„Przeznaczeniem niektórych tajemnic jest pozostać nierozwiązanymi” – „Szukając Alaski” autorstwa Johna Greena

Siedzę na suchej, zimnej i popękanej ziemi otoczona głuszą.

Nade mną migocze pokryty żyłami księżyc – chyba tętni w nim życie mocniejsze niż we mnie.

Czerń wylewa się ze mnie tworząc noc, czy to ja wchłaniam w siebie noc, która zalewa mnie czernią?

Pachnie smutkiem i niezapominajkami.

Nie zapomnę.

Nigdy.

 

Kiedy w okresie bożonarodzeniowym, by jako tako poczuć magię świąt chociaż wyobraźnią, dość przypadkowo sięgnęłam po zbiór opowiadań „W śnieżną noc” autorstwa Maureen Johnson, Johna Greena i Lauren Myracle nie wiedziałam, że powrócę do książek jednego z twórców, mianowicie do tego drugiego, który z pewnością wielu osobom kojarzy się z głośnej adaptacji „Gwiazd naszych wina” (jeszcze do teraz nie obejrzałam, ale zrobię to), jednak przemożne zamiłowanie do literatury dla dzieci i młodzieży sprawiło, że wynalazłam sobie „Szukając Alaski” właśnie autorstwa Johna Greena – zamówiłam, przeczytałam, a w efekcie tego przeczytania i towarzyszącego mu oniemienia domówiłam wszystkie napisane przez niego pozycje, czyli po prostu: wpadłam w literackie sidła kolejnego pisarza i nie żałuję.

 

To opowieść snuta przez 16-letniego Milesa Haltera, który udaje się na poszukiwanie  paczki przyjaciół oraz Wielkiego Być Może, w tym celu postanawia opuścić rodzinną Florydę i wyjechać do Alabamy, do przygotowawczej szkoły z internatem Culver Creek, gdzie wcześniej uczył się jego tata. Miles jest jedynakiem, takim trochę nieśmiałym, błyskotliwym i ambitnym, który lubi czytać biografie i zapamiętywać ostatnie wypowiedziane przed śmiercią zdania znanych osób. Kiedy dociera na miejsce ląduje w nieklimatyzowanym pokoju numer 43 razem z niskim, dobrze zbudowanym, osnutym burzą loków Chipem Martinem (ksywka: Pułkownik), który jest matematycznym geniuszem, nie straszny mu upał ani zmęczenie, ale za to panicznie boi się dentysty, do tego ma doskonałą pamięć do utrwalania dziwnych rzeczy (na przykład potrafi wymienić alfabetycznie wszystkie kraje świata razem z ich stolicami) – Chip jest stypendystą i uczęszcza tu już 3 rok, bo to daje mu szansę na lepszą przyszłość: na co dzień bowiem mieszka z mamą w przyczepie kempingowej, a z ojcem-alkoholikiem nawet nie utrzymuje kontaktu – zatem opowiada Milesowi o panujących tu zwyczajach (trzeba się przykładać do nauki i być twardym, nie można kapować, istnieje podział na Zwykłych Internatowców i Wojowników Dnia Powszedniego, czyli bogate, pretensjonalne dzieciaki), zapoznaje z tutejszym żargonem (Sąd Koleżeński, Spojrzenie Wiecznego Potępienia, Niesubordynacja Względem Władz), przybliża sylwetki profesorów (doktor Hyde, Orzeł, czyli dyrektor Starnes, Madame O’Malley), nadaje żartobliwy przydomek „Klucha” (Miles jest bardzo wysoki i bardzo chudy) i przedstawia go Takumiemu, Larze oraz… Alasce Yang, czyli dziewczynie-zjawisku, dziewczynie-marzeniu z oczami jak szmaragdy, krągłymi pośladkami i sterczącymi piersiami, nieprzewidywalnej, głośnej, przebojowej, lecz o zmiennych nastrojach, lubiącej pretensjonalne metafory i posiadającą Bibliotekę Życia, czyli masę zakupionych na garażowych wyprzedażach książek, która niestety ma starszego chłopaka Jake’a i w gruncie rzeczy jest głęboko nieszczęśliwą osobą, bo w wieku 6 lat straciła mamę (zmarła na jej oczach na tętniaka, a ona nie wezwała pomocy, za co się obwinia). Młodzi poza tym, że pilnie się uczą (mają dziennie po 10 lekcji + 3 okienka), spędzają wspólnie dużo chwil, w trakcie których palą papierosy, piją wino „Truskawkowe Wzgórze”, uprawiają seks, robią psikusy, czyli Numery Przygotowawcze i Numery Właściwie, chodzą nad jezioro i na mecze koszykówki, by obrzucać obelgami przeciwną drużynę, grają na PlayStation, wcinają  na stołówce słynne Bufrido i jeżdżą Błękitnym Złomkiem do McNiesmaka na frytki – i właśnie w nocy z 10 na 11 stycznia, po tym jak pierwszy raz pocałowała Milesa, obiecując mu ciąg dalszy, tym oto Błękitnym Złomkiem, z bukietem białych tulipanów na tylnym siedzeniu, pijana Alaska wjeżdża w wóz policyjny – ginie na miejscu.

Jak sobie z tym poradzić? Jak wypełnić tę pustkę i powrócić do stanu sprzed? Czy to w ogóle możliwe, zwłaszcza, że Alaska nauczyła Milesa wszystkiego, co wiedział o rakach, całowaniu, różowym winie i poezji. Uczyniła go kimś innym. 

Bo przecież:

– Nie możesz tak po prostu uczynić mnie innym, a potem odejść – powiedziałem do niej głośno. – Ponieważ przedtem było mi dobrze, Alasko. Było mi dobrze z samym sobą, ostatnimi słowami i kolegami ze szkoły. Nie możesz po prostu uczynić mnie innym, a potem umrzeć. 

Ona uosabiała Wielkie Być Może – udowodniła mi, że warto było porzucić przepełnione drobiazgami życie dla wielkich zagadek, po czym odeszła, a wraz z nią moja wiara w potęgę tajemnicy. Na wszystko, co mówił i robił Pułkownik, mogłem odpowiadać: „dobrze”. Mogłem próbować udowadniać, że już mi nie zależy, ale stało się niemożliwe, aby kiedyś przestało mi zależeć. 

– Nie możesz po prostu odcisnąć na mnie swojego piętna, a potem umrzeć, Alasko, ponieważ zmieniłaś mnie nieodwracalnie, i przykro mi, że pozwoliłem ci odejść, tak, przykro mi, ale to był twój wybór. Z twoim odejściem prysły marzenia o Być Może, a ja utknąłem w twoim przeklętym labiryncie. Teraz nie wiem nawet, czy proste i szybkie wyjście wybrałaś sama, czy celowo zostawiłaś mnie samego. Nigdy cię nie znałem, prawda? Nic nie pamiętam, bo nigdy nic nie wiedziałem.

 

Czy w obliczu tej rozpaczy bohaterowie, którzy podejmują prywatne śledztwo, wysondują dlaczego tak się stało: czy to był przypadek czy zaplanowane samobójstwo? I czy będą potrafili udzielić odpowiedzi na zadane w formie wypracowania końcowego pytania, które tak bardzo nurtowały Alaskę: Jak wydobyć się z tego Labiryntu Cierpienia? Jakie masz powody, by nie tracić nadziei?

Dowiedzą się już tylko ci, którzy chcą poznać historię dzieciaków, uczęszczających do Culver Creek.

 

„Szukając Alaski” to druga z kolei historia autorstwa Johna Greena, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a nawet znacznie większe niż uprzednio, bo wtedy była to taka ciepła, pełna śmiechu oraz wzruszeń świąteczna opowiastka (czyli tak, jak to bywa z opowiastkami tego typu; ale oczywiście utrzymana w dobrym tonie, bez zbędnego kiczu), a tutaj otrzymałam 315 stron (Wydawnictwo Bukowy Las), dzielących się na dwie części: PRZED i PO, opowieści o nastolatkach, którzy zmagają się z trudnymi doświadczeniami i muszą nie tylko sobie to jakoś poukładać, jakoś się w tym odnaleźć, pogodzić, ustosunkować, wytłumaczyć, ale też poradzić z całkiem nowymi emocjami, które dotychczas były im obce.

Autentyczni bohaterowie. Pierwszorzędna fabuła. Ciekawe dialogi. Siła przyjaźni. Brak moralizowania, tylko skłanianie do snucia własnych rozważań. Liczne nawiązania literackie. Dużo inteligentnego humoru, który nigdy nie ociera się o tandetę i chyba to, co najistotniejsze: lekkość i mądrość w poruszaniu skomplikowanych tematów jak miłość, śmierć, zagubienie, strata, akceptacja, tęsknota czy cierpienie.

To naprawdę ambitna i piękna pozycja nie tylko dla młodzieży, ale też dla dorosłych, bo ja naprzemiennie wzruszałam się i uśmiechałam, a o to chyba chodzi w książkach, by wywoływały emocje: ta wywołuje – niezmiennie.

Jedyną rzeczą gorszą od przyjęcia, na którym nie ma nikogo, jest przyjęcie, na które przyszło dwoje, strasznie, kompletnie nieinteresujących ludzi.

Jak radzić sobie z dręczycielami i dupkami, gdy nie można zrobić im koło pióra?

Jedyni prawdziwi geniusze to artyści.

Nie tak łatwo jest uciec.

Wyobrażanie sobie przyszłości to rodzaj beznadziejnej tęsknoty.

Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jak niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie zrobisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości.

To wieczna rozgrywka. Grzeczni kontra niegrzeczni.

Zło czynione przez ciebie i zło wobec ciebie. To jest prawdziwy problem.

Cierpienie istnieje zawsze.

Strach to wymówka stara jak świat!

Nie przeciągają struny tylko frajerzy.

Umieranie nie może być trudniejsze niż bycie zostawionym przez umarłego.

Gniew po prostu odwraca uwagę od wszechogarniającego smutku.

Numery mają to do siebie, że najtrudniej potem się do nich przyznać.

Gdybyśmy tylko potrafili dostrzec niekończący się ciąg konsekwencji naszych czynów. Jednak nie możemy wiedzieć więcej – do czasu, aż taka wiedza stanie się bezużyteczna.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *