Ostatnimi czasy obejrzałam całą masę świetnych filmów, na wielu też byłam w kinie (mam tu na myśli chociażby oscarową „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego, „Whitney” Kevina Macdonalda czy „Fugę” Agnieszki Smoczyńskiej, na które zresztą wybrałam się nawet w dniach premier), a zamiast o nich naskrobię dzisiaj parę niezobowiązujących słów o komedii romantycznej „Miłość jest wszystkim” w reż. Michała Kwiecińskiego – z 3, no może z 4 powodów:
- Właśnie dlatego, że jest niezobowiązująca i nie muszę się szczególnie wysilać
- Jeszcze można zobaczyć ją w kinie (na przykład w Katowicach, Krakowie albo Rybniku)
- Jest w bożonarodzeniowym klimacie (choć święta już minęły, wszakże akurat dzisiaj pada śnieg i nadal migają lampki na choinkach, więc można ponownie się nastroić, ewentualnie z tego klimatu nie wychodzić)
- Jak na polską komedię romantyczną wcale nie jest taka zła (nie ma co oczekiwać cudów, ale nie jest najgorzej)
Sama nie wiem czy „Miłość jest wszystkim” to śmieszna czy nieśmieszna (może tak: miejscami dowcipna, choć zapewne z założenia miało być równocześnie bardzo śmiesznie i bardzo wzruszająco, a nie jest BARDZO, niemniej jednak jest CZASAMI) wielowątkowa historia świąteczna, w której splatają się losy różnych bohaterów, a wszyscy są jakoś zespoleni przyjazdem (a raczej przypłynięciem) Świętego Mikołaja i emitowaniem tej imprezy w telewizji, ale wiem, że na pewno nie jest to produkcja nudna tudzież żenująca (poza dowcipami o śmierci, które do wybuchu śmiechu mnie nie doprowadziły, ponieważ nie mają nic wspólnego z czarnym, tylko raczej z żałosnym humorem), bo jest tu nieśmiała i z tej nieśmiałości chrumkająca sprzedawczyni biżuterii Wanda (Aleksandra Adamska), która przebrana za niebiesko-złoty prezent wpada w ramiona czarującego piłkarza-celebryty Zbyszka (Mateusz Damięcki), jej ogarnięta przedślubną gorączką siostra Roma (Joanna Balasz), niespodziewanie wystawiona przez niedoszłego małżonka – pracownika zakładu pogrzebowego – Krzysztofa (Marcin Korcz), będąca w separacji z uczęszczającym na terapię mężem Dominikiem (Eryk Lubos) Krysia (Agnieszka Grochowska), uwiedziona w trakcie pogrzebu przez młodzika Daniela (Maciej Musiał), której to ojciec, znany aktor August Szwarc (Jan Englert), zmarł tuż przed wejściem na okręt (bo to on od lat wciela się w postać Świętego Mikołaja), wobec tego charyzmatyczna Magda (Joanna Kulig) i zakochany w niej producent Jurek (Michał Kwieciński) w mig zastępują go przypadkowo napotkanym, faktycznie przybyłym z Finlandii drwalem Janem (Olaf Lubaszenko), ten z kolei, poza uzyskaniem dzięki ciętości języka sławy, bohatersko wskakuje do wody, by uratować topiącą się córkę rozważnej opiekunki domowego ogniska Ewy (Julia Wyszyńska) oraz Tadeusza (Leszek Lichota), do którego mimo wszystko traci cierpliwość, gdy ten rezygnuje z pracy w Stoczni, z czym postanawia się ukrywać (ale mu to nie wychodzi), co więcej Jan odnajduje swojego przed laty porzuconego syna.
Plus za to, że akcja rozgrywa się w Gdańsku, bo to miła odskocznia od wiecznie powtarzających się warszawskich krajobrazów.
Minus za przewidywalność i pojawiający się chaos – chciałabym też napisać, że za płytkie portrety bohaterów i za bajkowe zakończenie, ale przecież to nie jest dramat psychologiczny czy film biograficzny, i to ma takie być: bajkowe, szczęśliwe, lukrowe, romantyczne oraz tkliwe, w tle z popularnymi świątecznymi utworami, by człowieka zalać falą błogości, spokoju i pokazać, że może być lepiej.
Ja najbardziej polubiłam Jana (wiadomo; za ten cynizm), Ewę oraz Tadeusza (za realizm), chociaż Ola też jest fajna, bo w uroczy sposób niezdarna i zabawna.
Przed wpuszczeniem filmu na szklane ekrany słyszałam, że ma być czymś w rodzaju „Listy do M.” (TU recenzja części 2, a TU 3), że nawet wyprze i będzie lepszy – nie jest lepszy; nie jest również kultowym Kevinem (czy to w domu, czy w Nowym Jorku), „Ekspresem polarnym”, „Miasteczkiem Halloween”, „Opowieścią wigilijną”, „Grinchem”, „To właśnie miłość” Richarda Curtisa, „Cichą nocą” Piotra Domalewskiego, „Żółtym szalikiem” Janusza Morgensterna ani też „Za jakie grzechy, dobry Boże?” (który zresztą leciał wczoraj na TVP 1), ale jest sympatyczną opowiastką bożonarodzeniową, która trwa trochę ponad 2 h i nie nuży, a przyjemnie sobie upływa.
Kluczem jest, by się nie nastawiać na produkcję nie wiadomo jak wysokich lotów, bo nie o to chodzi: chodzi o to, żeby sympatycznie spędzić czas, żeby wyjść z kina z uśmiechem na twarzy, na nowo (albo przynajmniej na czas trwania filmu) uwierzyć w miłość, dobroć, pozytywne emocje, urok świąt i happy end.
Ludzie chcą hasła „kochajmy się!” (i chcą wierzyć, że będziemy się kochać), chcą tej przedświątecznej magii i ona tutaj jest 🙂
Wszystkie ilustracje pochodzą ze strony: https://www.filmweb.pl/