Gdy studiowałam, na jednym z przedmiotów, mianowicie Pogranicza i korespondencje sztuk, miałam okazję poznać dyscyplinę sztuki określaną jako sztuka wideo (wideo-art, video-art), w której krótko mówiąc: konstruuje się dzieła przy użyciu techniki telewizyjnej (ruchome obrazy, dźwięki; dzięki zabiegom montażowym, ich wszelkie modyfikacje, nadają zupełnie nowych właściwości i sensów powstałym rejestracjom). Po pierwsze chodzi o to, by sprawdzić, jakie możliwości technologiczne znajdują się w przestrzeni telewizyjnej, po drugie, by zaszokować przyzwyczajonego do klasycznego kina lub teatru odbiorcę. Można tutaj wyodrębnić dwa rodzaje realizacji: instalację (czasem połączoną z działaniem typu performance lub happening) i taśmę (polecam artykuł Ryszarda W. Kluszczyńskiego „Wprowadzenie do problematyki sztuki wideo” – jest dość trudny, ale zainteresowanym tą tematyką, po skrupulatnym przeanalizowaniu, naprawdę dostarcza wielu informacji).
Siła edukacyjnych wymogów zaagitowała mnie do obejrzenia kilku takich wytworów. Po pierwszym zetknięciu z nimi zadałam sobie pytania: ZA CO? DLACZEGO? Po drugim: NAJWYŻSZY, O CO W TYM CHODZI? A po następnym stwierdziłam: JEŚLI OGLĄDAM TO PO RAZ WTÓRY, TO ZNACZY, ŻE TO JEST TAK DZIWACZNE, ŻE JA WŁAŚNIE Z TEGO POWODU CHCĘ TO POJĄĆ. I chyba właśnie o to tu chodzi, że to bywa tak osobliwe, że aż pragnie się wiedzieć, jak to w ogóle zinterpretować.
Moją osobę szczególnie zaintrygowały: „Lucid Dream” Julii Bui-Ngoc:
(źródło ilustracji: http://nina.img.e54-po.insyscd.net/_import_/thumb/634844426457999507_468x264_5.jpg)
oraz „Visiting Dora Maar” autorstwa Ellen Wetmore:
(źródło ilustracji: http://nina.files.e54-po.insyscd.net/okladki/visiting-dora.jpg?m=crop&w=640&h=360)
Te zaledwie kilkuminutowe filmiki wzbudzają u mnie afirmatywno skomplikowane emocje. Dwukierunkowość naturalnie wynika z nietypowego sposobu przedłożenia dzieł; z jednej strony – nadmiar migawkowych, zestawionych, przenikających się obrazów, nierzadko ukazanych z rozmaitych perspektyw, w połączeniu z grą świateł, absurdem sytuacyjnym – męczy, natomiast z drugiej strony – intryguje. Intryguje kuriozalnością zjawisk, odmienną niż tradycyjna formą demonstracji, wreszcie mentalnością autora, który urzeczywistnił owy zamysł.
I tak na przykład w „Lucid Dream” bohaterka otwiera lodówkę i przygląda się własnej zminiaturyzowanej osobie, turlającej się w pudełku margaryny, po czym dzięki klaśnięciu dłoni uwiesza się na niewielkim punkciku, by przemieszczać się po białej planszy – dalej obserwuje animowaną dłoń, która schodzi po schodach, odciskając się na każdym stopniu. Jednak to nie wszystko, gdyż przekracza również stare czerwone drzwi – ustawione w centrum miasta – w celu udania się do pracowni, z wyrzeźbionymi kobietami, gdzie metalowym prętem zadaje im ciosy, co powoduje ich wykrwawienie.
Z kolei „Visiting Dora Maar” zdumiewa niespokojnym scaleniem dwóch wizerunków; znanej malarki, fotografki i poetki z samą autorką projektu, który odbywa się poprzez chaotyczne przekładanie sześcianów, z ruchomymi elementami ciała (wdychający powietrze nos, cmokające usta, oblizujący wargi język, mrugające oko).
Zarówno w pierwszy, jak i w drugim przypadku, są to oczywiście wybrane fragmenty fabuły, które wskazują nie tylko na igranie z warstwą wizualną, muzyczną, plastyczną oraz dramatyczną; tu ciemność niekoniecznie dominuje nad jasnością, lecz rozpuszcza się w niej jak esencja w szklance wody, natomiast muzyka współgra z dynamiką obrazów i prawdopodobnie z emocjami bohaterek, ale też na niesamowity rodzaj wyobraźni, cechujący obie inicjatorki „wideoartowych” pomysłów; to taki autonomiczny strumień podświadomości, który akcentuje pewną problematykę. U Julii Bui-Ngoc wydaje się nim być rozwarstwienie ścisłego wizerunku człowieka oraz refleksja na temat jego psychiki, poczucia tożsamości, a u Ellen Wetmore to próba odkrywania swoich niedoskonałości, zapewne też mocnych stron, poprzez najbardziej rudymentarne wniknięcie w siebie i złożenie się na nowo.
Sztuka wideo musi zdumiewać, bo takie jest jej założenie; ona ma odciągnąć widza od standardowego przekazu telewizyjnego, by w zamian, z ogólnodostępnych tworów, zaoferować dotychczas nieznane działania kreacyjne; bada więc granice medium, równocześnie szturmując utrwalone oczekiwania odbiorcy.
Do jakiejś części mnie wideo-art przemawia, ponieważ na co dzień intryguję się tym, co dziwne, niesztampowe. Bowiem uważam, iż nieznane, nie bojące się eksperymentu, szoku niesie w sobie tajemnicę, poprzez którą ma coś istotnego do powiedzenia. Ponadto forma przekazu odbiega od powszechnie znanych schematów, czym jeszcze bardziej przyciąga wzrok i zachęca do rozwikłania odautorskiej zagadki. Jednak zaliczam ją do sztuk ciężkich (i tu jej minus, bo nie da się tego oglądać zawsze i w nadmiarze), które na pewno nie są przeznaczone do intelektualnego wypoczynku, aczkolwiek do intelektualnego rozwoju jak najbardziej. Wydaje mi się, że by faktycznie ją polubić potrzeba ogromnych pokładów cierpliwości i trochę pokręconego umysłu;p
Toteż odnosząc się do pytania zawartego w tytule tego wpisu: Sztuka wideo – hit czy niepotrzebny wymysł? Odpowiadam: hit – bo doprawdy zaskakuje.
Aby pooglądać takie przedziwności, najlepiej wejść na tę oto stronę:
http://ninateka.pl/filmy/sztuka,wideo-art