Do twórczości Krystyny Siesickiej bardziej przysiadłam na starość niż w wieku szczenięcym, bo mam już za sobą świetną serię „Zapałka na zakręcie”, „Pejzaż sentymentalny” i „Zatrzymaj echo” , tryptyk „Opowieści rodzinne: Falbanki, Woalki, Wachlarze”, króciutkie opowiastki „Zapach rumianku” i „Trzynasty miesiąc poziomkowy”, z kolei tym razem postanowiłam zerknąć „Przez dziurkę od klucza” (czego w życiu robić nie znoszę i okropnie mnie irytują ludzie, nawet zapoczątkowują jakieś szczątkowe zachowania agresywne i równie agresywne odzywki (?), którzy wcinają się w czyjąś codzienność, w prywatność, chamsko WPYCHAJĄ, włażą nieproszeni ubłoconymi buciorami – pozornie cichych kapci i eleganckich pantofelków też nie akceptuję – komentują, wypytują, nakazują, krytykują, oceniają, „sugerują”, drwią, itd.), by poznać historię pewnej wielopokoleniowej rodziny, na czele której stoi nieustraszona i przez wszystkich niezwykle kochana babunia.
Babunia ma 68 lat i mieszka w chatce ze swoim synem, jego żoną Wandą, wnuczkami Joanną i Oleńką oraz jej mężem Piotrem i córką Zuzanną. Jest kobietą nadzwyczaj energiczną, obdarzoną doskonałą intuicją, zawsze pomocną (nawet trochę zbyt wyręczającą innych) i autentyczną, której dom jest otwarty zawsze i dla wszystkich, a fakt, że umie smacznie gotować i chętnie się tymi rarytasami dzieli, bo jak sama stwierdza:
lubię gotować. Uważam, że do tej czynności potrzeba jest pewna kulinarna inteligencja. Jeżeli się ją posiada – gotowanie staje się pewnego rodzaju sztuką (…) Tak jak malarz dobiera barwy, jak poeta rymy, prozaik cyzeluje zdania – tak ja wyszukuję smak potrawy przez dodawanie do niej różnych przypraw w różnych proporcjach (…) Każda gospodyni ma swój styl gotowania. To sprawa indywidualna (…) Każde takie samo na pozór danie w różnych domach smakuje inaczej
przyciąga tutaj pewnego żarłocznego, wszakże sympatycznego studenta filologii orientalnej – Janka (zresztą nie jest pierwszy, bo wyprzedził go Piotr, bowiem każdy chłopiec, który wchodził do domu zakochiwał się w babuni), w którego szarych błyszczących oczach oraz roześmianej twarzy potajemnie rozmiłowuje się nastoletnia Joanna, czyli dziewczę leniwe, rozkojarzone, kapryśne, zgryźliwe i obrażalskie, jednak potrafiące z tych potwornych zachowań wyciągnąć wnioski, zwłaszcza, że nierzadko, na rozmaite (mniej i bardziej podstępne) sposoby, wytyka jej to babunia, jednak chociaż babunia kpi, to babuni było wolno. Jednej, jedynej babuni, która może czasem traci cierpliwość, ale tak naprawdę nigdy się nie obraża, bo babunia, babunia po prostu jest złota 😉
„Przez dziurkę od klucza” to krótka książka, bo liczy 217 stron (Wydawnictwo Akapit Press), ale niestety jej czytanie dłużyło mi się jak guma do żucia rozciągana między palcami… Czułam się jak znudzone dziecko, które siedzi w letnie popołudnie na schodach przed przed własnym blokiem, obok niedbale rzucona hulajnoga, a ono kompletnie nie wie, co ma ze sobą zrobić. To dotychczas pierwszy przypadek, jeśli chodzi o tę autorkę, bo atmosfera jaką potrafi haftować zawsze przyjemnie mnie otula i działa jakoś tak kojąco, zacisznie, domowo – może właśnie w tym sęk, że ja nie polubiłam tego domu, nie polubiłam… babuni? Babuni, za którą wszyscy tak bardzo przepadają, do której się garną? Na pewno została ona tutaj przedstawiona jako osoba dobrego serca, uczynna, mądra i szczera, jednak w moim odczuciu jest też pyszałkowata, a tej cechy strasznie nie lubię, więc prawdopodobnie tym mnie do siebie zraziła. Brakuje mi tu również konkretnej fabuły, ot taki zlepek sytuacji istotnie podejrzanych przez dziurkę od klucza: życie praktycznie toczy się w kuchni, niepokorna wnuczka jest stale rugana, a mieszkańcy otrzymują cenne rady; i to jest chyba najlepsze, bo można się dowiedzieć wielu przydatnych rzeczy, czyli na przykład jak wykonać torcik kajmakowy, twaróg, kostkę z kaszy perłowej do rosołu, andruty, jabłka pieczone z cukrem, żurawinowy kisiel, ciasto drożdżowe, mazurek krówkowy, kaszę manną z cytryną i koglem-moglem, szpinak, smalec, cielęcinę w galarecie, puszystą jajecznicę, kluski do zupy owocowej, faszerowane jajka, jak się odświeża chleb, zaprawia śliwki w słoikach, jak się piecze kruche ciasteczka, gotuje zupę jarzynową, zagęszcza śmietanę, smaży befsztyki i wątróbkę, sprawdza twardość słodkiej masy, krochmali koszule, usuwa osad z imbryka, rozrabia cement, i to że pończochy można farbować w bibule, kremem „Nivea” czyścić i nabłyszczać skaj oraz plastik, że żelazkiem można zaprasować bąble na politurze, zaś te na stopie trzeba posmarować dermatolem, że mydłem zapiera się uciążliwe plamy, białe kalosze domywa amoniakiem, a ręce kwaskiem cytrynowym, że sukienki usztywnia i upiększa się przy pomocy spirytusu i żelatyny, a za małe kapcie rozbija młotkiem. Może o to chodziło, żeby takimi wskazówkami się podzielić? Żeby stworzyć coś w rodzaju poradnika? Nie wiem, ale wiem, że brakuje mi tej sielskości, lekkości i humoru. Ja się tutaj nie rozsiadłam i wcale nie chciałabym wrócić.
I jeszcze ta wzmianka o patroszeniu kury zabiła wszystko…
Niemniej jednak dowiedziałam się, że istnieją maślane ciastka Alberty i drapieżny ptak Raróg 🙂
Kłótnia o jakiś drobiazg dowodzi małostkowości.
Jeżeli chce się jak najlepiej, to najpierw trzeba pomyśleć. Jeżeli się nie pomyśli, wtedy na pewno wypadnie jak najgorzej.
Bardzo są rzadkie przypadki, w których można kłamać z dobroci serca!
Głupi człowiek, to człowiek nieszczęśliwy.
Trzeba mieć odwagę mówienia o sobie: jestem taka, jaka jestem.
Każdy musi być ustawiony na swoim miejscu i przemawiać swoim językiem.
Lepiej się ukłonić niepotrzebnie, niż nie ukłonić potrzebnie.
Czy przez całe życie trzeba się do czegoś zmuszać?