Jest noc, a gwiazdy świecą nierzeczywiście, przypudrowane mgłą. Nie karmię się złudzeniami, jednak nie przełykam zupełnie goryczy doczesności. Tworzę własne ze znanego, tak mi łatwiej, bo cała jestem smutkiem. Smutki gromadzę i swobodnie w nich przebieram, tasuję – mam pełne kieszenie. Posiadam smutną duszę i przypuszczalnie zwykle oczy, ale bywa tam też gniew, upojenie i migawki radości, gdy odbijają to, co w moim prywatnym najdroższe; ale radość jest ulotna, a smutek głęboki – smutkiem się nasiąka, a entuzjazm mija.
Jestem czernią, choć widzę barwy naokoło, to jednak ich nie przyswajam na zawsze. Płaczę do środka jak dziecko Bronki Nowickiej ze zbioru 44 króciutkich próz poetyckich „Nakarmić kamień”, które w 2016 roku otrzymały Nagrodę Literacką Nike.
Mi jest łatwiej niż temu dziecku, bo jestem świadoma, ale też przez świadomość trudniej, bo straciłam naiwność, mimo wszystko nazywam i porządkuję po swojemu, a tamto odsuwam na bok, lecz wiem – to pomaga i utrudnia.
Ta krótka książeczka to dziwnie refleksyjna, posklejana z prostodusznej, ale uważnej, choć jeszcze bardzo subiektywnej, zmysłowo-emocjonalnej, pozbawionej doświadczenia i wiedzy ogólnej obserwacji, składająca się na specyficzną, migawkową, niby podporządkowaną na wstępie zanotowanej liście przedmiotów, wszakże dotykającą scen z życia rodzinnego i poprzetykaną 7 przypowieściami o kamieniu opowieść dziewczynki podpatrującej świat, który próbuje zrozumieć i określić, bo prawdopodobnie chce w nieznanym stworzyć sobie strefę komfortu, coś bezpiecznego – pragnie jakoś uporządkować otaczający ją chaos, by nauczyć się funkcjonować, bo jeśli coś się pozna, to to się uosabia, ożywia nadaniem znaczenia, roli.
Ta interpretacja jest niema, bo dziewczynka nie wyraża jej na głos – to postrzeganie obrazami, do tego silne odczuwanie obecności ciała, jednocześnie zdumiewanie nim, gdyż ono oddziela od świata i filtruje rzeczywistość.
Jej mentorem jest smutek, który doskonale przystosowuje do życia, uświadamiając, że otoczenie nie ma nic wspólnego z bajkowością, bo tutaj dzieje się wiele złego, stąd, by nie upaść, nie można sobie nadmiernie idealizować.
I realia widziane ciekawskimi oczami takie są: brzydkie, mroczne, czasem agresywne, wypełnione uosobionymi lękami i marzeniami, także odrealnionymi, jakby wyciągniętymi z groteski oraz koszmaru postaciami.
Samo dziecko jest potwornie samotne i pozbawione zaufania; odczuwa głód miłości, opieki i ogromną pustkę – przypuszczalnie dlatego chce się zatroszczyć o martwy przedmiot (w kamieniu szuka to, czego nie odnajduje w środowisku żywych – emocji), aczkolwiek dodatkowym powodem tej pielęgnacji może być fakt, że każdy nosi w sobie jakieś troski-kamienie, które rosną wraz z nim, no i intymne przeżycie poznania, nadania znaczenia odłupanemu fragmentowi uniwersum jest tu istotne, bo zamierza się uzyskać odpowiedzi na pytania: jak dojrzeć do konfrontacji ze światem? jak go pojąć?
Szkopuł w tym, że niemożliwe jest poznanie wszystkiego, stąd każdą rzecz należy rozgryzać osobno, a to powoduje, że człowiek stale kręci się z niewygody, bo zasadniczo czuje się na świecie obco.
Proces wtajemniczenia i oswojenia nigdy nie będzie ostateczny, ponieważ wciąż zalewają nas nowości, a to zaburza jak dotąd zbudowane i wywnioskowane. Nie da się odkryć i ogarnąć kompletnego sekretu istnienia, bo są granice poznania, ograniczenia umysłu – wszystkiego jest zbyt wiele, by to pojąć i mądrze oraz syntetycznie połączyć.
Człowiek tak naprawdę nie ma wpływu na rzeczy wyższe, nie zmienia ich biegu – może tylko czekać na jakiś koniec.
Dziecko wygrywa tym, że samodzielnie kreuje sobie świat, uczy się go, nadaje mu sens – dorosły dopasowuje się do ogólnego porządku, przyjmuje wszechobecne zasady i pod nie funkcjonuje: nie jest twórcą – staje się podległy.
Mnie do końca forma i język „Nakarmić kamień” nie przekonuje, chociaż lubię poetykę prozy i mówienie kontemplacyjnymi wyrywkami, to tutaj trochę zbyt dużo niedomówień, zbyt górnolotnie i metaforycznie. Akurat tej książki mocno nie odczuwam – nie wciągnęła mnie, mimo że nie prześliznęłam się gładko i lekceważąco po jej powierzchni, bo w celu przemyślenia podzieliłam ją sobie na 2 razy (a ma tylko 53 strony – Wydawnictwo Biuro Literackie) – jakkolwiek warto się pochylić dla tego dotkliwego wrażenia samotności i na przykład dla tych zdań:
Kiedy tak siedzę, widok całymi dniami używa mnie do patrzenia.
Jedyną rzeczą, która oddziela człowieka od świata, jest skóra. Dzięki niej nie wsiąka się w bezmiar rzeczy.
(Zmarli) Nie pomyślą, czego nie pomyślimy za nich, więc myślą o nas naszymi myślami.
Pracą smutku jest przyjść i być. Nic więcej. Reszta należy do człowieka – jeśli go podejmie, smutek się utuczy jak toczona śnieżka. Oblepi każdą myślą.
Sąsiadka przychodzi codziennie. Pije kawę i wypowiada z siebie stare czasy, które zalegają w niej jak fusy na dnie szklanki. Zalewa je setny raz. Wspomnienia są coraz cieńsze, ale ciągle dają się zaparzyć.
Wody nie można złapać.
Co zrobić z chwilą, która nie chce iść?
Teraz nauczę cię, jak się płacze. Jeśli tego nie pojmiesz, możesz utopić się w sobie.
Od dołu idzie zgniły przeciąg, ziemia jest mięsożerna, czuć jej z ust człowiekiem.
Umierać więcej trzeba mieć dla kogo.
Może zdarzyć się grad bębniący o dachy wróblami albo czarny deszcz, który wypłucze z góry wszystkie wrony. Albo taka zima, że trzeba będzie odśnieżać gołębie. Może też nic się nie zdarzy i martwe zwierzęta zostaną w niebie, a ludzie na ziemi.
Zabawki mają odwracać uwagę dziecka od życia. Palcem wetkniętym w kierunku leżącej w kącie miniatury świata. Na niej wolno ćwiczyć przemoc, miłość, strach, nie większe niż język z filcu czy oko ze szkła. Nikt nie ukarze grzechu w miniaturze, bo go nie dostrzeże.
To pewnie jest czas – tło, po którym rzeczy przebiegają z jednej strony na drugą.
Śmierć jest środkiem transportu, który w końcu przyjeżdża, nawet spóźniony o lata.
Żeby przełknąć smutek, nie wystarczy go umyć. Trzeba go obrać ze skóry.
Na pewno jest to coś zupełnie innego, czego literacko dobrze pokosztować.