Bezradność w cierpieniu, dystans, poświęcenie, emocjonalna trauma i tajemnicza przeszłość – słów kilka o „Opiekunie” w reż. Michela Franco

Noc czarniejsza niż zwykle, pokryta przerażającym chłodem gęstej mgły, drapieżnie owijającej zmurszałe pnie, niedyskretnie przysiadającej na poharatanych scyzorykiem ławkach, mierzwiącej nieprzycięte włosy uschniętych lub ledwo wyrośniętych traw. Księżyc błyszczącym ramieniem zagarnia dygoczące ze strachu gwiazdy, co raz ocierające srebrną łzę niezrozumienia. Bezpański mruczek lotem błyskawicy wciska się przez wytłuczone kamienieniem okno przypadkowej piwnicy,  w przelocie chlipiąc niedopite przez innych odtrąconych mleko. Odurzone codziennością i podfarbowane symboliką ludzkie sny nienachalnie w przyrodzie, lecz  agresywnie w umyśle błąkają się chyłkiem pokrętnymi szlakami, na które świadomie za dnia nie sposób dotrzeć. Wzrok nie sięgnie, słuch nie wyłapie, węch zawiedzie, jak tylko kroki swe postawi na ścieżce cudzego życia, by siną dłonią przymknąć powieki zlęknionych niepewnością co dalej, choć często zmęczonych cierpieniem oczu. Idzie miarowo, nie spiesząc się w ogóle, bo i tak dotrze; prędzej czy później – przeważnie lepiej, gdy później, bo raczej jest z tych niechcianych, choć jak każdy posiada swoich umęczonych zwolenników, dla których zdaje się być ukojeniem bądź ostatnią, rozpaczliwą deską ratunku. W rytm żałobnego mroczną kreacją zarzuca, liczba oddechów niczym sfałszowane dziecięce wyliczanki: Ence pence zimne ręce. Idzie sobie śmierć w sukience. Elke trelke Kartofelke. Śmierć przebrana za modelke. Cukier, lukier Wrona z krukiem umrzesz cicho albo z hukiem!, Ele mele – śmierć w niedzielę. Bango – bango – schyłku tango. Pomarańcza z marakują – bliscy trumnę już szykują. I cytryny i banany płacz rozbrzmiewa niesłychany!, Amse kadamse flore, Omade, omade, Omadeo deo riki tiki, deo deo, Myszka Miki, raz, dwa, trzy: umrzesz Ty!, wskazujące przypadkowych, nie mających nic do powiedzenia, tych, którzy pozostawili ważne sprawy, rozmowy, bogactwa i ubóstwo, dobre  i podłe uczynki, przemilczane kwestie, niewykonane gesty, marzenia, cele, plany, przeszłość i teraźniejszość, bez widoków na przyszłość tutaj, ale gdzieś na pewno, bo świat nie miałby sensu bez tego, co tam, bez tego, gdzie prawdopodobnie lepiej.

Nagrodzony w Cannes za scenariusz „Opiekun” w reż. Michela Franco to film, na który wybraliśmy się do kina po tym, jak w „Dzień dobry TVN” w ogóle usłyszałam o jego istnieniu, stąd powyższe rozważania, bo ta ekranizacja naprawdę skłania do rozważań, i to niełatwych, jako że dotyczących przemilczanej za życia nieuniknionej śmierci. Historia koncentruje się na osobie samotnego, skrytego, z pozoru oschłego, ale tak naprawdę wrażliwego, szczerze obowiązkowego Davida (Tim Roth), który trudni się pielęgniarstwem, podejmując opiekę nad tymi, będącymi w stanie terminalnym, paliatywnym, bez wyjścia, bez szansy na więcej, na przyszłość. Gdy otrzymuje jakiegoś pacjenta, cały swój plan podporządkowuje pod niego, oddaje mu się bezgranicznie: dniem, nocą, słowem, gestem, czynem, wykonując wszystko należycie, automatycznie, bez jakiegokolwiek lęku czy obrzydzenia – w ten oto sposób widz poznaje: zmagającą się z AIDS  Sarah (Rachel Pickup), sparaliżowanego po wylewie Johna (Michael Cristofer), Martę (Robin Bartlett), przykutego do wózka inwalidzkiego niepełnosprawnego nastolatka. Z każdym z nich buduje swoiste relacje, i choć typowe czynności pielęgnacyjne są identyczne, to jednak nie poprzestaje jedynie na mechaniczności, lecz wnika w odrębność (a kiedy trzeba, to nawet przytula), stąd na przykład z Johnem ogląda filmy pornograficzne (niestety przez jego dzieci zostaje oskarżony o molestowanie), zaś Marcie „pomaga” szybciej umrzeć, co wcześniej już zrobił, gdyż w przeszłości swojemu choremu synowi również zamknął oczy nim uczyniła to bezwzględna kostucha (za co zostawiła go żona, zabierając ze sobą córkę). I właśnie to zmieniło całą doczesność, postrzeganie, zachowanie, prawdopodobnie jest bronią na walkę z zakorzenioną w nim obojętnością, z wypłukaniem z jakichkolwiek odczuć. To wydarzenie zbliżyło go do śmierci, być może uodporniło do tego stopnia, że tylko w zderzeniu z nią cokolwiek odczuwa. Jego praca to taka misja, gdzie stara się śmierć doprowadzić do ładu, zrobić z niej coś naturalnego, kolejny etap. Przekroczył prawo czy raczej przyjął na siebie rolę mitologicznego Charona, przeprawiającego zbolałe dusze przez rzekę śmierci? Pomógł czy zaszkodził? Szaleniec czy ktoś, kto bezwarunkowo się poświęca, porzucając społeczną moralność na rzecz jednostkowego wyciszenia? Bohater czy oprawca? Morderstwo czy ulga w mordędze? Niech każdy sam udzieli sobie odpowiedzi. Moim zdaniem cierpienie nie uszlachetnia, lecz upadla, a targowanie o kolejny dzień udręki jest kpiną w obliczu tego, że to walka z wiatrakami, bo tu na najważniejsze nie mamy wpływu. Jak i tak ma się stać, to niech się stanie szybciej, po co się dodatkowo męczyć czekaniem.

„Opiekun” to film niezwykle stonowany jak na tak ciężki temat, jakim jest śmierć; niby dotyczący wszystkich, ale od zawsze na zawsze pozostający tym tabu, bowiem każda niewiadoma zatrważa. Zatrważa też zderzenie z cierpieniem swoim i cierpieniem bliskich, rozmowa o tym i o tamtym, pomijając istotę nadchodzącego. Wymuszony uśmiech, który kosztuje więcej niż zwykle, rozdzierający ból bezradności wzniecającej agresję, bo właśnie wtedy człowiek sobie uświadamia, iż to decydujące nie zależy od niego. Dramatyczna historia poprowadzona z lekkością, zahaczająca o problematykę eutanazji, specyficznej zażyłości, usilnej empatii, podejmowania trudnych postanowień, uporządkowania świata, przekraczania granic, mechanicznego wniknięcia w sferę intymną, radzenia sobie z własną przeszłością poprzez poszukiwanie intensywnych bodźców, dających przeświadczenie, że jeszcze coś się czuje. Zaskakujące zakończenie, którego oglądający domyśla się między wierszami, składa z rozsypanych informacji. Ukłony dla aktora grającego główną rolę: za precyzję, minimalizm, dystans, chłód, za to, że normalizuje, z dosłowną dyskrecją przybliża tę przykrą kwestię. Kino ambitne, wymagające, refleksyjne – czysty artyzm – ale raczej nie dla tych, którzy lubią dynamiczne sceny, ponieważ tutaj wszystko odgrywa się powoli, nawet monotonnie, ze skromnymi dialogami, także nie dla tych, którzy preferują jasne zakończenia oraz proste, niepodważalne przesłania; tu rządzi niejednoznaczność, pozwalając na indywidualne wyciągnięcie wniosków, bo w życiu… nic nie jest pewne.

źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/22/72/742272/7731779.3.jpg

źródło ilustracji: http://www.gry-online.pl/galeria/filmy/640×360/521946990.jpg

źródło ilustracji: http://s.tvp.pl/images2/4/9/f/uid_49fa9ee2596a028051bed81b21581dec1461922683777_width_633_play_0_pos_0_gs_0_height_355.jpg

źródło ilustracji: http://www.wiosnafilmow.pl/sites/festiwal.dd/files/styles/szerokosc_780/public/tresc/film/2016/opiekun/galeria/chronic-franco-film-critique-sarah-toilette.jpg?itok=-PpuNzUI

A na koniec jeszcze szczypta Twardowskiego, tematycznie:

Gwiazdy by ciemniej było
smutek by stale dreptał
oczy po prostu by kochać
choć z zamkniętymi oczami

wiara by czasem nie wierzyć
rozpacz by więcej wiedzieć
i jeszcze ból by nie myśleć
tylko z innymi przetrwać

koniec by nigdy nie kończyć
czas by utracić bliskich
łzy by chodziły parami
śmierć aby wszystko się stało
pomiędzy światem a nami

(Ksiądz Jan Twardowski, „Aby się stało”)

I coś do posłuchania:

(źródło: https://www.youtube.com/watch?v=kZuYff81-Fc)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Film i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *