Woda to życie, bo z niej składamy się my i składa się cały świat. Wody jest więcej niż lądu, także przeważa w naszych organizmach. Poi spragnionych (zimną lemoniadą latem, gorącą herbatą z nutką goździków oraz cynamonu zimą), orzeźwia zmęczonych słońcem, rozgrzewa zziębniętych wiatrem. Relaksuje, zapraszając do kąpieli, a więc sprzyja refleksjom. Unicestwia suszę, wzmaga plony, pozwala roślinom na rozwój, swym błękitnym chłodem maluje okolicę soczystą zielenią. Woda to wakacje, górskie strumyki, jeziora, po których pływają łódki, oceany, morza, towarzyszące piaszczystym plażom, i ich kojący szum, suknie z piany, kałuże do skakania w kolorowych kaloszach, fale, uderzające o kanciaste brzegi, miarowe stukanie deszczu, melancholijna jesień, łzy, spływające po bladym policzku, gwiazdy, odbijające się w jej lustrze. Woda przyczynia się do miłych wspomnień, ale i przeraża, bo bez niej umrzemy, jednak możemy też umrzeć w niej: w nieprzezwyciężonych wirach, powodziach, trąbach, grzywaczach, nawet w źle przełkniętym hauście, w granatowej otchłani, która kryje niebezpieczne stwory, ostre kamienie, skały, szczątki zaginionych statków, samolotów oraz zapomniane ciała.
Ogień to trzaskające w kominku iskry. To taniec cieni na starym murze. Światło. Śpiew. Gra na gitarze, ogniska, obrona przed dzikimi zwierzętami, nowe znajomości, obozy, uśmiech. Pierwsza miłość, pierwszy papieros i nielegalnie kupiona zapalniczka, płomień świecy, romantyczna kolacja lub burzliwa kłótnia. Wschody i zachody słońca. Święto zmarłych, znicze, uzależniający zapach siarki. Zupa bulgocząca w garnku, chrupiąca skóra chleba, słodka kruszonka z drożdżowego ciasta, ukrop, wtórujący robionym przetworom. Źródło ciepła zewnętrznego, ale i nienamacalnego żaru gdzieś w środku klatki piersiowej. Pomarańczowo-żółta niszczycielska siła z czerwonymi refleksami, potrafiąca, bez pytania, zamienić nas wraz z całym dobytkiem potrzebnym bądź nie, nadmiernym albo zbyt skromnym w popiół, pył marny, którego nie sposób posklejać.
Ziemia jest prastarą drogą przez, drogą do, drogą ku… to planeta, mieszkanie, dom, wszystko lub nic. Wspólnota. Element kosmosu. Stabilność i chaos. Miejsce szczęścia oraz zbrodni, zdrady, hańby, fałszu, szacunku, zaufania, łez i uśmiechu. Tu zawiera się przyjaźnie, doświadcza pocałunków, cierpienia. Tu rozwija się pasje, kocha, nienawidzi, rozkłada koc, jeździ na rowerze, deskorolce, wymarzonej hulajnodze. Wyprowadza się psa, biega, tańczy, podziwia dumnego kota, przebiegłą myszkę. Ziemia to brodzenie w błocie w poszukiwaniu rechoczących żab, zdarte kolana po niefortunnym upadku z jabłoni, wyścigi, ucieczki i powroty, zamki z piasku oraz piaskowe babeczki, podwórkowa kuchnia. Ciężka praca rolnika, pole kukurydzy, świeżo wykopany ziemniak. Lądowanie, cumowanie – wyjście na brzeg. Przywiązanie do korzeni, saga. Tu się rodzimy, dojrzewamy, starzejemy – to początek i koniec, sen wieczny w rzeczywistości niedostępnej dla tych stąpających jeszcze po jej powierzchni.
Powietrze jest mieszaniną gazów i aerozoli, przezroczystą powłoką krajobrazu. Wdechem i wydechem. Nienamacalną tężyzną istnienia. Brylantem swobody. Kołem fortuny. Czymś, co wyróżnia naszą planetę od innych. Unikatem. Nieopodatkowaną własnością każdego z osobna i wszystkich naraz. Lekkością i ciężarem. Trucizną i darem. Środowiskową bezwonnością, która przesiąka pięknymi oraz wstrętnymi woniami. Dłońmi wyrywającymi dachy, drzewa, domy. Melodią przyrody: pomrukiem, świstem, gwizdem, wyciem, hukiem. Palcami rozczesującymi lub niszczącymi włosy. Bryzą. Monsunem. Halnym. Pustynnym. Passatem. Przyjacielem echa. Inicjatorem burzy piaskowej. Powietrze jest napędem wiatraków, siedzi na żaglach, w bąbelkach ciasta biszkoptowego, szampana, oranżady, we wnętrzu bańki mydlanej, balona, naokoło wiórków dmuchawca, skrzydeł ptaków i owadów. Niby jest wszędzie; tutaj, na Ziemi, jednak jest takie jedno miejsce, gdzie nie dociera: nie ma go we śnie.
4 żywioły – 4 potęgi. Ja jestem 5 – jestem kawą: małą, czarną, mocną – takim espresso.