiej komedii „Instrukcji nie załączono”) – to historia szalonego, rozbujanego na luksusowych jachtach Lazurowego Wybrzeża, organizującego niekończące się imprezy, uwodzącego masę piekielnie seksownych kobiet i czarownie sprzeczającego z szefową Samuela (Omar Sy), któremu podstępem zostaje wetknięte niemowlę, będące jakoby owocem jednej namiętnej nocy z prawdopodobnie zmagającej się z depresją poporodową Kristin (Clémence Poésy). Przerażony mężczyzna natychmiast wyrusza w ślad za kobietą, który niestety urywa się w Londynie, gdzie ze słodkim, ale rozwrzeszczanym dzieciakiem na ramieniu przypadkowo poznaje niezwykle ciepłego, homoseksualnego producenta kultowego serialu telewizyjnego o imieniu Bernie (Antoine Bertrand), który oferuje mu dach nad głową, niezłą pensję i pracę w roli kaskadera, co tamten kompletnie zdezorientowany przyjmuje. Tak oto zaczyna tworzyć wspaniałą, pełną bajkowości, piękną, radosną, jednak i poruszającą relację z uroczą, rezolutną Glorią (Gloria Colston), w oczach której jest nieśmiertelnym bohaterem. Niestety tę sielankę przerywa targana wyrzutami sumienia matka, od 8 lat prezentowana dziewczynce jako tajna agentka do zadań specjalnych.
Jest więc tutaj śmiech i są łzy, jest poważnie, ale w lekkiej, żartobliwej tonacji, jest o rozbitej, społecznie uznanej za dysfunkcyjną rodzinie, o samotnym wychowywaniu pociechy, o tym, kto faktycznie jest rodzicem, czyje dobro okazuje się ważniejsze, na czym polega autentyczna nieustraszoność, jest o obliczu kłamstwa, naginaniu rzeczywistości, o chorobie, śmierci i nauce odpowiedzialności.
Może to wszystko naiwne, może nierealne, ale jakoś tak nakręcone, że ogląda się przyjemnie.
źródło: https://multikino.pl/-/media/images/news/jutro_bedziemy_szczesliwi/jutro_bedzemy_szczesliwi_news-l.jpg
3. „Hesher”, reż. Spencer Susser – opowieść o mieszkającym w domu stareńkiej, przemiłej, skromnej, acz nie mającej już dość dużo sił babki Madeleine (Piper Laurie), 13-letnim T.J. (Devin Brochu), nie potrafiącym poradzić sobie z utratą mamy (Monica Staggs), która zginęła w wypadku samochodowym, czego nie ułatwia mu zupełnie rozsypany, zdesperowany, pogrążony w marazmie ojciec Paul (Rainn Wilson). Chłopiec więc usilnie woła o pomoc, ale zderza się z powszechnym poczuciem beznadziei, pustki, zerowym wsparciem, brakiem wyjaśnień, niewystawioną receptą na żałobę i deficytem nadziei, że trzeba dalej żyć, że sposób to jakoś przyzwoicie poukładać. I kiedy tak po raz kolejny jedzie na złomowisko, by błagać o możliwość odkupienia wraku, przepełniony trwogą przed gnębiącym go Dustinem (Brendan Hill), pierwszą miłością do dużo starszej kasjerki Nicole (Natalie Portman) oraz zawziętym wyparciem tego, co się wydarzyło, spotyka nieokrzesanego, prymitywnego, długowłosego, przyozdobionego amatorskimi tatuażami, słuchającego ostrej muzyki Heshera (Joseph Gordon-Levitt), który w zasadzie nie ma stałego lokum, porusza się zdezelowaną furgonetką, nie przebiera w słowach, ma jedno jądro, cyniczny, olewacki wyraz twarzy, świat tudzież reguły w nosie, a na dodatek jak gdyby nigdy nic wprowadza się do ich garażu, by irytować wulgarnym sposobem bycia, który paradoksalnie zaczyna wyrywać rodzinę z tego okrutnego letargu. Bo Hesher robi to, na co w danej chwili ma ochotę, nigdy nie zastanawia się nad tym jak wygląda, co ma powiedzieć i co wypada – niby wkurza, ale okazuje się impulsem zmiany, wybudzenia z funeralnej śpiączki, bo szokiem łagodzi tęsknotę, w trochę brutalny, plebejski sposób stawia ich na nogi, pomagając na nowo odnaleźć sens życia.
Dobrze by było czasem na takiego Heshera trafić, który nawet z grubiańską manierą posklejałby roztrzaskane serca i pokazał, że naprawdę się da.
źródło: http://static.rogerebert.com/uploads/review/primary_image/reviews/hesher-2011/hero_EB20110511REVIEWS110519989AR.jpg
Przyznam , że nie oglądałam żadnego z tych filmów. Bardzo zachęciłaś mnie tym wpisem do obejrzenia.
Polecam każdy z tych filmów, bo pomimo pozornie lekkiej formy przekazu niosą bardzo ważne przesłanie. Ps. Widzę, że u ciebie dużo więcej propozycji filmowych – poszperam! 🙂