A czy Ty wiesz co to znaczy być zawsze smutnym, czy wiesz?
Smutek nosić między palcami i pod powiekami… czy wiesz?
Na pięciolinii smutku smutne nuty rysować do smutnej melodii, czy wiesz?
Smutne niebo smutnymi oczami oglądać?
Smutek smutkiem odganiać i przyjaźnić jak z nikim nigdy?
Ja wiem.
Okładka i krótki opis nakłoniły mnie do zakupu książki „Zjazd absolwentów” autorstwa Guillaume Musso, a ponieważ jeszcze nie miałam styczności z twórczością tego pisarza (gdzieś tam kiedyś obracałam w dłoniach „Dziewczynę z Brooklynu”, „Papierową dziewczynę” i „Apartament w Paryżu”, ale w rezultacie ani żadnej nie nabyłam, ani nie przeczytałam), to kompletnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać (choć ponoć tu jest stylem i klimatem zupełnie inny niż w swoich wcześniejszych powieściach).
Z okazji 50-lecia istnienia Międzynarodowego Liceum im. Antoine’a de Saint-Exupéry’ego na Lazurowym Wybrzeżu (założonego dla dzieci zagranicznych pracowników) oraz wybudowania Szklanej Wieży (nowa część przeznaczona do egzaminów konkursowych na studia wyższe) zostaje zorganizowany zjazd absolwentów, na którym w hali sportowej (która ma być wyburzona) świętują ostatni użytkownicy tego obiektu: dawni uczniowie i personel – wśród nich jest obecnie mieszkający na Manhattanie słynny pisarz Thomas Degalais, jego przyjaciel Maxime Biancardini, trzymająca z nimi w przeszłości Fanny Brahimi oraz nieznośny dziennikarz Stephané Pianelli, czyli ci, nad którymi od lat ciąży duch przepięknej, uwodzicielskiej Vinki Rockwell, która zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach: mówi się, że albo uciekła z dużo starszym profesorem filozofii Alexisem Clémentem, albo… została zamordowana.
Tylko gdzie jest ciało i komu oraz z jakiego powodu mogło zależeć na jej śmierci?
I czy aby na pewno chodzi o tego Alexisa?
Bo co jeśli zdjęcia kłamią, pismo kłamie i w ogóle wszyscy kłamią?
Tutaj piękność okazuje się kruchą władzą, czasem nie wiadomo, czy się ją sprawuje, czy też znosi się jej skutki, zaś bohaterowie sami o sobie mówią: byliśmy winni i niewinni, byliśmy równocześnie ofiarami i katami.
„Zjazd absolwentów” to książka, która wywołuje we mnie mieszane uczucia, bo niby jest fajna, a jednak… niefajna (wiem, bardzo inteligentne stwierdzenie, ale tak się właśnie czuję po jej lekturze), bo mimo że ostatecznie bardzo mnie zaskoczyła, to wcześniej zdążyła tak znużyć, że zamiast być pod wrażeniem finału, ucieszyłam się, że to już koniec; nie jest długa, bo liczy 313 stron (Wydawnictwo Albatros), a ciągnęła mi się niesamowicie. Początkowo ciężko się połapać, panuje chaos, ale to się potem zmienia – akcja toczy się dwutorowo (rok 1992 i 2017), co, przy dokładniejszym zagłębieniu w historię, pozwala wskoczyć poszczególnym elementom na właściwe miejsce.
Jest tu amalgamat sprzeczności, pasji, zbrodni, błędów, miłości, romansów, śmierci, zabójstw, poświęceń, zazdrości, lęków, wyrzutów sumienia i konsekwencji czynów. Jest bajeczna sceneria, ciekawi bohaterowie oraz wisząca w powietrzu tajemnica, wszakże brak tego napięcia, które towarzyszy mi, gdy czytam dobre i mocne thrillery czy kryminały.
Ale wydaje mi się, że jeśli ktoś już sięgnie po tę powieść, to i tak przeczyta ją do końca, ponieważ będzie chciał wiedzieć, co stało się z Vinką Rockwell – ja przeczytałam i wiem. Wiem, ale nie powiem ;p
Ale kto by tam martwił się o przyszłość? Najważniejsza jest miłość. Miłość albo nic.
Pasja z miłością nie ma nic wspólnego. Pasja to ziemia niczyja, bombardowana strefa wojenna, cierpienie, szaleństwo, śmierć.
Wszystko w czym można się zatracić pozwala się odnaleźć.
Trzymajmy się z daleka od miernoty, jest zaraźliwa.
Dobre wiadomości rzadko są anonimowe.
Każde wspomnienie składa się po trosze z fikcji, z chęci odbudowania przeszłości.
Całość jest czymś więcej niż sumą części.
Siła jest niczym bez rozumu.
Ale przecież na tym właśnie polega uprzywilejowana pozycja pisarza, że może opisać świat realny za pomocą fikcji. Nie tylko żeby naprawić rzeczywistość, ale też żeby z nią walczyć na jej terenie. Zbadać ją, żeby móc skuteczniej jej zaprzeczyć. Poznać ją, żeby świadomie przeciwstawić jej świat zastępczy.
Kochać bez wzajemności to los wielu ludzi.
Często ci wyglądający na silnych są słabi i odwrotnie.
Wielu ludzi prowadzi wyczerpującą walkę w ukryciu.
Prawdziwym wyzwaniem jest umiejętność kłamania na dłuższą metę.
Zanim człowiek się zaleje, przeżywa krótki okres euforii, burzy mózgu, podczas której chwilę przed ogólnym chaosem może się w głowie zaiskrzyć coś sensownego.
Legendy mają długie życie.
Nie wystarczy powtórzyć jakiejś historii kilka razy, żeby stała się prawdziwa.
Najlepiej unikać banalnych ścieżek, najlepiej godzić przygody z poczuciem odpowiedzialności, najlepiej odmieniać słowo „rodzina”, ale według zasad własnej gramatyki.
Cóż, uczucia i natura ludzi są bardzo skomplikowane.
Życie nie idzie prostą drogą, często wchodzi na kręte ścieżki, gdzie podskórnymi wodami płyną pragnienia, których spełnienia wykluczają się wzajemnie
Życie jest kruche, raz cenne, raz nic nie warte, raz zanurzone w lodowatych wodach osamotnienia, a raz w gorącym źródle miłości. Przede wszystkim zaś nie mamy nad nim kontroli. Byle drobiazg może spowodować katastrofę.