Najdłuższy dzień roku minął, ale wróci… za rok, więc nie jest to definitywna strata. W każdym razie zapoczątkował zagorzale oczekiwaną przez uczniaków porę roku: lato. Oto jest, choć okraszone deszczem, refleksem błyskawicy, ciemną chmurą, ślimakiem rozpłaszczonym na chodniku oraz zabłoconymi butami. Współczuję tym, którzy obecnie wykorzystują swój urlop: te mżyste plaże, porywiste wiatry, moczarowe dróżki, przyszarzałe widoki, foliowe płaszcze, spacery samochodem, irytacja w słowie, irytacja w geście. Mimo wszystko mam nadzieję, że parszywa pogoda nie wygra z radością, wynikającą ze wspólnego wypoczynku: siła tkwi w relacjach, aurę tworzymy my.
Za latem nie przepadam tak, jak przepadam za późną wiosną, bo nadmierne upały mnie męczą (a beznadziejnie męczyć się samym faktem żaru lejącego się z nieba. I ta chwila, kiedy asfalt przyjmuje konsystencję plasteliny, zaś gęste powietrze faluje przed oczami). A ponieważ mam za sobą obowiązkowe etapy edukacji, i nawet studia, to nie rozpościera się przede mną kusząca perspektywa wakacji. Nie lubię tłumu turystów, choć sama ten tłum tworzę ani gwaru, ścisku, potu, które się z nim wiążą. Śmierdzą mi oscypki, grillowane mięcho, wędzone ryby, słodycz waty cukrowej. Wkurza mnie dziadostwo bibelotów powystawianych na straganach: fajansowe kubki, koszulki, tabliczki z durnymi napisami, perfumy za 5 złotych, gipsowe figurki górali, drewniane chatki skarbonki. Umęczone ukropem bernardyny jako forma miejscowej atrakcji, bo można sobie z nimi zrobić zdjęcie. Konie z upienionymi pyskami, ciągnące obżerających się kiełbachą i korbaczem. Usyfione papierami oraz potłuczonymi butelkami krajobrazy. Cuchnące, upchane nieczystościami toi toie. Rządne krwi komary. Kleszcze skrywające się w paprociach, przenoszące boreliozę. Pijani alkoholem oraz nadmierną wolnością. Dodatkowo doprowadzają mnie do pasji gumeczki, które kilka dni temu pojawiły się na moim aparacie ortodontycznym: łączą górne trójki z dolnymi trójkami i czwórkami, ale… jeszcze trochę i błysnę hollywoodzkim uśmiechem (choć generalnie mało się uśmiecham);p
Jednak poza tym jest wiele drobnostek, które cenią moje zmysły. Słoneczniki, malwy, nasturcje, aksamitki, hibiskus ogrodowy, róże, begonie, maki, lilie wodne. Wiśnie, truskawki, agrest, jeżyny, białe i czerwone porzeczki, jagody, gruszki, morele, żurawina, poziomki, węgierki, melony. Pomidory, brokuły, fasola szparagowa, ogórki, rabarbar, szpinak, sałata, dynia, kabaczek, cukinia. Sorbety, lemoniady, kawa z kostkami lodu, mrożone jogurty, ciasta z owocami oprószone kruszonką. Ciepłe wieczory. Długie spacery. Teatrzyki cieni odgrywane przez kwiaty. Sypki piasek. Muszle. Bursztyny. Rozgwiazdy. Hamak. Poranne „chłodne” słońce, ale też jego pudrowe wschody i karminowe zachody. Ogniska. Krople rosy, zdobiące źdźbła trawy niczym cyrkonie. Snopy siana. Cykanie świerszczy. Jezioro. Łódka. Wodorosty. Szum morza. Ocean gwiazd. Górskie szlaki. Słomkowe kapelusze. Koronkowe sukienki. Motyle. Lampiony. Przyjemne wicherki. Las mieniący się różnymi odcieniami zieleni. Latawce. Tęcza. Podróże.
Obecnie lato figluje z tymi, którzy liczą na naturalną opaleniznę (której unikam, więc dziękuję ci za to), a ja mogę raczyć się gorącą kawką;)