Po książkę „Serce to samotny myśliwy” autorstwa amerykańskiej pisarki Carson McCullers sięgnęłam po tym, jak natknęłam się na opinię, że jest to „bardzo dojrzały debiut młodej pisarki” (napisała tę powieść w wieku 23 lat). Akurat miałam to szczęście, że była w bibliotece; poszłam, wypożyczyłam i zaczęłam czytać.
Akcja rozgrywa się w latach 30. XX wieku (od lata 1938 roku do przełomu lata i jesieni 1939 roku) w bliżej nieokreślonym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych:
Miasto leżało pośrodku stanu, na dalekim Południu. Lato było tam długie, a miesiące zimowych chłodów krótkie. Prawie zawsze z olśniewająco lazurowego, niezmąconego nieba słońce słało na ziemię oślepiające, rozpustnie jasne promienie. W listopadzie przychodziły drobne, chłodne deszcze, a później czasem mróz i bardzo krótkie miesiące zimy. Zimy bywały różne, ale lata zawsze upalne. Miasto było dość duże. Na głównej ulicy znajdowało się kilkanaście budynków jedno- i dwupiętrowych, w których mieściły się sklepy i biura. Największymi jednak budowlami w mieście były fabryki tkanin bawełnianych zatrudniające spory procent ludności. Fabryki rozwijały się pomyślnie, ale robotnicy klepali biedę. Często widziało się na ulicach wyniszczone głodem twarze, na których malował się wyraz rozpaczy i osamotnienie.
I to w zasadzie jedyna informacja dotycząca miejsca (no jeszcze to, że miasto liczy około 30 tys. mieszkańców, są tam 4 przędzalnie, fabryka pończoch, parę grępalni i tartaków), później są już tylko wzmianki o tym, iż gdzieś stoi Dom Towarowy, biblioteka, kino, Bank Narodowy, nowo powstający budynek, że postaci idą asfaltem, chodnikiem, mijają brudne uliczki – szkoda, bo lubię oczami wyobraźni widzieć obszar, w którym przemieszczają się bohaterowie, lubię dokładne opisy przyrody, koncentrowanie na szczegółach ubioru, wyglądu – tego tutaj nie ma, ale za to są genialne historie, wzajemnie się przeplatające, 5 osób, a ich motywem przewodnim jest SAMOTNOŚĆ.
Najistotniejszy bohater to 32-letni, bardzo inteligentny (jest wzmianka, że szybko się uczył) John Singer, który wcześnie został sierotą, więc umieszczono go w zakładzie dla głuchoniemych; jest niesłyszący, ale niezupełnie niemy, jednak z obserwacji ludzkich reakcji czuł, że jego głos musi brzmieć dziwnie, być może odpychająco? Toteż postanowił porozumiewać się przy pomocy rąk (nie miał nawet 9 lat, kiedy potrafił komunikować się jedną ręką na sposób amerykański, a dwoma na modłę europejską), a że z ruchu warg doskonale odczytywał to, co mówią inni, to po prostu udzielał odpowiedzi pisemnie tym, którzy nie znali języka migowego. Gdy skończył 22 lata przyjechał z Chicago do owego miasteczka, poznał Greka Spirosa Antonapolousa (był w pełni głuchoniemy), zamieszkali razem w małym domku, w pobliżu handlowej dzielnicy miasta i mieszkali tak razem aż przez 11 lat – do momentu umieszczenia Greka w zakładzie dla umysłowo chorych (200 mil stąd). Nie mieli innych przyjaciół a rozstawali się tylko na czas pracy (trzymali się pod rękę, a przed rozstaniem Singer kładł dłoń na ramieniu przyjaciela i wpatrywał się w jego twarz): John grawerował stołowe srebro w sklepie jubilerskim, zaś Antonapolous pracował w sklepie u kuzyna (Charles’a Parkera), gdzie układał cukierki i inne słodycze, wyjmował owoce ze skrzynek oraz utrzymywał porządek. Mężczyźni byli więc tak samotni, że nawet nie było czegoś, co mogło zaburzyć ten spokój. Ich codzienność stale prezentowała się tak samo: grali w szachy, chodzili do biblioteki po powieści detektywistyczne, w piątki wieczorem do kina, w dzień wypłaty do fotografa – istniały dzielnice, których nigdy nie odwiedzili. Na pewno znacznie różnili się zarówno wyglądem, jak i charakterem: John był wysoki, szczupły, niezwykle czysty, spokojny, ułożony, dobroduszny, cierpliwy, wygadany (dużo opowiadał przyjacielowi; wtedy na jego twarzy malowała się ekscytacja, wykonywał szybko rękami umowne znaki), a Antonapolous był gruby, ociężały, niechlujny, leniwy, powolny, łakomy, lubił pić, spać, głupkowaty, i chyba w zasadzie nie słuchał tego, co mówi do niego przyjaciel, a już na pewno mu nie odpowiadał (czasem tylko wykonywał nieokreślone, niezdarne gesty w powietrzu). Ta monotonia uległa zmianie, gdy Grek zachorował (jakieś żołądkowe dolegliwości), bo po tym, jak już wydobrzał, stał się rozdrażniony, złośliwy, wybredny, wiecznie niezadowolony, chamski, z chytrym i żartobliwym uśmiechem (wcześniej Singer uważał, że jest mądry i subtelny), zaczął kraść (kostki cukru, solniczkę, nóż, widelec, lampę) i zachowywać się nieodpowiednio w miejscach publicznych: oddał mocz pod ścianą Banku Narodowego, poszturchiwał łokciem i brzuchem przechodniów. Dla Singera był to czas wielkich kłopotów, bo stale chodził do sądu, by załatwiać sprawy wykroczeń przyjaciela, wydał wszystkie zasoby finansowe, żeby uchronić go przed więzieniem, zapożyczał się w tym celu u jubilera, a Grek ani nie zamierzał wyzbyć się tych nawyków, ani nie pozwolił sobie przeszkadzać w ich wykonywaniu. W końcu Charles Parker umieścił go w państwowym zakładzie dla umysłowo chorych i wtedy świat Johna Singera dosłownie się zawalił, bowiem nie miał nikogo, kto by go w tym strapieniu pocieszył, wysłuchał, potowarzyszył, stał się nerwowy, odrealniony, nie mógł spać, wieczorami spacerował po mieście, bo nie chciał przebywać w pokoju, który nieodłącznie kojarzył mu się z przyjacielem; postanowił wynająć inny, w marnym pensjonacie w pobliżu centrum miasta – u państwa Kellych. Posiłki jadał w restauracji o dwie przecznice dalej i właśnie tam poznał ludzi, którzy zaczęli go odwiedzać, a są to:
Biff Brannon – właściciel restauracji „New York Café” – całe dnie spędza za ladą, przyglądając się swoim klientom. Żyje z żoną Alice, aczkolwiek ich uczucie już dawno wygasło. Po śmierci żony stał się otępiały, prawdopodobnie zaczął odczuwać coś na kształt tęsknoty, bo nieświadomie powielał jej zachowania, przyzwyczajenia, celebrował przedmioty z nią związane (jak choćby wodę kwiatową, którą zaczął się spryskiwać), w jego umyśle pojawiają się jakieś strzępy miłych wspomnień. Mężczyzna stara się stłumić żal w drobnych czynnościach: szycie, układanie gazet, dekoracji w gablotce – niezaprzeczalnie jest też estetą, zwraca uwagę na szczegóły. Biff jest niespełnionym ojcem (marzy o takiej córce jak Baby – dziecko jego szwagierki Lucile lub Mick – córka Kellych, w której też jakby trochę się podkochuje). To raczej człowiek powściągliwy, stąd niewiele można się o nim dowiedzieć, ale na pewno niezwykle ważny jest fakt, że żywi przyjazny stosunek dla ludzi pokrzywdzonych przez los (nędzarzy, dziwaków, z zajęczą wargą, gruźlików, kulawych, garbatych, bez nóg), co objawia się choćby w tym, że nie ocenia, wynajmuje im pokoje, nie każe płacić za spożywany alkohol czy potrawy. Śmierć żony uświadomiła mu jedno: że jest jeszcze bardziej samotny niż wcześniej.
Jake Blount – urodził się w Gastonii. Nie nadawał się do pracy w fabryce, bo był „drobnym mikrusem”, więc zajął się ustawianiem kręgli w kręgielni (dostawał za to jeść), potem zarabiał 30 centów dziennie niżąc tytoń na sznurek, a gdy miał 10 lat odszedł z domu (rodzice byli z tego zadowoleni). Pracował również jako tkacz, majster tkacki, w garażach, przy montażu samochodów. Chciał zostać kaznodzieją, w wieku 20 lat wyjechał do Teksasu, pracował w lasku pekanowym, nieopodal którego mieszkała Clara, trudniąca się wyrobem pralinek – to właśnie ona obudziła w nim chęć do czytania, do zgłębiania prawdy, właśnie wtedy zauważył, że świat stoi na kłamstwie. W powieści pojawia się nagle: przychodzi do restauracji Biffa, wynajmuje u niego pokój, po wszczętej bójce Singer zabiera go do siebie, potem zamieszkuje sam, podejmuje pracę w wesołym miasteczku u Pattersona (utrzymuje porządek, sprzedaje bilety, naprawia karuzele). Jake usiłuje uzmysłowić klasie robotniczej, że jest wyzyskiwana, sprzeciwia się korupcji, podłości i biernemu przystawaniu na nią. Jest człowiekiem porywczym, ma wiele kompleksów, sporo pije, często sprawia wrażenie szaleńca, wygłasza marksistowskie poglądy, ciągle się zmienia (raz mówi jak profesor, innym razem robi podstawowe błędy gramatyczne, zmienia akcenty, słownictwo, tematy) – sprawia wrażenie jakby przebywał gdzieś, gdzie inni nie mogą lub wykonywał coś, czego pozostali nie potrafią. Poznaje wędrownego biedaka Simmsa, który też głosi prawdę, wypisuje hasła na murach, nawołujące do zmiany, i sam zaczyna tworzyć ulotki, które rozdaje przechodniom. Niestety nikt go nie słucha, słowa nie przelewają się na czyny – Jake nie jest w stanie jednoosobowo zmienić świata. Po szarpaninie w wesołym miasteczku, w której giną czarnoskórzy (nie ma pewności czy w amoku sam któregoś nie ugodził nożem), postanawia opuścić miasto. Bohater nie przynależy do żadnego miasta, pracy, do nikogo, nikt go nie rozumie, nie chce wysłuchać jego racji, działać, czuje się odosobniony.
Benedict Mady Copeland -czarnoskóry lekarz, który wciąż pragnie uświadomić swoim rodakom, że w niczym nie są gorsi od białej rasy (której nie lubi za ich bezczelność i utrwalone poczucie wyższości), że nie są skazani na bycie pomywaczami, że nie muszą służyć, bo zdobywanie wiedzy i godnych zawodów również jest przeznaczone dla nich. Benedict bardzo dużo czyta, choć nie zawsze to rozumie, ale wierzy, że pod słowami kryje się jakaś wielka prawda. Jest ideologicznym wegetarianinem, dużo rozmawia z ludźmi, tłumaczy, uświadamia, zachęca do stosowania antykoncepcji, organizuje zbiórki dla ubogich, nawołuje do buntu, mobilizuje, podbudowuje, w pełni poświęca się dla swoich pacjentów (wielu nadało na jego cześć imiona swoim dzieciom), mimo że sam choruje na gruźlicę płuc. W młodości był zbyt surowy dla swoich dzieci: Portia, Hamilton, Karol Marks, William (bały się jego nadpobudliwości), starał się ułożyć im przyszłość, mówić, jak mają żyć, ukształtować według wykreowanych ideałów. Kiedyś uderzył pogrzebaczem żonę (Daisy), kobieta odeszła od niego, zabrała dzieci, teraz odwiedza go tylko Portia (która pracuje u Kellych). Copeland jest wykształcony, mówi dość trudnym językiem, powoli, dokładnie, w sposób przemyślany, ale ludzie nie zgadzają się z nim, lekceważą jego rozważania. Tę alienację pogłębia też świadomość otoczenia o jego nieustępliwości; rodzina wie, że w trakcie spotkań z nim na pewno usłyszą z jego ust krytykę, toteż wolą go unikać.
Mick Kelly – 12-latka z wielodzietnego domu Kellych (ma starszego brata Billa, starsze siostry Ettę i Hazel oraz dwóch młodszych braci Georga nazywanego Bubberem i Ralpha). Rodzice Mick wynajmują pokoje, więc dorastająca dziewczynka stale się na kogoś natyka, nie ma własnego kąta, a dodatkowo tę przestrzeń zajmują obcy ludzie – lokatorzy. Mick ubiera się jak chłopak, pali papierosy, pije czekoladę z automatu, włóczy po pustych uliczkach, budowach, dachach, nie ma przyjaciół (choć wydaje bal dla znajomych ze szkoły, to jednak te starania są bezowocne, próbuje też zaprzyjaźnić się z chłopcem żydowskiego pochodzenia Harrym Minowitzem, ale po intymnym incydencie, jaki zaszedł między nimi i ta relacja upada), obok zawsze drepczą młodsi bracia, którzy nie rozumieją jej przez wzgląd na wiek, a starsi nawet nie chcą zrozumieć. Mick jest zamknięta w sobie, ma dość szorstki sposób bycia, ciągle kroczy zakochana i rozmarzona, a marzy o muzyce, która wypełnia całą jej doczesność: chce grać na fortepianie, sama buduje sobie skrzypce, stara się spisywać w notesiku melodie, które powstają w jej głowie, jest zafascynowana Mozartem, pragnie w przyszłości komponować, dyrygować orkiestrą, koncertować. Niestety urodziła się w ubogiej rodzinie, więc nie ma możliwości spełnić owych celów, pozostaje jej słuchanie radia, siedząc na trawniku pod domami zamożnych osób. Mick jest niespełniona, jej problemy nie są traktowane poważnie, każdy ją od siebie odsuwa. Gdy poznaje Singera zakochuje się w nim. Choroba jej siostry sprawia, że musi porzucić szkołę i pójść do pracy (sklep Woolwortha ze sztuczną biżuterią) – zakłada pończochy, jedwabne sukienki, które wydają się być niewygodne, wadzą, bo to jeszcze nie ten moment, by dorosnąć. Mick jest tą „dojrzałą” rzeczywistością tak zmęczona, że nie ma już ani siły, ani czasu na marzenia.
Pobocznie pojawiają się wzmianki o samotności innych bohaterów: jest mały George (Bubber) – młodszy brat Mick, który po nieświadomym postrzeleniu Baby (córeczka Lucile) fuzją zmarłego ojca 10-letniego kolegi Sparerbisa staje się smutny i milczący, jest brat Portii William (syn doktora Copelanda) – wtrącony niesłusznie do więzienia, przypadkiem znajduje się w pobliżu bójki, zostaje wrzucony do lodowatego pomieszczenia, wdaje mu się gangrena, w efekcie traci obie nogi, Lucile (szwagierka Biffa) – samotna matka, niegdyś bita, poniżana przez swojego męża, Harry Minowitz – sąsiad Kellych, chłopiec żydowskiego pochodzenia, stale rozmyślający o unicestwieniu Hitlera, ojciec Mick (malarz i cieśla) – gdy złamał biodro nie mógł pracować na stałe, więc wymyślał sobie jakieś błahe zajęcia, czuł się stary i opuszczony, nikomu niepotrzebny, czasem zatrzymywał córkę, by po prostu mówić, o czymkolwiek, mimo, że był wysoki i tęgi, to zadziwiał łagodnym głosem oraz usposobieniem, jest też cała masa nędzarzy, czarnoskórych, lokatorów państwa Kellych, którzy zwlekają z zapłaceniem czynszu.
Tych 4 ludzi zaczyna odwiedzać Johna Singera, który słucha ich żalów, pragnień, historii, który kupuje dla nich radio, by mogli słuchać, częstuje owocami, alkoholem, herbatą. Każda z tych postaci jest samotna, każda w inny sposób, a ta samotność najczęściej wynika z braku zrozumienia, jednakże kiedy po Bożym Narodzeniu, przypadkiem, spotykają się w pokoju Singera nastaje cisza – zwykle wygadani, nie są w stanie ze sobą rozmawiać, są bardziej stworzeni do wylewania własnych zadum. Mężczyzna słucha, choć nie zawsze pojmuje istotę problemu, choć nie zawsze rozumie, bo mówią zbyt szybko, jednak nie chce być sam, bo życie bez przyjaciela właśnie takie jest: samotne. John jest przez pozostałych uważany za kogoś niezwykłego, za alfę i omegę, za tego, który zna prawdę, który rozumie. Każdy wyobraża go sobie takim, jakim chce go widzieć, krążą pogłoski, że jest bogaty lub biedny, że pracuje tu czy tam, pochodzi stąd a stąd, ma kontakt ze zmarłymi. Nic z tego nie jest prawdą, prawdą jest jego tęsknota, jego wyalienowanie. Pewnego dnia Singer odwiedza przyjaciela w zakładzie, a gdy dowiaduje się, że tamten zmarł, to postanawia popełnić samobójstwo: zastrzelił się – nikt nie potrafi pojąć dlaczego, bo Singer był od słuchania, ale w istocie żaden z mówiących nie postarał się, by poznać jego historię.
„Serce to samotny myśliwy” to książka o niespełnieniu, rozdrapywanych bolączkach, to książka na wskroś smutna, bo ukazuje ideały, ale nie mówi jak można je uchwycić. Ta książka nie daje nadziei, lecz prezentuje ile twarzy ma samotność. Warto ją przeczytać, i mimo, że ma lekko ponad 500 stron (Wydawnictwo Czytelnik, z 1975 roku), to nie nudzi, a mając na uwadze, że stworzyła ją tak młodziutka pisarka można tylko wpaść w zadumę: skąd tak młoda osoba tyle wiedziała o samotności? O przemijaniu? O przegranym losie?
Na zdjęciu Carson McCullers
źródło ilustracji: http://40.media.tumblr.com/944de84ab31976e008bcfa979fec334a/tumblr_molpk2MXeO1ro6awbo1_1280.jpg