W trakcie studiowania Filologii polskiej pisze się naprawdę wiele prac; większość tworzyłam z ogromną ochotą, ale były też takie, na których samą myśl robiło mi się słabo. Jedne intrygowały – inne zniechęcały, jednak przetrwałam i obecnie dysponuję sporą kolekcją. Myślę, że warto podzielić się niektórymi a próba eksplikacji „Litanii” Juliana Tuwima jest jedną z nich. Dlaczego? To proste: w dalszym ciągu wydaje się być aktualna – ot, co.
Modlę się, Boże, żarliwie,
Modlę się, Boże, serdecznie:
Za krzywdę upokorzonych,
Za drżenie oczekujących,
Za wieczny niepowrót zmarłych,
Za konających bezsilność,
Za smutek niezrozumianych,
Za beznadziejnie proszących,
Za obrażonych, wyśmianych,
Za głupich, złych i maluczkich,
Za tych, co biegną zdyszani
Do najbliższego doktora,
Za tych, co z miasta wracają
Z bijącym sercem do domu,
Za potrąconych grubiańsko,
Za wygwizdanych w teatrze,
Za nudnych, brzydkich, niezdarnych,
Za słabych, bitych, gnębionych,
Za tych, co usnąć nie mogą,
Za tych, co śmierci się boją,
Za czekających w aptekach
I za spóźnionych na pociąg,
– ZA WSZYSTKICH MIESZKAŃCÓW ŚWIATA,
Za ich kłopoty, frasunki,
Troski, przykrości, zmartwienia,
Za niepokoje i bóle,
Tęsknoty, niepowodzenia,
Za każde drgnienie najmniejsze,
Co nie jest szczęściem, radością,
Która niech ludziom tym wiecznie
Przyświeca jeno życzliwie –
Modlę się, Boże, serdecznie,
Modlę się, Boże, żarliwie!
(Julian Tuwim, „Litania”)
Utwór Juliana Tuwim pt. „Litania” pochodzi z tomu „Słowa we krwi”, który został wydany w 1926 roku; wiersze w nim zawarte kształtowały się w ciągu dwóch lat poprzedzających publikację. Tytuł książki sugeruje, że autor nie odnajduje szczególnej przyjemności w pisaniu, gdyż to słowa są krwią jego poezji; słowa wydobywane z trudem a nie płynące swobodnie. Ten przymus aktu tworzenia wynikał w istocie z samoistnie narzuconego na siebie ciężaru powołania, mającego źródło w doszukiwaniu się powagi roli, jaką sprawuje poeta (Zob. Jerzy Poradecki, „Liryka religijna Juliana Tuwima, [w:] Julian Tuwim: biografia, twórczość, recepcja”, pod red. Krystyny Rajtajskiej, Tomasza Cieślaka, Łodź 2007); a oczywistym zdaje się być fakt, iż odgórne obowiązki, mimo dumnego brzmienia, stają się w końcu uciążliwe. Misja, rzec można nadziemska ranga wirtuoza słowa, w doskonały sposób zostaje ukazana właśnie w „Litanii”.
Do stworzenia tej wypowiedzi lirycznej Tuwim posłużył się wzorcem tradycyjnej litanii (z gr. litaneia – błaganie), a więc jednej z form modlitwy odmawianej zbiorowo, gdzie na inwokacje modlitewne (w których treści uwzględnia się prośby, wołania o pomoc osób boskich lub świętych) odpowiada się ustaloną i powtarzającą się formułą (na przykład zmiłuj się nad nami) (Zob. „Słownik terminów literackich”, pod red. Janusza Sławińskiego, Wrocław 2002).
Jako że litania jest realizowana poprzez akt wezwania grupowego, to staje się tym samym dostępna dla szerokiego grona społeczeństwa; wszystkich wiernych. Tuwim, wybierając ją za matrycę do napisania swojego utworu, kierował się zapewne jej ogólnodostępnością, powszechnością; pragnął nie tyle dotrzeć, ile przemawiać w imię ludzkości.
Jednak w tej przemowie dochodzi do zaburzenia między prototypowo wzniosłą formą a iście kolokwialną treścią, ponieważ przedmiotem poszczególnych wezwań nie jest ani wiekuiste szczęście radowania się w niebie (cytat pochodzi z „Litanii do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana”), ani wybawienie Od sprzeciwiania się uznanej prawdzie chrześcijańskiej (cytat z „Litanii do Ducha Świętego”), ani nawet upraszanie o to, by ludzie życiem i słowem głosili światu Chrystusa, Odkupiciela człowieka (cytat z „Litanii do bł. Jana Pawła II”); miejsce majestatycznej zawartości zastępują sprawy pozornie banalne. Bo w „Litanii” pojawiają się zawołania o nudnych, brzydkich, głupich, tych, co biegną zdyszani, czy za czekających w aptekach, co dla człowieka nierzadko, w konkretnym momencie, jest priorytetem egzystencji; dlatego też ta przyziemność legitymuje się mianem pozornej. Bóg wie i widzi więcej niż zwykły śmiertelnik, ma sposobność wielowymiarowego spojrzenia i bezkonkurencyjnego namysłu, z kolei prosty obywatel bytuje tu i teraz, toteż na tej rzeczywistości się koncentruje. Albowiem codzienność bywa okrutna i o tym przekonał się sam Tuwim, który urodził się w mieszczańskiej rodzinie zasymilowanych Żydów. Choć nigdy nie zaprzeczał swojej tożsamości, to zdawał sobie sprawę z narastających nastrojów antysemickich, zwłaszcza ze strony katolickich nacjonalistów, którzy zerkali wrogo na ideę żydowskiej autopolonizacji. Niestety ksenofobia, rasizm i etniczna dyskryminacja były potężną siłą, autentycznie napływającą z zewnątrz, określając artystę jako obywatela drugiej kategorii, bodaj przez działalność poety Karola Huberta Rostworowskiego, który w 1929 roku ogłosił program „przywrócenia zdrowia polskiej literaturze”. Jego zdaniem wirtuoz słowa wprowadzał do polskiej literatury i kultury „elementy destrukcyjne”, a chodzi na przykład o zmysłowość, brak wrażliwości na przyrodę, kosmopolityzm, czy pacyfizm, będące typowo żydowskimi cechami autora, wynikającymi nie z zaintrygowania tamtejszą obyczajowością, a z autentycznego pochodzenia. W reakcji na tego rodzaju wypowiedzi Tuwim często występował w kabaretach, w roli bezimiennego aktora lub pod pseudonimami, kryjąc się przed nieprzyjemnymi komentarzami oraz zachowaniami. I mimo że jego akulturacyjne strategie były na tyle skuteczne, iż określa się go jako niezaprzeczalnie polskiego poetę, to niesmaku i rozgoryczenia, związanego z nieustannym postrzeganiem go jako Żyda, nie udało mu się pokonać. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że w kraju, który był dla niego domem, od dnia narodzin, musiał czuć się wyobcowany (Zob. Knut Andreas Grimstad: „Polscy intelektualiści żydowskiego pochodzenia w kulturze popularnej okresu międzywojennego”). Tuwima bolał antysemityzm do tego stopnia, że zauroczył się Sowietami i prężnie plewionym przez nich komunizmem oraz socjalizmem, które miały uwolnić Polskę od rasistowskich postępowań (zacięte wyznawanie tych ideologii zakończyło jego długoletnią przyjaźń zarówno z Lechoniem, jak i Wieniawą). Artysta współpracował z pismami socjalistycznymi, a za wiersz Do prostego człowieka, który wydał, w czasopiśmie „Robotnik”, 7 października 1929 roku, został oskarżony przez prawicowe ugrupowanie o skrajnie pacyfistyczne przekonania, które łamią tradycję walk narodowościowych (Wojciech Grochowalski: „Lechoń, Tuwim, Wieniawa – przyjaciele i wrogowie”). Utwór ten poniekąd nawiązuje do napisanej kilka lat wcześniej „Litanii”; podobieństwa należy doszukiwać się w ustawieniu na podium pospolitego obywatela, za którego trzeba się odezwać, dostrzec jego trudności, by mógł godnie żyć. Takiego zawołania powinna dokonać jednostka, wywodząca się z szarego tłumu, ale mająca poczucie bycia wybranym. Można więc uznać, że kontrast wzniosłej formy wypowiedzi o długiej tradycji kulturowej i banalnej treści wezwań zdaje się być wyznacznikiem socjalizmu, w którym starano się zmniejszyć nierówności społeczne, uznając ludzi za jedną wielką wspólnotę. Tak więc uroczysta forma „Litanii” została wykorzystana, przez autora, w celu unaocznienia w rozgraniczeniu wartości między istotą boską a tą ludzką; to, co dla człowieka jest znaczące, dla Boga, w opozycji do Jego wiedzy „wyższej”, wydaje się być tuzinkowe. Z tego powodu ziemianin staje się niejako: „ludzkim Bogiem” – Bogiem nie od spraw boskich a ludzkich; przejmuje pewne nadnaturalne funkcje.
W „Litanii” Tuwima taką hieratyczną rolę odgrywa podmiot liryczny, występujący w pierwszej osobie liczby pojedynczej, którym niewykluczone, że jest poeta. Bowiem autor utworu czuje się współtwórcą zarówno procesu kreacji, jak i procesu przemiany, gdyż jako operator słowa potrafi organizować świat. Poetę od reszty społeczeństwa odróżnia poczucie pewności, iż mieści się w nim coś niesprecyzowanego, co w danej chwili przeobrazi się i skonkretyzuje jako słowo nie tyle stworzone, co tworzące założony wcześniej czyn (wedle triady Myśl – Słowo – Czyn). Tworzenie to według Tuwima powołanie, obowiązek, moc, rodzaj wywyższenia ponad innych. Jednakże utwór nigdy nie powstanie wtedy, gdy podejmie się decyzję o jego napisaniu – on musi przyjść z głębi serca, bo to jest gwarantem prawdziwej potęgi i niezaprzeczalnego piękna. Poeta musi uważnie oczekiwać nadejścia natchnienia, które ma obowiązek wykorzystać. Ma poczucie bycia osobliwym medium, przez które w chwili natchnienia, wyłaniają się rzeczy doprawdy genialne, ujawniają się słowa konstruujące i wyburzające. I choć niekoniecznie ma prawo do nazwania się Bogiem, a raczej Jego swoistym wspólnikiem, to mimo wszystko dochodzi do przekonania, iż jego moc jest równa lub większa mocy samego Króla Niebios; przecież został tym wybrańcem muz, bogów, sił elementarnych – za to domaga się uznania. Co więcej, wieszcz prezentuje poetyckie odwołania biblijne, odwołując się do nastrojów oraz emocji, on funkcjonuje emocjonalnie, zatem próbuje współczuć na miarę Najwyższego. Nieszczęściem w tym błogostanie zdaje się być skazanie na wypatrywanie owego natchnienia – doniosłości, która umożliwia mu proces kształtowania (Zob. Jerzy Poradecki, „Liryka religijna…”). Tak więc w „Litanii” występuje motyw chrystologiczny, czyli pojawienie się człowieka, odzwierciedlającego realną postać Najjaśniejszego Pana, przez którego zostaje dokonane jakieś dzieło („Chrystologia”); tym dziełem w wierszu jest czynność modlitwy w imię ludzkości. Aczkolwiek poeta odwraca role, gdyż nie staje się głosem samego Boga, ale na samym wstępie informuje Przedwiecznego o przejęciu Jego funkcji, gdyż odwieczną formułę Módl się za nami zamienia na Modlę się Boże […] za… – czuje się więc mentorem, kimś kto nie utożsamia się ze społeczeństwem, lecz idzie o krok dalej, modląc się za nich.
A ponieważ przebywa w tym samym, materialnym obszarze, to bardziej zna i rozumie pospolite frasunki. Z tego zrozumienia wynika sposób przekazu, bo jeśli chodzi o zasadę kompozycyjną wiersza, to jest to budowa stychiczna, w której brak strofiki został prawdopodobnie podyktowany modelową specyfiką – bliską odezwie, ograniczającą się do ciągu paralelizmów i jednej formuły modlitewnej, stanowiącej klamrę; „Litania” Tuwima otwiera się i zamyka zwrotem Modlę się, Boże, żarliwie. Poeta nie chce lekceważyć nagminnych zmartwień, wobec tego posługuje się wzniosłą formą, by ukazać powagę problemów z perspektywy czysto ludzkiej.
Wszakże na przekór tradycyjnej kompozycji Tuwim poniekąd uniknął monotonii związanej ze schematem litanii, gdyż układ paralelnie zestawionych inwokacji, mających często charakter peryfrastyczny oraz jednorodnych powtórzeń, w części stanowiącej odpowiedź, nie jest aż tak rygorystyczna (Zob. „Słownik terminów literackich”). Nadto występuje tu rozmaitość synonimów, wyróżnienie za pomocą dużych liter oraz masowy wysyp kolokwializmów, które zaprzeczają odświętnej tonacji pierwowzoru – powstaje przepaść pomiędzy wzniosłą formą a prozaiczną treścią. To zaburzenie wzmaga fakt odwrócenia kanonicznej formuły prośby – poeta zamienia się z Bogiem rolami, Bóg pozostaje tylko figurą z wzorca. Jednocześnie można tu zauważyć postawę whitmanowską, która wyraża się w koncepcji poezji związanej z powszechnością, współczesnością, z miastem, z tłumem (Zob. Jadwiga Sawicka, „Filozofia słowa” Juliana Tuwima, Wrocław 1975).
Nawiązując do tematyki wpisu – o TYCH ludzkich, powszednich frasunkach – to zapewne dużo jest takich osób, które gdy usłyszą jakąś piosenkę, to bezpretensjonalnie rozsiada się ona w umyśle i przypomina o sobie w najmniej odpowiednich momentach (choćby tekst był dziecinny a melodia wręcz irytująca – nie ma siły, która by ją usunęła;p), i ja tak ostatnio mam, po obejrzeniu programu Kuby Wojewódzkiego, gdzie gościł Czesław Mozil – zaśpiewał jeden ze swoich najnowszych utworów (z płyty: Księga Emigrantów. Tom I), mianowicie „Biały Murzyn”, czym tak solidnie wcisnął mi go w pamięć, że rozbrzmiewa mi w głowie już ponad tydzień. A przypomniał mi się jeszcze bardziej teraz, ponieważ rzeczywiście prawi o problemach, z jakimi przez całe życie zmagają się na co dzień ludzie (będący akurat w tym wypadku na emigracji. A może muszą być? Bo ich kraj nie daje im możliwości zarobku, rozwoju? I to od razu oznacza, że środowisko ma im dać odczuwać „cudzoziemskość”? Ziemia w całości jest dla WSZYSTKICH ludzi – granice to sztuczny podział, jednak nie każdy to rozumie. Ważne jest jedno: nawet jeśli środowisko jest nieprzyjemne, a Ty znasz swoją wartość, posiadasz wiele cennych cech, to idź z podniesioną głową i rób swoje, istotne też, by mieć to szczęście z kim dzielić – wtedy wszystko jest jakieś łatwiejsze). I żeby nie było: nie uważam tego tekstu za infantylny, wręcz przeciwnie – za bardzo prawdziwy a od tej prawdy doprawdy mądry, nawet bolesny. Bolesny dlatego, że nie mogę pojąć, jak ludzie mogą być wobec siebie tak okrutni; bo obcy, bo gruby, bo czarnoskóry, bo ma fioletowe włosy i tatuaże – INNY. No i co z tego? To tylko inna warstwa zewnętrzna, inny akcent, a serce, dusza, osobowość jest ponad to wszystko, i to jest właśnie miarą człowieczeństwa, na to powinno się patrzeć. Bo w życiu pomoże nie ten, który ma akceptowany przez otoczenie wygląd, lecz ten, który jest człowiekiem; wrażliwym , uczynnym, empatycznym.
Każdy bogaty chce mieć murzyna.
Ten niech się męczy, niech się zarzyna.
Niech myje kible, czyści kanały.
Ale się przez to nie stanie biały.
Bo biały murzyn ma czarne ręce.
Mało zarabia, pracuje więcej.
Bo biały murzyn ma czarne dłonie.
Proszę, wyjeżdżaj, ja ci nie bronię!
[Ref]
A nam się zdaje, że to rzecz prosta.
Żeby tak białym na stałe zostać.
Że się dorobisz, to nic nie zmienia.
Będziesz murzynem na pokolenia.
Inne totemy ma z Bożej Łaski.
Inne już musi zakładać maski.
Choć się dorobił domu przed laty.
Chętnie by stawiał z bambusa chaty.
Trochę się cieszy, trochę się chwali.
A z głębi duszy płacze w oddali.
W całym świecie niosą się krzyki.
Białych murzynów z polskiej Afryki.
[Ref]
A nam się zdaje, że to rzecz prosta.
Żeby tak białym na stałe zostać.
Że się dorobisz, to nic nie zmienia.
Będziesz murzynem na pokolenia.
/2x
Tutaj można wysłuchać:
(źródło: https://www.youtube.com/watch?v=jKTEbVTWV4w)