Czytam nagminnie, codziennie (choćby chwilę, ale przeważnie jak zacznę muszę wchłonąć w siebie lekko 100 stron), poszukuję nowych książek, nowych autorów, mimo, że mam swoich ulubionych, to staram się nie zamykać w ich kręgu, lecz dać szansę innym, bo a nuż któryś z nich dołączy do tego grona?
I tak oto zasmakowałam prozy brytyjskiej pisarki Doris Lessing (w momencie przyznania literackiej Nagrody Nobla miała 88 lat! – prawdziwi artyści są więc doceniani albo u schyłku życia, albo po śmierci – przykra prawda, ale prawda. Ciekawostka: w latach 80, chcąc sprawdzić ile znaczy samo nazwisko, wysłała do jednego z wydawnictw książkę pod pseudonimem Jane Somers – tekst został odrzucony, a gdy się ujawniła natychmiast go wydano) określanej sceptyczną, zdystansowaną, żarliwą, niepokorną i zaangażowaną. Przełamywała tabu, eksperymentowała, pozostając przy tym skromną i precyzyjną. Jej twórczość została podzielona na 3 fazy: pierwsza – zaintrygowanie komunizmem, druga – psychologiczno – feministyczna, trzecia – sufistyczna (mistyczny nurt doktryny islamskiej). Cechowała się niesamowitą wyobraźnią, toteż odnajdywała się i w realizmie, i w literaturze podróżniczej, autobiograficznej, czy science-fiction. Jest autorką ponad 40 dzieł, w których koncentrowała się głównie na społecznej sytuacji kobiet, dyskryminacji rasowej oraz politycznym terroryzmie. Można tu dostrzec wiele empatii, przywiązania, miłości (co odnosi się również do zwierząt).
Ja zaczęłam od zbioru 3 opowiadań zatytułowanego „Pokój nr 19”.
Opowieść o dwóch psach – relacja 14-letniej dziewczyny, córki gospodarzy, dotycząca dwóch psów. Pierwszy – Jock: był kundlem, mieszaniną alzatczyka, ridgebacka rodezyjskiego i jeszcze jednej rasy – może teriera? – która obdarzyła go małymi i zbyt sztywnymi uszami nad wydłużoną melancholijną mordką […] Jock był pięknym psem […] był dobrze zbudowany, o gęstej sierści koloru złota, ze śladem pręgi na grzbiecie, podobny do wilka albo lisa z nastroszonymi uszami, jeśli patrzeć nań z przodu. A już zdecydowanie nie był „mały”. Od szczenięcych lat cechowała go jakaś godność […] zastępuje matce nastolatki syna, który wyjechał do szkoły z internatem. Kobieta stara się wszczepić psu „delikatność”, pragnie, by był szlachetny, wspaniałomyślny – te pieszczoty są pełne cierpienia, żałości, że najbliżsi nie chcą być subtelni, dobrzy, nawet przyzwoici. Niestety Jock zaczyna umykać do kafryjskich psów (pochodzących z południowej Afryki), które mogą go „rozwałkonić” (a łajanie za wizyty na folwarku nie przynosi rezultatów). Postanawiają znaleźć dla niego przyjaciela (wiele psów zostaje odrzuconych, bo nie są tak cudowne jak ten), udając się w tym celu do zamieszkujących busz Barnesów (daleki kuzyn ojca z Norfolk, który ożenił się z kobietą, która razem z jego żoną, w czasie I wojny światowej pełniła funkcję pielęgniarki). Nastolatka dostrzega czarnego, tłuściutkiego szczeniaka, który hasa w świetle księżyca, niemiłosiernie wyjąc – upiera się na niego. Rodzina zostaje ostrzeżona, że to szczenię „złej krwi”, bo jego ojcem jest ogromny ridgeback (zakupiony przez policjantów), szkolony do terroryzowania ewentualnych włamywaczy w pobliżu posterunku i do ujarzmiania dzikich zwierząt. Owy pies, gardząc jakimkolwiek uczuciem oraz ludzką przyjaźnią uprowadził kiedyś Stellę (matka szczeniaka), która wróciła po tygodniu, następnie urodziła 7 szczeniąt. Ridgeback odwiedził ją, i w trakcie tych odwiedzin wył tak głośno, że wszystkim ścierpła skóra. Miesiąc później został zastrzelony, kiedy wychodził z kurnika z białym leghornem w pysku. Stelli zostawiono z litości jednego szczeniaka – resztę utopiono. Ta historia nie wpłynęła na zmianę decyzji – pies został przygarnięty i nazwany Bill, który po pewnym czasie zrobił się smukłym młodym psem, psem ładnym, z ciemną cętkowaną sierścią i dużym łbem, który przypominał lekko nowofunlandczyka. Nadal miał w sobie coś ze szczenięcia, Bo tak jak Jock od urodzenia był poważny i od początku miał na szyi siwe włosy, które wzbudzały szacunek, Bill zachował w uosobieniu coś młodego, pozostał młody aż do śmierci. Niestety „dzika” natura Billa zaczęła dawać o sobie znać; nie dał się ani wychować, ani wyszkolić na psa myśliwskiego, ani nauczyć żadnej komendy. Zaprzyjaźnił się z Jockiem i doprowadził do całkowitego rozkładu moralnego; psy uciekały na całe tygodnie do buszu na polowania, kradły, niszczyły, wyżerały wszystko, co możliwe. Niestety jeden z wypadów zakończył się dla Billa tragicznie – wykradł z kurzej zagrody jajka i został zastrzelony. Stary Jock bardzo za nim tęsknił, a był już psem schorowanym, nie w pełni sprawnym (wpadł w sidła) – rodzina ulżyła mu w cierpieniu – jego również zastrzelono.
Zapiski do historii choroby – historia Maureen Watson, urodzonej 1942 roku, w domu nr 93, przy Nelson’s Way, N.1. Nie pamięta wojny (jedynie przebłyski, coś jak nieuchronny los, ale nie niebezpieczeństwo), więc stanowczo zaprzecza jakoby była „dzieckiem wojennym”. Poczęta przypadkiem (ojciec poznany w schronie przeciwbombowym podczas nalotu). Przyjaźni się z Shirley Banner. Obie dziewczynki żyją w dostatku, ponieważ rodzice Maureen płacą wyższy czynsz niż inni, mają sklep spożywczy nazwany imieniem córki, zaś rodzice Shirley prowadzą sklep ze słodyczami, materiałami piśmiennymi oraz wyrobami tekstylnymi. Matka stara się wszczepić w piękną Maureen poczucie niezwykłości, chce by tamta czuła się lepsza od innych; wróży jej karierę modelki, toteż wysyła ją do szkoły, gdzie uczono ją poprawnej mowy, ale ona zapiera się, by zostać sekretarką (nie ma ochoty stać w sklepie u rodziców za ladą) – dostaje pracę w wielkim biurze architektonicznym, jest młodszą stenotypistką. Shirley w wieku 20 lat ma już męża i dziecko, pracuje w sklepie tekstylnym. Maureen jest skąpa i przebiegła (nie wydaje na jedzenie, bo tak sprytnie rozplanowuje randki i posiłki, że w zasadzie nie musi za nie płacić. Bywa też w kinie na zagranicznych filmach, na wystawach, potańcówkach – oczywiście za darmo). Szuka mężczyzny idealnego – i takim wydaje się być Stanley Hunt (dobrze zapowiadający się architekt) – niestety on także jest człowiekiem podstępnym, kierującym się podobnymi zasadami, co sama Maureen. Ich związek przypomina coś w rodzaju transakcji, bo wzajemnie uważają się za partnerów drugorzędnych. W efekcie dochodzi do zaręczyn, jednak dziewczyna nie czuje się szczęśliwa, bo zaczyna rozumieć, że potrzebuje kogoś takiego jak Tony Head (miły księgowy, podśmiewający się z jej podejścia do życia). W akcie buntu, na herbatę z rodzicami, ubiera się nieelegancko, jest nudna, rozmawia o pogodzie – Stanley obraża się, wychodzi (i chyba cieszy, że ma powód do zerwania). Maureen postanawia zadzwonić do Tony’ego – nie odbiera, więc wykręca numer do Stanley’a, przeprasza go i od tego momentu czuje, że przegrała, bo teraz wszytko zależy od niego.
Pokój nr 19 – opowiadanie o „klęsce rozsądku”, na którym opiera się małżeństwo Państwa Rawlings: Mateusza (zastępca redaktora dużej londyńskiej gazety – nadawał równowagę i inspirował zespół) i Zuzanny (pracuje w agencji reklamowej – ma szczególny talent do rysunków reklamowych oraz ogromne poczucie humoru). Poślubili się znacznie później niż ich znajomi (by się wyszumieć i nie żałować – mieli za sobą liczne „przygody”). Cechowali się umiarem, wesołością, przezornością, unikaniem bolesnych doświadczeń, byli godni zaufania – ludzie zwracali się do nich o radę, dodatkowo mieli wyczucie prawdopodobieństwa, więc nic nie mogło ich zaskoczyć. Po ślubie postanowili nie iść do żadnego z wcześniejszych lokali, lecz wynająć wspólne mieszkanie w South Kensington. Odwiedzali przyjaciół, byli powszechnie lubiani. Najpierw na świat przyszedł ich syn, potem córka, a następnie bliźniaki (syn i córka). Nabyli dom z ogrodem w Richmond (nie kupili domu na wsi, gdyż Mateusz byłby wtedy weekendowym ojcem i mężem, zajmującym na co dzień jakąś kawalerkę), kobieta zrezygnowała z pracy (nie posiadali niani, bo uznali, iż dzieciństwo trwa krótko, toteż nie można w tym okresie żałować pociechom opieki), ale planowała do niej wrócić, gdy dzieci pójdą do szkoły. Mieli wszystko czego pragnęli, co zaplanowali. Trochę gnębiła ich monotonia, ale to naturalne. Wzbraniali się, by nie popełnić błędu, więc rozglądali się dokoła i uczyli. Miłość miała być źródłem wszystkiego, a jeżeli nawet nie to nie czuli własnej winy ani nie obwiniali się wzajemnie. Analizowali swoje małżeństwo – czynili rozsądnie. Byli odpowiedzialni, wykształceni, roztropni, rozumni, aczkolwiek czuli pustkę, jednak przygotowali się do hamowania tęsknot – wstydzili się tego, że w istocie nie byli dla siebie wszystkim. Mateusz zdradził Zuzannę z Myrą Jenkins (dziewczyna poznana na przyjęciu), to kobieta nie tyle mu wybaczyła, co zrozumiała, bo nikt przecież nie potrafi być wierny jednej osobie przez całe życie. Ale od tej chwili stali się jakby drażliwi, podirytowani, w złym humorze. Zuzanna odczuwała gorycz: Albo więc dziesięć lat wierności się nie liczy, albo nie liczy się ona. (Nie, nie, nie, tak nie można rozumować, coś tu nie jest w porządku). Ale jeśli ona się nie liczy, to przypuszczalnie nie liczy się również i ta chwila, gdy pierwszy raz położyłam się z Mateuszem do łóżka w to popołudnie, którego rozkosz jeszcze teraz (jak bardzo długi cień o zachodzie słońca) dosięga nas niby różdżka czarodziejska. (Czemu powiedziałam: o zachodzie słońca?) Otóż, jeżeli nie liczy się to, co czuliśmy wtedy, nie liczy się nic, bo gdyby nie to, co czuliśmy wtedy, nie bylibyśmy państwem Rawlings z czworgiem dzieci, itd., itd. Cała rzecz jest absurdalna – że przyszedł i powiedział. I byłaby absurdalna, gdyby nie powiedział. Absurdalne jest też, że się przejmuję, i byłoby tak samo absurdalne, gdybym się nie przejmowała… a mąż już zdradzał ją cały czas (choć wracał do domu znękany a nie zaspokojony), ale musieli być szczęśliwi – niczyja wina, niczyj błąd i nic złego, nic. Mateusz jakoś nie mógł zaznać upragnionej radości, a jego żonę ogarniała coraz większa pustka. Rozum zakazywał używania słów: „niewinność” i „przebaczenie”. Nie dopuszczał też do kłótni, markotnych nastrojów, gniewów, zamknięcia w sobie, oskarżania i łez. Ochoczo, świadomie płacili wysoką cenę za „szczęśliwe” małżeństwo. Jednak Zuzanna była już zalękniona, samotna, i mimo, że dzieci poszły do szkoły, to nie cieszyła się ciszą, lecz stale szukała sobie zajęcia – pokonywała wroga, którym była pustka. Denerwowała się też, że nigdy nie może uwolnić się od nacisku czasu, od konieczności pamiętania co ma zrobić i o której – jej wolność była pozorna. Skrycie oburzała się, że jest więźniem, czuła na sobie ciężar rodziny, obowiązków, przyzwoitości. Marzyła o wynajęciu pokoiku w anonimowych hotelu – pragnęła błogiej samotności. Wyjechała na wypoczynek do Walii, ale i tak była uwiązana do telefonu. Zażądała panny do towarzystwa, która przejmie obowiązki pani domu. Zmuszała się na chłód i obojętność, dla męża stała się kimś nierozsądnym, ale dla niej umowa serca została zerwana przez niewierność męża, nadmiar zajęć i samotność. 3, później już 5 razy w tygodniu, na 8 godzin, wynajmowała pokój nr 19, w hotelu, na Paddington, gdzie po prostu nie robiła nic, ciesząc się anonimowością; była kimś bez przeszłości, bez przyszłości, wyzbytym narzuconych ról – to były takie uspokajające godziny samotności. Kiedy mąż, w obawie, że Zuzanna go zdradza, wynajął detektywa i dowiedział się, co żona robi w tym czasie, to… straciło sens. Czuła spokój, ale w jakiś nowy, nieznany dotychczas sposób – nie miała ochoty mówić, ruszać się, nic robić. Czuła się obca we własnym domu. Skłamała Mateusza, że ma romans, wtedy on też przyznał się, że ma kogoś na boku, a gdy zaproponował czworokąt kompletnie się załamała – w pokoju nr 19 popełniła samobójstwo (zatruła się gazem).
Książka jest krótka (133 strony – Państwowy Instytut Wydawniczy), napisana dość drobnym drukiem, ale bywa tak, że w kilku słowach sposób ująć to, co najważniejsze (a to naprawdę sztuka, bo czymże jest alogiczny słowotok, składający się z miliona zbędnych słów? Alogicznym słowotokiem. Czasem usłyszy się coś krótkiego, co przeszywa umysł – coś pięknego).
Nie tylko ja lubię kawę…