A gdyby tak siedzieć cicho, wtopić się w Przyrodę i nie chcieć nic więcej?
Nic ponad szklane strumyki, wzburzone wodospady, rzeźbione niewidzialnym dłutem stawowe dna.
Nic ponad muśnięte fioletem Dzwonki alpejskie, meduzowe Szarotki, bujne mchy, niezwykłe Limby, białe Zawilce i tatrzańskie Ostróżki.
Nic ponad masywne turnie, rozległe łąki, zagadkowe jaskinie, przerażające jamy, mgliste moczary, lesiste wzniesienia tudzież kojące doliny.
A to w towarzystwie puchaczy, borsuków, niedźwiedzi, kozic i jeleni.
Mijam drewniane chaty ze spadzistymi dachami Witkiewicza i odkrytymi werandami, a dla kontrastu stłoczone ramię w ramię stragany obwieszone ciupagami, czarnymi filcowymi kapeluszami, kapciami, skarpetami, kubkami, brelokami i tym podobnymi, na które również patrzę, ale to tak tylko zaspokaja powierzchownie zachłanne bibelotom oko, bo nie zabieram stąd ze sobą nic – wstępuję do księgarni po powieść kryminalną „Noc” autorstwa Bernarda Miniera; będzie co czytać.
Słyszę szumy, świergoty, trzaski, cykanie i gdzieś tam w tle przedzierającą podhalańską gwarę.
Smakuję podpieczone oscypki z łyżką żurawinowej konfitury, bo właśnie w górach są one najlepsze – a już na pewno w „Zajeździe Tatrzańskim”, w którym z pewnością naje się każdy, kto ceni normalne, a nie udziwnione obiady, gdzie wracamy dzień w dzień nie tylko dlatego, że jest domowo, świeżo i smakowicie, ale również dlatego, że obsługują tam przemiłe, uśmiechnięte Panie!!! – przepijając nalewką śliwkową albo korzenną litworówką, czym w połączeniu z kremowymi lodami zaspokajam ciekawy lokalnego zmysł smaku; a więcej mi po prostu nie potrzeba.
Starym zwyczajem bywamy w kawiarniach, a zaczynamy od „Tygodnika Podhalańskiego”, gdzie gasimy popodróżne pragnienie orzeźwiającą lemoniadą miętową oraz liczi
niemniej jednak wstępujemy tutaj dla tych właśnie krajobrazów, które oglądamy z kawiarnianego tarasu
Dalej odwiedzamy:
„Góralską Tradycję” – tu wypijam jedną z najpyszniejszych kaw – GT Coffe, czyli espresso, biała czekolada, Baileys i bita śmietana
„Samantę”, w której wjeżdża na stolik średniej wielkości cappuccino i kremówka, bowiem jest to cukiernia i bardziej zagląda się tu na ciastka niż kawę, a tych są doprawdy miliony
„Góralskie Praliny” – tu wybieram ohydną, mdłą kawę kokosową za kosmiczną cenę 21 zł (bo poprosiłam na podwójnym espresso, co okazało się fikcją, bo kawy nie było prawie wcale, za to pianka obsypana słodkim kakao zajmowała większość szklanki).
Straty wyrównują wyborne, gęste, aksamitne, intensywne smakiem lody – spróbowaliśmy słony karmel, cytryna, truskawka, arbuz, lemoniada i mascarpone z malinami
aczkolwiek mleczny bałwanek z budki stojącej na drodze nad Morskie Oko ten smak przebija
Z tych znanych wdeptujemy do „Wedla” na mleczną czekoladę z lodami malinowymi oraz kawę latte ze słonym karmelem i z białą czekoladą
oraz „Costa Coffee” na wykonane z kruszonego lodu frostino z kawą i „Krówką” oraz z mlekiem i różowym „Kit-Katem”
No i skuszeni tym, że mamy sposobność stołować się w karczmie będącej po rewolucjach Magdy Gessler odwiedzamy „Polany” – tam raczymy się herbatą brzoskwiniową z dodatkiem cytryny i okrutnie rozwodnionej konfitury (plus za to, że herbata jest podawana w dzbanuszkach, bo dzięki temu można wypić 2 filiżanki) – ja decyduję się na oscypki, ale nie jestem w stanie ich zjeść, bo są zbyt grube i ociekają tłuszczem (smakują jak kiepskiej jakości potrójny żołty ser roztopiony na Margericie), a Mój Mi On również nie jest usatysfakcjonowany „źle rozbitym, sowicie opanierowanym schaboszczakiem”, za to chwali chrupiące, złociste, opiekane ziemniaki
Dotykam Duszą górskiego majestatu, dłonią chmur, zieleni, chłodnej wody i kamienistych zboczy.
Pomijam zapach gofrów czy pizzy, bo chcę czuć jedynie las, ziemię, wilgoć, skały oraz blade, późne lato.
Kwaterujemy się w dużo mniej (a nawet w ogóle) zatłoczonym niż Zakopane Kościelisku , w Pensjonacie „U Kowalczyka”, gdzie mamy do dyspozycji wygodne łóżko, schludną łazienkę, stół, krzesła, telewizor, dobrze wyposażoną kuchnię, rajski widok z okna i piękny ogród.
Mamy nie aż tyle czasu ile byśmy mieć pragnęli na dokładne (bo lubimy przeżyć i poczuć – powoli) poznanie tego ogromu, ale udaje nam się zwiedzić wręcz kabalistyczną Galerię jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich artystów wizualnych Władysława Hasiora określanego prekursorem pop-artu oraz sztuki asamblażu, którą traktował jako rodzaj ćwiczeń z materiałem i formą, zaś sama działalność artystyczna była dla niego prowokacją twórczą i intelektualną.
W budynku panuje półmrok, z głośników płyną ponuro-orientalne nuty, a kontrowersyjno-mistyczno-symboliczne dzieła jednocześnie szokują i wprawiają w zachwyt!
Artysta powiedział kiedyś, że piątym żywiołem jest ludzka zdolność fantazjowania i patrząc na te cudowności śmiało można stwierdzić, że on się z tego żywiołu składał.
Tutaj proces wyszywania charakteru
Zwiedzamy także
biograficzno-literackie Muzeum Kornela Makuszyńskiego, które mieści się w willi „Opolanka”, gdzie pisarz najpierw bywał ze swoją drugą żoną Janiną Gluzińską latem i zimą, a po II wojnie światowej zamieszkali w nim na stałe.
Mieszkanie składa się z czterech pokoi wypełnionych księgozbiorem, literaturą pamiętnikarską i piśmiennictwem historycznoliterackim o jego twórczości, listami, rękopisami, korespondencją od czytelników, malarzy, muzyków, polityków, wycinkami prasowymi, fotografiami, obrazami, rzeźbami, projektami ilustracji, zabytkowymi meblami, porcelaną, lampami i zegarami.
No któż nie zna „Przygód Koziołka Matołka”, „Szatana z siódmej klasy”, „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, „Awantury o Basię” czy „Panny z mokrą głową”? No któż?
Za to umknęły mi gdzieś kiedyś „Romantyczne i dziwne powieści”, „Rzeczy wesołe”, „Po mlecznej drodze” i „Ponure igraszki” – muszę więc nadrobić.
Był jednym z tych, których dobroć utożsamiali z mądrością, a talent z charakterem, którzy wiedzieli – po trudach doświadczeń – że nie można być wielkim pisarzem, będąc złym człowiekiem. (z przemówienia R. Brandstaettera na pogrzebie K. Makuszyńskiego)
Te obrazki szczególnie umiłowałam
Wystawę Figur Woskowych, gdzie w pewnym momencie tak się zamieszałam, że nie wiedziałam kto jest z krwi i kości, a kto z wosku xD ; są tu znane postaci ze świata sportu, filmu, sztuki, polityki, ci, którzy należeli do cyrku osobliwości czy bohaterowie z bajek oraz filmów.
Trzech papieży
I inna popularna trójca z ulicy Ćwiartki 3/4, czyli
Ferdek Kiepski
Paździoch
Boczek
i Papugarnię, w której podoba mi się to, że raz te barwne ptaszynki latają swobodnie w dużym pomieszczeniu, dwa, że można je pokarmić (najchętniej sięgają po jabłuszka i słonecznik), co sprzyja gwałtownym przyjaźniom.
Ps. Przed wejściem należy zdjąć biżuterię, bo ją upierzone łobuzy ściągają ;p
Ary akurat nie chcą być karmione – wolą zabrać kubeczek z ziarenkami i pożywić się samodzielnie
Nagła przyjaźń
Przejazdem zerkamy na Skocznię Narciarską
Ale tu przecież o to chodzi, by pospacerować słynną, niesamowicie urokliwą Doliną Kościeliską
gdzie usiłujemy wedrzeć się do Jaskini Mylnej, której pełnego grozy labiryntu nie udaje nam się do końca przejść przez wzgląd na nieodpowiednie odzieżowo-sprzętowe przygotowanie (padał deszcz, więc była wypełniona wodą, a pewien odcinek trzeba pokonać na kolanach, do tego zapomnieliśmy latarki, więc… przyświecaliśmy sobie telefonem)
Na pocieszenie udaje nam się natknąć na wracające z wypasu owieczki z milutkim psiakiem
Przechadzamy się również malowniczą, łagodniejszą niż uprzednia Doliną Chochołowską
gdzie w jedną stronę udajemy się taką oto ciuchcią
Niestety kapryśna pogoda uniemożliwia samodzielne zejście z Kasprowego Wierchu (akurat kiedy tam wjechaliśmy była potworna mgła i ulewa), wszakże rekompensujemy to sobie estetycznie i uczuciowo wspaniałą wędrówką nad Morskie Oko
Ta sarenka zwyczajnie wdzięczyła się do aparatu!
W tym momencie wpisu oświadczam, że NIENAWIDZĘ JUHASÓW POWOŻĄCYCH KONNE ZAPRZĘGI I LUDZI, KTÓRZY NA TE ZAPRZĘGI DLA WYGODNICTWA PRYWATNEJ DUPY WSIADAJĄ, BO JEŚLI NIE MASZ RAZ W ROKU MOCY, BY PÓJŚĆ NA WŁASNYCH NOGACH PONAPAWAĆ SIĘ WIDOKIEM, TO WYBIERZ SIĘ DO SANATORIUM I WYLEGUJ NA PLAŻY, A NIE ZAJEŻDŻAJ CIĘŻAREM SWOJEGO CIELSKA TE BIEDNE, UPIENIONE, WALĄCE ZE ZMĘCZENIA JĘZYKAMI O GŁOWĘ KONIE – mam nadzieję, że każdy kto wozi i wsiada za to kiedyś odpowie, bo ludzkie lenistwo nie jest godne tego, by uśmiercać kochane zwierzaki; zrozumiałabym, gdyby jakieś 2 babuszki pod koniec swojego życia chciały jeszcze zaznać pejzażu, ale nie na Boga młodzi ludzie w sile wieku!
chwilowo przysłuchując hukowi wydzierającemu z Wodogrzmotów Mickiewicza
9 km wędrówka do celu okazuje się baśnią: szmaragdową harmonią otoczoną potęgą gór i nietkniętą roślinnością, niebem pod nogami…
Niestety brakło czasu na Dolinę Pięciu Stawów, Wielką Siklawę, Dolinę Olczyską, Strążyską, Małej Łąki, Sarnią Skałę, Giewont, Nosal i tym podobne (nawet nie wymieniam, bo robi mi się szkoda; co jest jeszcze podsycone tym, że w Teatrze Witkacego wystawiali „Operetkę” Gombrowicza o czym dowiedziałam się już po), ale… to daje nam pretekst byśmy wrócili i ponownie zatopili w tym magicznym obszarze 😉