„Jeśli naprawdę działo się tutaj coś złego, to źródłem zła nie był sam dom, lecz przebywający w nim ludzie” – „Zbrodnia wigilijna” autorstwa Georgette Heyer

Dla mnie te chmury postrzępione wiatrem mają teraz więcej sensu niż cokolwiek.

I uroku więcej.

Noce błyskają choinkowymi lampkami, a w powietrzu unosi się korzenno-owocowy zapach pierniczków i kompotu.

Ale ja wolę noce najczarniejsze, nie te przeplatane kolorami. Ja wolę ten zapach dziki, nieskażony niczym.

 

Świat jeszcze w grudniu, świątecznie ospały, więc ja o zbrodni, która wydarzyła się w wigilię, czyli „Zbrodnia wigilijna” autorstwa Georgette Heyer.

 

Nathaniel Herriard jest zamożnym, stale skarżącym na lumbago starym kawalerem (wraz z wieloletnim wspólnikiem Edgarem Mottisfontem zajmuje się importem rozmaitych towarów z Indii Wschodnich), który zamieszkuje Lexham Manor – gigantyczną i naprawdę osobliwą rezydencję z czasów Tudorów, uchodzącą za miejscową atrakcję. Od 2 lat mieszka tu również jego młodszy brat Joseph z żoną Maud (po ukończeniu studiów prawniczych łapał się wszelkich zajęć – od poszukiwania złota do współpracowania z kolonialnymi i południowoamerykańskimi firmami turystycznymi – jednak niczego nie żałuje tak, jak porzucenia występów w teatrze, do których jak sam uważa: jest po prostu stworzony, i obecnie, nie mając dalszych planów na życie, zostali lokatorami Nathaniela, z czego nie są zbyt dumni, zwłaszcza, że jest to osoba o trudnym charakterze, chociaż dobrym sercu): mężczyzna stanowi uosobienie serdeczności, wręcz kipi energią, jest niepoprawnym optymistą, bo potrafi obracać niesmaczną prawdę w przyjemną fikcję, pragnie być „rozjemcom rodzinnym” i „ukochanym stryjem”, z kolei kobieta jest flegmatyczna, raczej zamknięta w sobie, a jej pojmowanie szczęścia ogranicza się do wysypiania, regularnych posiłków, stawiania pasjansa oraz czytania gawędziarskich biografii członków rodów królewskich.

Akcja zawiązuje się na kilka dni przed Bożym Narodzeniem, kiedy to Joseph wpada na pomysł, by urządzić prawdziwe angielskie przyjęcie świąteczne, podczas którego otoczą się rodziną i przyjaciółmi, co nie spotyka się z pozytywnym odbiorem jego starszego brata, tkwiącego w przekonaniu, że prawdziwe angielskie Boże Narodzenie oznacza, zgodnie z jego własnym doświadczeniem, kłótnie pomiędzy nieprzychylnie nastawionymi do siebie ludźmi połączonymi zupełnie przypadkowo więzami krwi i zebranymi w jednym miejscu z powodu wyświechtanego przekonania, że rodziny powinny spędzać święta razem, poza tym ma świadomość, że każdy oczekuje na jego majątek, wszakże Joseph tak mu wierci dziurę w brzuchu, że ostatecznie ulega.

Do posiadłości przyjeżdżają: wspomniany wcześniej wspólnik Edgar Mottisfont, daleka, niezbyt atrakcyjna, ironiczna, rozmyślna, pisząca artykuły do gazet i hodująca bulteriery kuzynka Mathilda Clare, zrzędliwy, opryskliwy, szorstki, inteligentny, rzucający trafionym, choć złośliwym dowcipem bratanek Stephen, jego śliczna, łasa na pochlebstwa, rozhisteryzowana, strachliwa i płytka narzeczona Valeria Dean oraz ekspresyjna, temperamentna, wiecznie niezadowolona, kłótliwa, jednakże fascynująca oraz utalentowana w aktorstwie bratanica Paula i emanujący sztucznymi manierami, nudny, maskujący niepewność gadulstwem, błyskotliwy i tworzący naprawdę udane sztuki „nieznany dramatopisarz” Willoughby Roydon  (rodzeństwo to dzieci zmarłego brata Matthewa).

Taka galeria osobliwości może tylko zapowiadać tragedię.

I rzeczywiście: tuż przed kolacją wigilijną Nathaniel zostaje znaleziony martwy we własnym gabinecie. Szkopuł tkwi w tym, że ktoś zadźgał go, podczas gdy okna i drzwi były zamknięte od wewnątrz. Jak zatem dostał się tam zabójca?

Tego próbują się dowiedzieć lokalny inspektor Colwall i specjalnie wezwany ze Scotland Yardu inspektor Hemingway, co nie jest łatwe, gdyż wszyscy w tym domu kłamali, by osłaniać innych albo ze strachu.

A jak się ma do tego wszystkiego książka „Życie Elżbiety, Cesarzowej Austrii”, o której tak namiętnie rozprawia Maud i która znika w tajemniczych okolicznościach dowie się tylko ten, kto przeczyta.

 

„Zbrodnia wigilijna” to całkiem fajny kryminał a thriller, w którym atmosfera świąt ogranicza się zaledwie do rozwieszenia ozdób (prawdopodobnie dlatego, że właściciel zginął i ze świąt nici, chociaż i tak wydaje mi się, że można było zrobić to bardziej nastrojowo; i nie chodzi mi o nastrój szczególnego ciepła między postaciami, bo o tym w ogóle nie ma tutaj mowy, tylko o ten zewnętrzny). Za to atmosfera eleganckiego mroku wiekowej rezydencji i wewnętrznego napięcia oraz braku zaufania jest wyczuwalna na każdym kroku. Niestety fabuła jest za długa, bo mimo że 421 stron (Wydawnictwo Zysk i S-ka) nie wydaje się być tytaniczną ilością, to jednak tutaj się rozwleka, przez co chwilami nuży. Plus za to, że treść została podzielona na 16 rozdziałów, ponieważ można ją sobie odkładać, kończąc w jakichś sensownych momentach. Tym, co mi się najbardziej podobało są sylwetki bohaterów: niesamowicie głębokie, drobiazgowe oraz wielobarwne – no fenomenalne! A dialogi i ciężkie relacje między nimi przyprawione dużą dawką czarnego humoru: dramatycznie prześmieszne. Intryga też świetna, choć nie ma tu nagłych zwrotów akcji, bo fabuła należy do tych powolnych, a nie dynamicznych. Zakończenie i zaskakujące i nie, bo zaskoczyła mnie nie osoba, a to, jak „wyrafinowanie” dokonała owej zbrodni.

Generalnie polecam; zwłaszcza dla kreacji bohaterów i dla posmakowania klimatu kryminałów z lat 40-tych.

Nasze ciała cierpią, ponieważ jesteśmy śmiertelni.

Niestety często bywamy poddawani skomplikowanym doświadczeniom.

Wiele osób próbuje ukrywać swoje prawdziwe uczucia pod maską oschłości i złych manier.

Ludzie już tak mają: boją się zaplątać w coś nieprzyjemnego, dlatego czasem brną w bezsensowne kłamstwa.

Ludzie często próbują maskować strach napastliwością.

Wysnuwanie przedwczesnych wniosków, to wielki błąd.

Świat jest stworzony dla ludzi o różnych charakterach.

Nerwy czasami biorą górę nad ludźmi w najmniej oczekiwanych momentach.

Niekiedy intuicja jest lepszym drogowskazem niż umysł.

Nie wolno nie doceniać kobiet.

Och, gdyby człowiek potrafił czasami przewidzieć, co się wydarzy.

Nic tak nie wytrąca człowieka z równowagi, jak niepewność.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *