„Gdyby twój umysł był choć trochę zieleńszy, zalalibyśmy go sensem” – „Listowieść” autorstwa Richarda Powersa

Żyję tylko w swojej głowie.

Jestem zmęczona zmęczeniem, z którego nie potrafię się wyzwolić, odpocząć.

Niebo nade mną miewa rozmaite odcienie niebieskości i czasem pragnę zanurzyć dłonie w tym chłodnym błękicie, by poczuć ulgę.

Majestat drzew, majestat drzew jest mi tak bliski i potrzebny potrzebą niezaspokojoną; nie ze względu na ten majestat, lecz na istnienie. Zachwycam się prastarą mocą i świadomością wiedzy niezgłębionej, tajemnicą i właściwościami. Odurzam do ostateczności. Czuję, gdy przywieram całym ciałem: bolesną, jednocześnie fascynująco-kojącą chropowatość, słodycz gładkości tak lśniącej i gładkiej, że tylko szlif Natury mógł to uczynić, miękkość, rozbrajającą miękkość falującej piersi, zgrubienia, bruzdy, pęknięcia, kafelki i łuszczenia. Inspirująca mozaika. Faktura nie do podrobienia. Sprężystość i smukłość albo dla odmiany pękatość i zestalenie. Splątanie albo prościuteńkość do niegroźnego pozazdroszczenia. Brawurową strzelistość i mikroskopijny urok. Uskrzydlające. Atrakcyjne. Bezpretensjonalne piękno. Przesypuję drobne koraliki liści, muskam puchatość, drażnię mięsistość, nakłuwam igłami palce, rozczesuję splątane wiatrem cieniutkie włosy. Przysiadam na szorstkich kolanach, przytulam, głaszczę i dziękuję, ale brakuje mi słów, by przeprosić za masowe krzywdy. Otrzymuję cień, aromat, schronienie, oddech, leki i pokarm. Szukam otuchy w tych rozcapierzonych ramionach, bo tam pulsuje życie nieogarnione: zielone życie. Tętni, szumi, szepcze, nuci, woła i przepływa – ekokrwiobieg, EkoDusza. Całe drży od myśli, wspomnień, nadziei i emocji. Wdzięcznie rozmarzone i takie bezinteresowne. A jakże pachnie! Ziemia, żywica, pieprz, grzyby, mgła, woda i powietrze, owady, paproć, mech, zioła, kamienie i orzechy, słońce, herbata, tytoń, dym, zamsz, igliwie i burza – tam jest to wszystko i pewnie jeszcze więcej, bo przecież miriady są kwiatów, nasion i owoców. Czasem cierpko, a czasem miodowo. Orzeźwiająco i z przyjemnym zaduchem. Pragnę wniknąć, być w tej właśnie społeczności, podziemno-nadziemnej instalacji, troskliwej i szczerej, pozbawionej fałszu, w tym prawdziwym jestestwie. Zielonym labiryncie. Leśnym ogrodzie. Wtedy czuję.

Gdybyśmy umieli dostrzec zieleń, zobaczylibyśmy coś, co staje się tym ciekawsze, im bardziej się do niego zbliżymy. Gdybyśmy widzieli, co ona robi, nigdy nie dokuczyłaby nam samotność ani nuda. Gdybyśmy zrozumieli zieleń, nauczylibyśmy się hodować całą potrzebną nam żywotność (…) Gdybyśmy wiedzieli, czego chce zieleń, interesy Ziemi nie kłóciłyby się z naszymi, lecz byłyby z nimi tożsame (…) Dostrzec zieleń znaczy przeniknąć zamiary Ziemi (…) Na początku było wszystko. Wkrótce nie zostanie nic.

 

Dlatego, gdy ujrzałam malowaną w zielone, szeleszczące cuda okładkę, to sięgnęłam, a gdy przeczytałam „Listowieść” autorstwa Richarda Powersa, to przytuliłam mocno, bo wiem, że moje serce szeleści w tym samym rytmie.

Listowieść. Opowieść liści, pieśń drzew. Zielona wieść, co liczy 621 stron (Wydawnictwo W.A.B.), ale cóż to jest, cóż to jest w obliczu ich wybujałości? Powieść otchłanna, może nawet epos, ale nie zachłanna, bo bardziej skłonna do poświęceń. Mrocznie pasjonująca. Wzruszająca bezradnością tych odważnych i irytująca cynicznym lekceważeniem tych, co nie chcą dostrzec. Zawstydzająca uświadomieniem. Pozwala wkroczyć w zachwycający, równoległy świat, nad którego istnieniem raczej się nie rozważa, a jak już ktoś to robi, to często jest uznawany za szaleńca, ekopsychopatę. To tematycznie rozległe historie właśnie tych 9 śmiałków, którzy stanęli w ich obronie.

Wielogłosowa. Wieloaspektowa. Pełna metafor. Obrazowa. Artystyczna.

Niesamowita. Przepiękna. O potędze, oddaniu i bezsilności drzew. I o okrucieństwie ludzi. Z różnych ujęć, z różnych perspektyw, z zanurzeniem w rozmaite dziedziny. Informacji tyle, że głowa mała, a to osnute subtelnością poezji.

Katastrofalnie prorocza. Arcydzieło. Ku czci Przyrody.

Drzewo to przejście między ziemią a niebem.

W sercu drewna mruczy moc.

Jeśli chcesz poznać sekrety przyrody, musisz się pilniej ćwiczyć w człowieczeństwie.

Przypalone kasztany niosą niewysłowione ukojenie: są słodkie i smakowite, sycące jak posmarowany miodem kartofel, przyziemne, a zarazem tajemnicze. Kolczaste łupiny niby kłują, lecz to raczej przekomarzanie się niż prawdziwy opór. Kasztany same chcą się wyślizgnąć z tych kłujących pancerzyków. Każdy zgłasza się na ochotnika, żeby go zjedzono, bo dzięki temu inne będą mogły rozprzestrzenić się szeroko.

Rzeczy doczesne nic nie znaczą.

Normalni ludzie są jacyś dziwni. Daleko im do najdoskonalszych istot na świecie.

Ludzkość przeżarta jest chorobą. Ten gatunek nie przetrwa długo.

Utwierdzanie się we własnym zdaniu dzięki cudzemu – oto choroba, na którą umrze cały rodzaj ludzki.

Cierpliwość jest źródłem wszystkiego, co dobre.

Drzewa to znakomity pomysł. Tak znakomity, że ewolucja stale go ulepsza.

Widzimy tylko to, co do nas podobne. Smutna prawda, co?

Niewiele wiemy o wzroście drzew. A już prawie nic o tym, jak kwitną, rozgałęziają się, zrzucają liście i same się leczą. Dowiedzieliśmy się trochę o paru odrębnych gatunkach. Ale nic nie jest mniej odrębne ani bardziej społeczne niż drzewo.

Źródło prawdziwej radości: świadomość, że ludzka wiedza znaczy mniej niż migotanie buków kołysanych lekkim wiatrem.

Ludzie, niech ich Pan Bóg kocha, nie zaznają spokoju, dopóki nie pokrywają napisami całej kory buku. Ale na niektórych ludziach – także ojcach – od stów do głów piszą drzewa.

Wszyscy razem podróżujemy Drogą Mleczną, drzewa i ludzie… Na każdym spacerze wśród przyrody otrzymuje się więcej, niż się szuka. Najwyraźniej wytyczona droga do wszechświata wiedzie przez leśną dzicz.

Życie nie podlega rozsądnym kryteriom. A sens jest zbyt młody, żeby mógł mieć nad życiem większą władzę. Pod ziemią toczy się cały dramat świata: to tam rozbrzmiewają symfonie i chóry.

W lesie wszystko jest lasem. Rywalizacji nie da się oddzielić od niezliczonych smaków współpracy. Drzewa nie walczą ze sobą, tak jak nie toczą bratobójczych walk poszczególne liście na każdym z nich. Okazuje się, że większością przyrody wcale nie rządzi krwawe prawo kłów i pazurów. Gatunki znajdujące się na samym dole piramidy życia nie mają zębów ani szponów – to po pierwsze. A skoro drzewa dzielą się tym, co zmagazynowały, to każda czerwona kropla w morzu zieleni.

Łatwo lubić ludzi, którzy serio traktują rośliny.

Ludzie są tacy krusi. Jakim cudem przetrwali dość długo, żeby wszystko aż tak spierdolić?

Miejsca pamiętają to, co ludzie już zapomnieli.

Bo przecież głupio jest wierzyć we wszystko. Mylimy się, zawsze się mylimy.

To niesamowite, jak obłędnie wszystko wygląda, kiedy człowiek zaczyna patrzeć.

Milczenie bywa bardzo kojące.

Jesion to szlachetne drzewo. Giętkie jak wszelka wymówka. Te złożone pierzaste liście sprawiają, że życie wydaje się miękksze niż jest.

Ale ludziom nic po nadziei ani prawdzie, jeśli nie ma z nich pożytku.

Drzewo to cud, który osłania, karmi i chroni wszystkie żywe istoty. Służy cieniem nawet drwalom, którzy je unicestwiają.

Nocne niebo – najlepszy narkotyk, jaki istniał, zanim ludzie znaleźli coś mocniejszego.

Ludzkość mogłaby bez końca zgłębiać wiedzę, którą zgromadziły drzewa.

Ludzie – tyle w nich bólu.

Świadomość jako taka w porównaniu z myślami zielonego świata jest tylko jednym z odcieni obłędu.

Istnieje ból, którego nie jest w stanie ukoić nawet najsilniejsza ludzka miłość.

Ale ludzie nie mają pojęcia, czym jest czas. Myślą, że to linia wysnuta z punktu położonego o trzy sekundy za ich plecami, która równie szybko znika w trzech sekundach mgły tuż przed nimi. Nie widzą, że czas to koncentryczne kręgi, rozrastające się ku obrzeżu, a cieniuteńka skóra teraźniejszości zawdzięcza swoje istnienie ogromnej masie wszystkiego, co już obumarło.

Pochopnie przypisywać satysfakcjonującej fabule głębszy sens to rzecz tak samo ludzka jak błędnie wyobrażać sobie życie pod postacią dwunoga. Nie: życie trwa w stanie znacznie większej mobilizacji, a świat przegrywa właśnie dlatego, że żadna powieść nie zdoła przedstawić walki o jego los w sposób równie frapujący jak zmagania między kilkorgiem zbłąkanych ludzi.

Los to drań, a dziwne stare dzieje wiecznie będą się toczyć dalej.

Przypadek to komik obdarzony niezawodnym wyczuciem chwili.

 

Nie znam dobrego sposobu

na życie i wciąż

błądzę we własnych

myślach, mych pradawnych lasach…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *