„Moja przeszłość jest smutna, teraźniejszość to katastrofa, na szczęście nie mam przyszłości” – „Jak się ma twój ból?” autorstwa Pascala Garniera

Błękit mojego nieba jest smutny i rozmarzony.

Rozmarzony smutkiem.

Smucący marzeniami.

Ślinię palec i nawijam go niczym watę cukrową.

Próbuję. Rozpuszcza się w ustach, ale nie jest jak wata słodki.

Jest na granicy smaku i bezsmaku. Z nutką wyczuwalnej gorzkości.

Z gorzkością w ustach zdmuchuję chmury jak puchate, kuliste dmuchawce.

Pragnę ujrzeć błękit czysty, co to przypomina najwspanialsze polodowcowe jezioro – jezioro właśnie, a nie łzę, która zatruwa, a nie oczyszcza.

Jak się ma mój ból?

Czyli po genialnej „Teorii pandy” nadszedł czas na „Jak się ma twój ból?” autorstwa Pascala Garniera.

 

Starszy, schorowany Simon Marechall pod wpływem impulsu zatrzymuje się w miejscowości wypoczynkowej Vals-les-Bains, gdzie na ławce w parku poznaje dużo młodszego pracownika fabryki, zajmującej się obróbką opasek uciskowych, Bernarda Ferranda, który jest jego zupełnym przeciwieństwem: pierwszy jest dobrze sytuowany, zdystansowany, wyczerpany, rozgoryczony, sprawiający wrażenie otępiałego na wszystko oraz funkcjonujący według zasady, że mógł żyć wszędzie, tylko nie tam, gdzie akurat był, drugi prostoduszny, niezdarny, cieszący błahostkami i mimo ciężkich przeżyć przepełniony optymizmem – może właśnie to jest impulsem do złożenia mu propozycji, by za spore wynagrodzenie wystąpił w roli nie tylko kierowcy i udał się z nim do nadmorskiego kurortu le Camp d’Agde, w celu wywiązania z ostatniego zlecenia, ponieważ Simon trudni się specyficzną deratyzacją, mianowicie usuwa, tyle że… ludzi, ale również w celu osoby, która ostatecznie pomoże mu popełnić samobójstwo. Mężczyźni, po uprzednim zapoznaniu Simona z matką Bernarda – odważną, hardą, ekstrawagancką Anaïs (łapała się w życiu rozmaitych zajęć: od wykonywania cudacznych kapelusików, przez strzyżenie psów, do odczytywania kart tarota; obecnie trwa w swojej „galerii staroci”, męczy ją chroniczny kaszel, pije zbyt dużo negrity i rozmawia z lampą  w kształcie naturalnej wielkości nagiej Murzynki), z którą chłopak jest niezwykle związany, wyruszają w  podróż nie tylko nad morze, ale i każdy w głąb siebie, a pomiędzy nimi, w przeciągu tych kilku dni, nawiązuje się osobliwa relacja: taka „szorstka bliskość”, dzięki której Bernard od nie wiadomo kiedy uronił łzę; w procesie chemicznym, w wyniku skomplikowanego połączenia emocji, na dnie oka wytworzyła się ciepła, słona ciecz. Pierwszy raz od wielu lat. Łza spłynęła po krętych liniach zmarszczek na jego policzku, na usta, a potem na brodę. To było przyjemne, jak nieustanny wytrysk. Przynajmniej raz serce przydało mu się do czegoś innego niż pompowanie krwi. Po drodze zgarniają jeszcze pochodzącą z domu dziecka Fionę i jej córeczkę Violette, które wprowadzają lekki chaos, a na miejscu poznają pulchną, spragnioną towarzystwa, przypominającą dobrą wróżkę taksydermistkę Rose – tym, co wydaje się być cechą wspólną wszystkich bohaterów jest potworna samotność, i to chyba ona ich tak dziwnie przyciąga, i oczywiście indywidualny ból, który każdy skrywa w sobie, przeważnie udając, że wcale tak nie jest. A może prościej, prawdziwiej i bardziej oczyszczająco byłoby pozdrawiać się tak, jak przechodnie w którymś zakątku Afryki: jak się ma twój ból?

 

„Jak się ma twój ból?” objętościowo (174 strony – Wydawnictwo Claroscuro) jest opowiadaniem, ale jeśli chodzi o treść, to jest to bardzo, bardzo długa powieść. Bo o życiu i o śmierci traktująca, a nawet mocniej o tej drugiej; bo w sumie życia nigdy nie można być pewnym, że będzie, a śmierci jak już jest to życie, to tak. Powieść usiana metaforami i symbolami. Grozą i czarnym humorem. Pełna pustki, tęsknot, beznadziei, kontrastów i uniwersalnych prawd. Z wyrazistymi bohaterami. Oszczędnymi, jednak uderzającymi dialogami. Podskórna. Nakłaniająca do rozważań, ale przy tym nic nie narzucająca. Niejednoznaczna, przez co zatrważająca. Wielowymiarowa. Gorzka. Smutna. Ponura. Aczkolwiek chwilami rozbawia, do tego nie odziera zupełnie z nadziei. Idealnie przemyślana, bowiem nie ma tu zbędnego nawet jednego zdania. Z typową dla tego autora konstrukcją, czyli że czytelnik najpierw poznaje zakończenie, a dopiero potem, powolutku, z niesamowitym jak na trudną tematykę spokojem, rozwijają się przed nim szczegóły tej historii. Książka napisana emocjami (mimo to wyważona) oraz przepięknym, choć prostym językiem, bo przecież te szepczące gwiazdy, kilometry tiulu, niskie niebo zaczepiające pierzastymi strzępami o zbocza gór, księżycowy krajobraz, poczciwe słońce pozbawione wyobraźni, za to pełne dobrych intencji, lekkie i połyskujące niczym wróżki ważki, niebo i morze walczące o bezkres, perłowy blask księżyca, czereśnie pod wpływem słońca zmienione w stosy połyskujących rubinów czy chmury koloru niebieskich i różowych draży nie mogą nie zachwycić. No nie mogą. I ta tkaninowo-tapetowa wzorzysta okładka też nie może.

Czas w pokojach hotelowych nie płynie, tylko stoi jak woda w starej odnodze rzeki.

Nie należy ufać temu, co zbyt widoczne. Najczęściej to zwykła lipa.

W pewnym wieku sen jest rzadkim luksusem i człowiek budzi się z żalem.

– Sny są durne.

– Tak. Sny są durne. Po co w ogóle są?

– Bo życie nam nie wystarcza.

Dlaczego życie z takim upodobaniem jedną ręką odbiera to, co przed chwilą dało drugą?

Życie jest w oku, w spojrzeniu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *