Kobiety długo funkcjonowały poza społeczeństwem, ponieważ nie dostrzegano w nich ani potencjału intelektualnego, ani tym bardziej artystycznego – w zarodku tłumiono ich potrzeby, między innymi utrudniając dostęp do edukacji. A tkwiła w nich intuicja, pierwiastek tajemniczości, coś niesprecyzowanego, co je przerastało, z czym same nie potrafiły sobie poradzić.
I są sylwetki takich kobiet, to kobiety-artystki, kobiety-dziwadła, kobiety twórcze, starające się na swój sposób nakreślić własną historię – wbrew powszechnym barierom. O jednej z nich pragnę dzisiaj trochę „opowiedzieć”, a jest nią Anne Sexton.
źródło ilustracji: http://samkoenen.com/wp-content/uploads/2014/11/sexton.jpg
źródło ilustracji: http://www.ikewrites.com/wp-content/uploads/2012/11/anne_sexton_2.jpg
źródło ilustracji: https://unexpurgatedme.files.wordpress.com/2011/12/anne-sexton-thumb.jpg
Anne Gray Harvey urodziła się 9 listopada 1928 roku. Miała dwie starsze siostry: Jane i Blanche. Jej rodzice (bardzo atrakcyjni oraz zamożni – zamieszkiwali sporą willę w Bostonie) reprezentowali ten typ osób, które nie interesują się swoimi dziećmi, bo ponad nie przedkładają szykowne przyjęcia, w ogóle wszelkie rozrywki, hałas, alkohol, zaś ich potomkami opiekuje się nie kto inny, jak służba. Anne była bardzo samotnym dzieckiem (z siostrami również nie mogła znaleźć wspólnego języka – nieustannie się kłóciły) – jej jedyną powierniczką stała się ciotka Nana, którą niestety umieszczono dożywotnio w klinice psychiatrycznej, gdy Anne miała 13 lat. Generalnie, w tej rodzinie, pobyty w zakładach psychiatrycznych były na porządku dziennym: dziadek, ojciec oraz ciotka Frances okresami bywali tam dla „uzdrowienia” duszy i „odprężenia” ciała.
Anne była słabą uczennicą, toteż jej edukacja ograniczała się jedynie do przyswojenia niezbędnego, podstawowego materiału. Jej umysł był silnie ukierunkowany na poszukiwanie męża – pragnęła założyć rodzinę, i tak też się stało; były zaręczyny, zaplanowane wesele, ale gdy miała 19 lat poznała innego mężczyznę – Alfreda Mullera Sextona (Kayo) – i przekonana, iż jest z nim w ciąży uciekła z domu (w ciąży jednak nie była). Ucieczka została idealnie zaplanowana: pod osłoną nocy wydostała się przez okno, wsiadła do oczekującego na nią w kabriolecie kochanka, po czym udali się z Massachusetts do Północnej Karoliny (tam można było zawrzeć ślub już w wieku 18 lat). Od tego momentu życie kobiety stało się monotonne: urodziła dwie córki (Lindę i Joyce), pełniła funkcję typowej gospodyni domowej (wpisując się tym samym w konwencjonalną kobiecą rolę), podczas gdy jej mąż służył w marynarce (w trakcie wojny w Korei), potem pracował w firmie jej ojca. Początkowo małżonków łączył żarliwy związek seksualny, jednak po tym, jak Anne odkryła swój pociąg do słów, zaczął jej się jawić jako coś mało satysfakcjonującego (miały tu miejsce liczne awantury, pijaństwo, bicie).
Zresztą Anne Sexton była niesamowicie piękną kobietą (na kieszonkowe zarabiała jako fotomodelka); mężczyźni co raz jej się oświadczali, wdawała się w częste romanse, nieustannie zakochiwała, przeżywała miłosne wzloty i upadki, co zresztą pojawia się w jej twórczości, wpisującej się w nurt poezji konfesyjnej, odsłaniającej wszystko, co najbardziej prywatne, bolesne, prawdziwe. Te wiersze obfitują w tragedie rodzinne, przykre autoanalizy, dysocjacje psychiczne, nieprzyjemne doznania cielesne, różnorodne postaci żeńskiej tożsamości, zaburzenia edypalne, osobiste, wręcz autobiograficzne potoki skojarzeń – to była forma autoterapii, autoanalizy.
Bo pisarstwem zajęła się po podjęciu pierwszej próby samobójczej (przedawkowała tabletki nasenne), gdy miała 29 lat (pierwszy tomik poezji, zatytułowany „To Bedlam and Part Way Back”, wydała w 1960 roku). Pod koniec 1955 roku, po urodzeniu drugiej córeczki, Anne Sexton popadała w głębokie stany depresyjne, zwłaszcza, gdy jej mąż wyjeżdżał w interesach – wizja samotnego pozostania w domu z dwójką dzieci była dla niej potworna: nie jadła, płakała, była apatyczna i lękliwa, nadto pojawiały się ostre, uwarunkowane psychosomatycznie bóle brzucha. Po pomoc udała się do dr Brunner – Orne, która skierowała ją do kliniki Westwood Lodge, gdzie zajął się nią syn lekarki – Martin, którego poetka, wraz z upływem czasu, zaczęła żywić bezwzględnym zaufaniem. W listopadzie 1956 roku miała miejsce druga próba samobójcza (również nadużycie tabletek), ale nie leczono jej popularnymi wtedy elektrowstrząsami, lecz sesjami psychologicznymi, które utworzyły poetce pewne ramy, pozwalające zachować względną stabilność. Terapia zdominowała jej egzystencję, wokół niej kręciło się wszystko.
W miesiąc po pierwszej próbie samobójczej usłyszała w telewizji odczyt I.A Richardsa o sonecie (jego strukturze, rytmie, schemacie rymów), zrobiła błyskawiczne notatki, stworzyła swój pierwszy wiersz i zaprezentowała go swojemu psychoanalitykowi; Dr Martin T. Orne był nim zachwycony, a pisanie stało się jej zabiegiem przeciwko śmierci.
Anne Sexton była zafascynowana śmiercią; rozmyślała o sposobach odebrania sobie życia (ostatecznie stwierdziła, że najbardziej „kobiecym” sposobem jest mieszanka tabletek nasennych i alkoholu; to nie kaleczy, nie zadaje fizycznych ran). Myśli o śmierci były w jej rodzinie niemal dziedziczne: siostra ojca popełniła samobójstwo, jej siostra Jane również. Zresztą artystka przyjaźniła się z Sylvią Plath, która podzielała tę obsesję – dużo rozmawiały na ten temat, wychylając kieliszki martini (Anne bardzo zazdrościła Sylvii, gdy tamta się zabiła). Samobójstwo stało się jej nałogiem, równocześnie aktem wyzwolenia, odsłaniającym dwa twórcze obszary. Pierwszym z nich była psychoanaliza, dzięki której dowiadywała się wiele na temat ludzkich zachowań, ale też uczyła akceptacji nagminnej tęsknoty za śmiercią, znajdując dla niej ujście w pisarstwie. I to właśnie pisarstwo było tym drugim, nowo odkrytym obszarem: systematycznie się szkoliła, uczestniczyła w warsztatach, poznawała różne formy, uczyła się budowania rymów, strof, intuicyjnie wyczuwała rytm, bez końca dopracowywała wersy, uparcie wysyłała swoje twory do redakcji (jeden wiersz nawet 15 razy w ciągu roku).
Anne pisała ciągle, nawet 4 wiersze dziennie, zatracała się w tym pisaniu, wpadała w trans, który jakoby powstrzymywał ją od popełnienia samobójstwa: Przebierałam wśród środków ucieczki – alkohol, tabletki, pisanie – poza tym nie miałam nic. To była taka desperacka próba obrony przed śmiercią.
Jej twórczość dzieli się na 4 okresy. W pierwszym znajdowała się jeszcze pod wpływem warsztatów poetyckich, więc jej utwory były bardzo przejrzyste. Druga faza charakteryzuje się wierszami wolnymi, pozbawionymi rymów. Trzecia to zmiana lirycznego”ja” z osoby biernie cierpiącej na psychotyczne rozdwojenia lub leczonej psychiatrycznie na kogoś, kto jest bardziej świadomy tych zmagań, bo sam tego doświadczył. Tutaj także transformuje baśnie braci Grimm, przenosząc je w czasy współczesne (są pełne ironii, specyficznego uroku i dowcipu) oraz kąśliwie krytykuje społeczeństwo. W czwartej, ostatniej fazie powraca uwielbienie śmierci (tu wzmogło się uzależnienie od leków i alkoholu).
Anne Sexton zdobyła społeczną aprobatę dla swojej twórczości: po tym jak jej zbiór wierszy „Selected Poems” został opublikowany w Anglii (jej dzieła pojawiały się jednocześnie w Stanach Zjednoczonych i w Anglii), została ogłoszona „Fellow of the Royal Society of Literature”, przyznano jej Nagrodę Pultizera za tom „”Live or Die”, jedyną napisaną sztukę teatralną „Mercy Street” wystawiano na nowojorskim Broadwayu, tom „Transformations” posłużył jako podstawa libretta operowego, do wielu jej utworów napisano muzykę, razem z założoną przez siebie grupą rockową Her Kind inscenizowała liczne performance, dwa spośród jej tomów wierszy zostały nominowane do „National Book Award”. Dodatkowo wykładała w wielu college’ach, w 1973 roku powołano ją na stanowisko profesora na renomowanym uniwersytecie w Bostonie. Występowała z wieloma odczytami, które bardzo lubiła.
Artystka dokonała czegoś wspaniałego; w świecie zdominowanym dotychczas przez mężczyzn zrobiła błyskawiczną literacką karierę, jednak nie potrafiła przezwyciężyć wielu własnych słabości.
A takim naczelnym źródłem pogorszenia się jej stanu psychicznego był nieudany związek z doktorem Zweizungiem,który złamał nakaz, mówiący, iż nie można podejmować czynności seksualnych ze swoimi pacjentkami. Początkowo ta relacja sprawiła, że Anne była euforycznie szczęśliwa; nie próbowała robić z tego tajemnicy, więc informowała wszystkie swoje przyjaciółki, męża, opowiadając pikantne szczegóły. Anne pisała wiersze dla kochanka, on zaczął pisać marne teksty dla niej (określała go typem „słowno-magicznym”). Jednak w tych utworach jawił się jako podłoże radości, ale i ktoś potężny, mający nad nią kontrolę, niszczyciel, krwawy morderca. Liryczne „ja” jest bierne, w pełni podporządkowane kochankowi, często skazane na jego obojętność. A ta obojętność wynikała z faktu, że doktor był żonaty. Kiedyś, jego żona, szperając w papierach męża, znalazła owe utwory miłosne. Wówczas doszło do wielkiej awantury, podczas której obiecał zakończyć swój romans. Anne po próbie zakończenia tego związku spadła ze schodów, w efekcie złamała sobie biodro i przeszła skomplikowaną operację. Romans trwał jeszcze kilka lat, ale w pewnym momencie został przez niewiernego mężczyznę definitywnie rozwiązany (formą pożegnania kochanków był wyjazd do Waszyngtonu, gdzie spędzili ostatnią namiętną noc). Artystce zawalił się świat; rozwiodła się z mężem (który notabene bił córkę Joyce), jej dzieci rozpoczęły naukę w college’u – pogrążyła się w samotności. Jej wiersze, styl życia stały się na tyle rozpaczliwe, że w świadomości społeczeństwa zaczęła funkcjonować jako „poetessa” – kochliwa i histeryczna skandalistka, epatująca w swoich utworach erotyką.
4 października 1974 roku spotkała się ze swoją przyjaciółką – Maxine Kumin (która absurdalnie myślała, że z Anne jest znacznie lepiej), by omówić ostatnie wskazówki do korekty tomu „The Awful Rowing Toward God”. Potem Anne Sexton pojechała do domu, założyła stare futro (swojej matki) z norek, nalała szklankę wódki, poszła do garażu, włączyła radio samochodowe i zapaliła silnik. Zmarła na skutek zatrucia spalinami.
Jaki był w zasadzie powód problemów psychicznych Anne Sexton? Teorii jest kilka: mówi się o rodzinnych predyspozycjach do choroby uwarunkowanej biologicznie (zachwianie biochemicznej równowagi w mózgu powstałe w skutek procesu metylizacji jego cząstek), o tym, że to skutek wielokrotnych gwałtów (ponoć była gwałcona zarówno przez własnego ojca, jak i przez ciotkę Nanę), ale też o głębokiej depresji wzmaganej przez histeryczny charakter (potrafiła przyjąć w siebie każdy symptom, wmawiała sobie coś i natychmiast zaczynała odczuwać objawy).
A jaka była prawda?
Kłopot nie tkwił w kuchni ani w tulipanach, lecz tylko w mojej głowie, mojej głowie – powiedziała sama Anna Sexton. A, że do głowy nikt nie zajrzał, to nikt się nie dowie, co tam się w istocie działo.
Jedno jest udowodnione: była bardzo samotna.
Być może ziemia płynie,
nie wiem.
Być może gwiazdy to małe papierowe strzępki
wycięte przez jakieś gigantyczne nożyczki,
nie wiem.
Być może księżyc jest zamarzniętą łzą,
nie wiem.
Być może Bóg jest tylko głębokim głosem
słyszanym przez głuchych,
nie wiem.
Być może jestem nikim.
To prawda, mam ciało
i nie potrafię od niego uciec.
Chciałabym ulecieć z mojej głowy,
lecz to wykluczone.
Na tabliczce przeznaczenia napisano,
że będę wklejona tutaj, w ten ludzki kształt.
Traktując to jako szczególny przypadek,
chciałabym zwrócić uwagę na mój problem.
Wewnątrz mnie jest zwierzę,
co mocno wczepia się w moje serce,
ogromny krab.
Bostońscy lekarze
rozłożyli ręce.
Próbowali skalpeli,
igieł, trujących gazów i tak dalej.
Krab trwa nadal.
To wielki ciężar.
Staram się o nim zapomnieć, zająć się swymi sprawami,
gotować brokuły, otwierać i zamykać książki,
myć zęby i sznurować buty.
Próbowałam modlitwy,
lecz gdy się modlę, krab trzyma mocniej
i ból rośnie.
Miałam kiedyś sen,
być może był to sen,
że ten krab to moja nieznajomość Boga.
Lecz kimże jestem, by wierzyć w sny?
(„Poeta ignorancji”)
*przy tworzeniu tego wpisu korzystałam z książki „Wielkie Szalone” (opracowały Sibylle Duda i Luise F. Pusch)
fajnie byłoby siedzieć w barze, gdzie obok przy stoliku siedziałyby Anka z Sylwią rozmawiające przy martini, o wszystkim ………Pochylone, rozłożone, zamyślone…
Klimat tamtych lat już nie wróci, bo czasy, bo ludzie, bo kiepskie wartości, pęd, zamęt, pieniądz i zabawa, a szkoda: bo artystów wprost przesiąkniętych prawdziwą maestrią niewielu…