Na gęstej, czarnej farbie nieba rozbłyska pierwsza gwiazda, kolorowe lampki wystukują własny rytm choinkowej piosenki, ciesząc się bombkowymi kolczykami i łańcuchowym szalem. Pod pachnącymi gałązkami profuzja prezentów; kartoniki, torebeczki, cukierki, pudełeczka – dla wszystkich, nie pomijając nikogo. Suszone goździki, powbijane w pomarańcze, stroiki, szydełkowe dzwoneczki, girlandy z szyszek, cynamon dekoracyjny. Biały obrus, pod którym leży kłębuszek siana, nie posiadający nawet jednego zagięcia gości 12 postnych dań; barszcz czerwony z uszkami, kompot z suszu, pierogi z kapustą i grzybami, kluski z makiem, kapusta z grochem, kutia, karp, ryba po grecku, śledzie w galarecie, piernik, makowiec, chleb. Dodatkowe nakrycie, dla tego, który chciałby a nie ma, bo tak mu się w życiu ułożyło – jest nie tyle sam, co samotny, i to wydaje się być znacznie gorsze. Płomień świecy delikatnie przecina powietrze, ogrzewając najdrobniejszą myśl zrodzoną w wyciszonym świąteczną atmosferą umyśle. Modlitwa, fragment Ewangelii Mateusza lub Łukasza o tym, że narodził się Jezus, dający nadzieję, że od teraz powinno być znacznie lepiej. Dłonie zgarniają z niewielkiego talerzyka opłatki, najmłodsi liczą na jak największą ilość jego samodzielnego schrupania – życzenia indywidualnie kierowane do konkretnej osoby – bez schematu, bo one bolą a nie cieszą, a radość jest tu niesamowicie istotna. Radość z bycia razem, ze wspólnej rozmowy, symbolicznej wieczerzy a nie nadmiernego łakomstwa przypieczętowanego kroplami żołądkowymi i Hepatilem. Jemy, chwaląc zespołową pracę, bo krzątaliśmy się w kuchni wspólnie. Wymieniamy wesołe spojrzenia oraz serdeczne uśmiechy. Ciepło głaszcze ludzkie serca, nie pomijając serc ukochanych zwierzaków, które uczestniczą w powszechnej rodzinnej euforii. Szukamy piękna w sobie, dzieląc się nim z innymi. Treść kolęd jest w pełni doceniona a nie odśpiewana dla rozrywki, przez wzgląd na prześwietną melodię. Cieszymy się z łączących nas relacji, bo solidnie na nie pracowaliśmy, a obecna błogość jest potwierdzeniem, że nam się udało. Każdy z osoba obiecuje sobie, iż tak zjawiskowo będzie również w przyszłym roku, a jeśli nieidentycznie to tylko jeszcze lepiej. Potrafimy.
I tak właśnie powinno być, tak bywa, naprawdę, ale…
Supermarkety tuczą kasy wielością monet i banknotów. Promocje, wrzeszcząc ze sklepowych gazetek już od października kuszą podatnych. Naładowane kosze, obciążenie przesuwającej się taśmy, pik, pik, pik, 2 tysiące plus bony rabatowe. Wydrzesz mi z ręki, ja wydrę tobie, bo taka szansa i szkoda nie skorzystać, choćby za wszelką cenę – odarcie z życzliwości. Boże Narodzenie? No któż by pomyślał, że dobrotliwość, nie bądźmy drobiazgowi. Ogólna nerwowość, potrącanie w alejkach z bakaliami, konające ryby, dzieci płaczą, bo tłok i tyle zabawek, które pragną posiadać, a nie zawsze mogą. Zmęczeni kolejką, mimo że sami ją stworzyli, to źli pozostają na tamtych a nie na siebie – nie inaczej. Idziemy, w samochodzie nie wszystko się mieści – dokupimy, na raty – mamy jeszcze tydzień, więc można znosić pełnymi siatami. Dania rzecz pierwszorzędna – dużo jedzenia, o to tutaj chodzi. A nie? Pierogi najważniejsze, galareta tężeje, kapusta doprawiona. Ja pójdę na spacer, posiedzę przy komputerze a ty posprzątaj, okna umyj, ubierz choinkę, ugotuj, pozmywaj, obrus wyprasuj, sianko połóż – nie pomogę ci, bo tego tak dużo – nie mam siły, nie potrafię. Nie chcę? Nie, to nie o to chodzi, ale… sam rozumiesz. Opłatek zjedz po drodze – trochę zostaw, bo trzeba się nim połamać, choć umierasz na myśl o klepaniu życzeń babciom, ciotkom, wujkowi, którego nie znasz i od święta widujesz (dasz radę, co rok każdemu mówimy to samo, każdy to samo nam – nikt się nie obrazi, bo tradycja nakazuje – jesteśmy zmuszeni – nic nie zrobisz). Nie wyciągaj nadprogramowego nakrycia, bo przecież nikt nie przyjdzie a jak przyjdzie nie otworzysz – nie był zaproszony, nie przewidziano jego obecności, zresztą jak można z obcym przy stole, jak z nim w ogóle rozmawiać? Osamotniony? Co z tego, każdy bywa samotny – jego wina. Kokardki, aniołki, sople kurtyna, sztuczny śnieg, sztuczna atmosfera. Uśmiech przykleję na twarz, jeśli już musisz być tu obecny ten jeden jedyny raz w roku – przeżyjemy, nie zamieniając ze sobą nawet słowa, bo i tak tego na co dzień nie robimy. Co u mnie – dobrze, u ciebie – też dobrze. I fajnie. Barszcz cierpki, uszka rozgotowane, ciasto się kruszy, mak twardy. Jedna osoba to wszystko? Sama? Co z tego. Jak zaprasza ma być pysznie – nie jest, to marudzę. Mam prawo. Omijamy wzrokiem wzrok, bo jeszcze będą mieli czelność nas o coś zapytać – podli ludzie. Siedzę obok ciebie, bo w miarę akceptuję, niedobrze jak po drugiej stronie ktoś drętwy lub nielubiany – wtedy jedno moje ramię ma gorzej. Bóg się rodzi, moc truchleje, ciotka Leonia straciła cztery zęby, Jarosław ma brzydkie dzieci, Do szopy, hej pasterze, Do szopy, bo tam cud!, tamten opycha się jak świnia, ten z naprzeciwka sapie, babka smęci, dziadek płacze, bo coś tam mu się przypomniało, Gdy się Chrystus rodzi, i na świat przychodzi, żal mam do ciebie, ty do mnie, Mędrcy świata, monarchowie, gdzie śpieszycie dążycie?, szepty, flirty, stare żale, Cicha noc, święta noc, pokój niesie ludziom wszem, Jacek przytył, Hanka schudła – pewnie od „lekkiego”prowadzenia – tak mówią, powtarzam, Przybieżeli do Betlejem pasterze, grając skocznie dzieciąteczku na lirze, kiedy to się wreszcie skończy, mam was dość, Grażyna się postarzała a myślała, że ją to ominie – nie ma przeproś, taki los, W żłobie leży, któż pobieży Kolędować małemu, może dokładeczkę? Chętnie. Brzuch boli z przejedzenia, ale jemy dalej – taka okazja. Oferta leków na niestrawność ogromna, tabletki spoczywają w torebce. Flacha wjeżdża na stół – przyćmi umysł beznadziei. Prezent potworny, nieudany, mój był lepszy. Kabarety w tle, kolędy puszczone z youtube’a, a jeśli chwilę pośpiewamy, to tak dla rozrywki, bo wódka przyjemnie szumi, świat mgłą okrywa – pić trzeba, a w tym jednoczymy się najlepiej. Chrystus na świat przychodzi – toast wzbić należy. Nie mam gdzie cię przenocować, wracaj do domu. Burdel do posprzątania, chętnych do pomocy brak – chciałeś, robiłeś, nikt ci nie kazał. Tradycja ponad wolną wolę. Każdy sobie. Za rok się spotkamy, bo musimy, choć niekoniecznie mamy na to ochotę.
Niestety tak to wygląda w wielu domach, w wielu, nie oznacza, że we wszystkich, ale taka tendencja jest bardzo częsta. Boże Narodzenie oraz poprzedzająca je Wigilia to nie impreza, lecz święta – a to naprawdę bywa mylone. Piękna, które nie jest aspektem wizualnym a tkwi głęboko w nas nie powinno się odkrywać, lecz tworzyć, i samodzielnie, i z pomocą innych, ale do tego potrzeba chęci, chęci zmiany, a to już jest niezwykle trudne. Ciężko tak naprawdę się zmienić, bo trzeba przez resztę życia solidnie nad sobą pracować. Realne emocje o pozytywnym zabarwieniu, zaufanie nie mylone z naiwnością i powszechna radość z przebywania wśród bliskich, to efekt codziennego postępowania, najdrobniejszych gestów, wspaniałych uczynków, przyjaznych rozmów, gotowości do pomocy, jakiejkolwiek. Nie da się w jeden dzień zmienić całego życia – można założyć maskę, jednak to jest wyczuwalne na tryliard kilometrów – fałszywej gościnności nie da się zatuszować. Dlatego ubolewam nad tym, że wielokrotnie imprezujemy a nie świętujemy. Chcę wierzyć, że to się kiedyś zmieni – nie samo, ale z naszym udziałem. I może wtedy, tak szczerze i od serca zaśpiewamy:
Do naszych serc do wszystkich serc uśpionych.
Dziś zabrzmiał dzwon, już człowiek obudzony.
Bo nadszedł czas i dziecię się zrodziło.
A razem z Nim, Maleńka Przyszła Miłość.
Maleńka Miłość w żłobie śpi,
Maleńka Miłość przy Matce Świętej.
Dziś cała ziemia i niebo lśni
dla tej Miłości Maleńkiej
Porzućmy zło przestańmy złem się bawić.
I czystą łzą spróbujmy serce zbawić.
Już nadszedł czas już dziecię się zbudziło.
A razem z Nim, Maleńka Przyszła Miłość(…)
Rozumiejąc każde słowo, i ciesząc się, że treść jest o nas samych.