Nigdy nie miałam autorytetu/wzoru/idola/ideału/mistrza, w związku z tym pytanie o niego było dla mnie bardzo problematyczne, niewygodne, czasem irytujące, ponieważ odpowiedź zwyczajnie nie istniała (ostatni raz taka sytuacja miała miejsce na V roku studiów, w trakcie wypełniania jakiejś ankiety). Nie ma mentora – Nie ma odpowiedzi, rachunek prosty jak barszcz (ten z paczki). A jak słyszałam, że ludzie żarliwie wykrzykują: Papież! Chrystus! to nie wiem czy bardziej z rozbawienia czy z zażenowania powoli spływałam po krześle, a to dlatego, że po prostu w to nie wierzę. Moja niewiara, to prostolinijne zwątpienie jest podparte wnikliwą, ale obiektywną obserwacją, bo szczerze powiedziawszy nie sądzę, by człowiek, który na co dzień obrzydliwie obmawia swoją wieloletnią kumpelę, oszukuje dla własnych korzyści, jest głuchy oraz ślepy na potrzeby i nieszczęścia innych, zbyt zmęczony na niesienie pomocy, żywi się plotkami, a kiedy najdzie ochota to i młodemu kandydatowi na księdza zalotne oczko puści, pierwszemu lepszemu zdradzając w zaufaniu wyznane mu sekrety podążał drogą miłosierdzia ku błogosławionym promieniom (chyba że ze sztucznych lamp) – chodzenie do kościoła o każdej porze, każdego dnia i w każde, nawet najmniejsze święto, zmawianie różnych modlitw, śpiewanie w chórze, należenie do Oazy i kółka różańcowego to jedynie otoczka prawdziwej wiary, piękne uzupełnienie, bo cała prawda tkwi w autentycznie uduchowionym wnętrzu, które prędzej czy później w czynach oraz słowach zweryfikuje doczesność (odstraszają mnie babska, w trakcie mszy trącające się łokciem i półgębkiem parskające na widok kogoś znajomego lub nie, nie mniej te, które po wyjściu z budynku szeptają pogardliwym tonem, a jeszcze przed chwilą ręce wznosiły do obrazu, kolana odgniatały w konfesjonale, pieczętując swą (nie)naganną religijność przyjęciem komunii – „modli się pod figurą”…, a resztę niech sobie każdy już śmiało dopowie). Akurat te przykłady według mnie podchodzą pod abstrakcję, bo o ile w papieżu można jeszcze znaleźć czysto ludzkie wady, o tyle Chrystus pozostanie dla człowieka niedoścignionym ideałem (jeśli ktoś pokornie a nie dla szpanu podaje Najwyższego za autorytet i całym sobą i swoim postępowaniem pokazuje, że tak faktycznie jest, to podziwiam i szanuję, ale przeważnie ci naprawdę wielkoduszni mówią najmniej, nie krzycząc o własnej dobroci), stąd przyjemniej, nierzadko z delikatnie skrywanym wzruszeniem wsłuchuję się w historie, w których ktoś niezwykle emocjonalnie opowiada o rodzicach, małżonku, przyjacielu jako osobach, które tym jak żyły pozostawiły świadectwo godne naśladowania; jednocześnie pokrzepiają i zawstydzają, bo są takimi „cichymi świętymi na wyciągnięcie ręki”, udowadniającymi, że można.
Z jednej strony autorytety poszerzają horyzonty, bo ukazują pewne walory, które pragniemy przejąć i na dobre nam to wychodzi, ale z drugiej zawężają, gdy nie potrafimy wyciągnąć czegoś, by ulepszać siebie, lecz ślepo, bezrefleksyjnie powielamy dosłownie wszystko, stając się marną kopią (jak ma się takie skłonności, to rozsądniej posiadać kilka autorytetów, bo wtedy człowiek nie stanie się żałosnym kserem kogoś a być może fajną sklejką porządnych wartości, które wraz z upływem czasu, wielu przemyśleń, doświadczeń ukształtują niesamowitą jednostkę).
W związku z powyższym: są cechy, zachowania, dosłownie powalające mnie swoją mocą, wiarygodnością, ciepłem na łopatki; onieśmielające i motywujące, które chciałabym do siebie dodać, by pozostać sobą, ale z tymi przymiotami, które podziwiam i postrzegam jako szlachetne (a to czy mi się udaje/uda zależy od ciężkiej pracy, wytrwałości, mądrości i jeszcze pozostałych, nie zawsze zależnych, bo czasem los tak dokopie, że się człowiekowi jako istocie słabej wszystkiego odechciewa).
Takim bezkrytycznym ideałem w oczach dorastających panienek (czyli znajdujących się w najtrudniejszym wieku) stała się bohaterka filmu „Pęknięcia” w reż. Jordan Scott, powalająca urokiem osobistym Panna G (Eva Green) – nauczycielka gimnastyki (specjalizująca się w pływactwie, zwłaszcza w skokach do wody) w starej, chełpiącej się tradycją angielskiej szkole z internatem dla dziewcząt z tzw. „dobrych domów”, ulokowanej gdzieś na końcu świata, wśród nastrojowych jezior i lasów. Kobieta (zawsze nienagannie ubrana i umalowana) snuje opowieści o swojej barwnej przeszłości, egzotycznych podróżach, kochankach, prezentując rozmaite przedmioty, pocztówki, zachęcając do lekkiego łamania ścisłych barier, jak choćby branie nago nocnych kąpieli w refleksach księżyca, czytanie zakazanych książek, pływanie łódką, palenie papierosów, urządzanie nocnych imprez, podpijanie alkoholu, co czyni ją wręcz boginią, nimfą, bajkową syreną, fantazją, cudem dla odciętych od rodzin i męskiego grona nastolatek, co raz rywalizujących o jej względy, co jeszcze bardziej pokrzepia ją do takiego imponującego im postępowania. Czas w ogólnym podziwie i niewinnym współzawodnictwie upływa harmonijnie do momentu, aż zjawia się hiszpańska arystokratka, Fiamma (Maria Valverde), której przybycie zaburza pozycję liderki drużyny, pupilki, Di Radfield (Juno Temple) – kontrast między nimi polega na tym, że ta pierwsza mimo małomówności oraz uprzejmości jest w błyskotliwy sposób stanowcza, bezkonkurencyjna w skokach, z zachwycającą umiejętnością odmalowuje najbanalniejsze opowiastki, ale przez wzgląd na swoje pochodzenie, może również pochwalić się wielorakimi doświadczeniami (w tym utratą niewinności z niejakim Pablem), przygodami, drobiazgami, smakołykami, co zatarasowane za starymi murami trzpiotki zwyczajnie oczarowuje, a wraz z nimi Pannę G, najpierw skrycie, później bardziej natarczywie marzącą o zawarciu z nią głębokiej przyjaźni; chce bliskości, wspólnych doświadczeń, których od zawsze jest rządna, ale dane jej było zrealizować je jedynie… w wyobraźni, bo ubogie, speluńskie środowisko z którego się wywodzi nie dało jej takich możliwości, nie pozwoliło rozwinąć motylich skrzydeł, nakazując stale tkwić zamkniętej w ciasnej poczwarze nieuzasadnionego lęku oraz skrzętnie tuszowanych kompleksów – ta szkoła to tak naprawdę bezpieczny azyl, gdzie zmyślonymi anegdotkami zapycha utęsknione umysły porzuconych przez krewnych dziewczyn, stawiających ją na piedestale, tym samym podbudowując jej zagubione ego. Niestety Fiamma jeszcze wierzy, że jest tutaj na chwilę, że stanowi wyjątek pośród tych niechcianych, stąd alienuje się od panujących tu zasad, stwarzając rysy, pęknięcia na ugładzonej powierzchni dotychczasowej wegetacji. Walka, zazdrość, agresja doprowadzają do dramatu: arystokratka zostaje zatłuczona kijami, a nauczycielka celowo nie udziela jej pomocy.
„Pęknięcia” to taki dziewczyński film: dla dziewczyn i o dziewczynach, zapraszający do nieprawdopodobnej scenerii wiekowych obmurowań, sypialnianych komnat, baśniowych krajobrazów, ale i buzujących emocji, mrzonek, chichotów, pojedynków, plotek, przekazów, zawiści, intryg, które nierzadko doprowadzają do przerażającego dramatu – tak też było w tym przypadku, tak jest i będzie w wielu innych.
źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/film/P%C4%99kni%C4%99cia-2009-475975
źródło ilustracji: http://1.bp.blogspot.com/-HbgFy7tL19g/UixUXbB4iWI/AAAAAAAAFRw/KBXwQvKyeiU/s1600/cracks+2.jpg
źródło ilustracji: http://i1-0.fdbimg.pl/vjj70l/1800x2700_mjq6s5.jpg
źródło ilustracji: http://i1-0.fdbimg.pl/xjj70l/1800x1200_mjq6s5.jpg
źródło ilustracji: http://2.bp.blogspot.com/-uri-D8cp1Ow/VeGLGexof5I/AAAAAAAAAIE/N5fdq7f9YaE/s1600/CM%2Bcracks01-1.jpg
źródło ilustracji: http://swidnica24.pl/wp-content/uploads/2012/12/pekniecia.jpg
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/ph/59/75/475975/163931.1.jpg