Kocham góry. Miłością odwzajemnioną, bo zawsze tak życzliwie mnie przyjmują. Kocham te magiczne szlaki, wzniesienia mniejsze i większe, ostre i baniaste kamyki, lśniące strumienie, wyłaniające się znikąd. Kocham srebrem pomalowane gładkie pnie drzew, i te chropowate hebanowe, lasy liściaste, które niespodziewanie przechodzą w iglaste, dywaniki z mchu, jagody, cierniste krzaki jeżyn. Kocham ciszę od ludzi, gdzie tylko On i Ja, a dźwięki to naturalne szumy, świsty, pluśnięcia. Kocham krajobraz odcieni zielono-niebiesko-brązowo-szarych, delikatnie ogarniętych złotem słonecznych promieni: patyna, oliwka, mięta, malachit, szmaragd, lazur, modry, turkus, grynszpan, szafir, grafit, antracyt, stal, platyna, cynamon, herbata. I te zgarbione samotnością mosty, podniszczone ławeczki, asymetryczne wzgórza. Hale. Przełęcze. Rezerwaty. Schroniska. Grzyby szarmanckim gestem uchylające kapelusza. Porosty na skałach. Torfowiska. Zapach ziół. Pasące się owce, wystrojone w codzienne-odświętne kożuszki. Trzepot skrzydeł unikalnego motyla. Świadomość, że nieopodal przebywa świstak, wilk, niedźwiedź. Niebo, nienaruszone rysą powszedniości. Wolność. Kocham wolność, którą oferują. Wolność dla tych niebojących się być wolnymi. To uczucie, kiedy staję na szczycie a świat jest tak mały z tymi swoimi problemami. Odrzucić je, odrzucić i spełnić sen o wolności: absolutnej, pięknej, własnej.
Fotorelacja z pobytu w Brennie (wieś położona w Beskidzie Śląskim)