Nie znoszę kłamstw, zwyczajnie się ich brzydzę, zawodzę na ludziach, którzy z premedytacją ściemniają i podkolorowują, bogato słowami oraz obrazami ornamentując ułudę (wyjątkiem są naturalnie artyści, im wolno, ale rzecz jasna w obszarze sztuki – co w zasadzie nie tyle jest oszustwem, co kreowaniem, dającym wspaniałą pożywkę duszom utęsknionym artystycznego smakowania, bo autentycznie rozmiłowany w jakiejś dziedzinie nigdy się owym nie nasyci – tam się właśnie ustawicznie delektuje, a wypowiedź Stanisława Jerzego Leca: piękne kłamstwo? Uwaga! To już twórczość, jedynie w odniesieniu do tej przestrzeni ma pozytywny oddźwięk), w konsekwencji od takich stronię, bo kompletnie nie są godni zaufania, tracą na wiarygodności (nie wiadomo, co z im znanego i przez nich rozgrzeszonego powodu utworzyli w meandrach własnego umysłu, a co faktycznie miało miejsce, nie ma się również pewnego wizerunku, jacy w istocie są, i czy ten, kto przed tobą stoi i prawi jest tym, na kogo się formuje – to taki ciągle wymazywany szkic, bez stałej kreski).
Każdy matacz oczywiście kręci inaczej i co innego stanowi pobudkę: podwyższenie samooceny, manipulacja dla indywidualnych korzyści, strach przed odrzuceniem, przed poniesieniem konsekwencji, uniknięcie konfliktu, ukrywanie cennych informacji, zbycie kogoś, dostosowanie do środowiska, do zasad grzeczności, zachowanie twarzy, nie sprawienie komuś przykrości, aczkolwiek jedno jest tutaj wspólne: człowiek kłamie, bo nie podoba mu się prawda, nie satysfakcjonuje go, wadzi. A czyni to na dwa różne sposoby: fałszując i ukrywając – i w tym momencie mogę zaskoczyć, bo o ile łgarstwo niezmiennie wzbudza we mnie niechęć, a wraz z chwilą jego odkrycia robi mi się słabo i zaczynam nosić w sobie niesmak, to posiadam pod kluczem akceptowalności taki wewnętrzny kącik, gdzie kłamstwo swobodnie i bez poczucia winy może się rozgościć, a chodzi o zatajenie, półprawdę, łagodne, lepsze, bardziej przystępne ukształtowanie okrutnie bolesnej informacji, która bezpardonowo zniszczyłaby życie osoby, którą darzymy miłością najszczerszą i niezmierzoną, zwłaszcza, gdy nadrzędnymi cechami jej charakteru są bezgraniczne dobro i naiwność. Bo cytując Jerzego Andrzejewskiego: nie kłamstwa, lecz prawda zabija nadzieję, a nadzieja potrafi góry przenosić, pozwala walczyć, potęguje siłę, pomaga żyć komfortowo, pozwalając na niewymuszony uśmiech tego, który jest dobrej myśli – i dawno mógłby się załamać, gdyby nie zatarcie niektórych faktów (gdzie już nic nie da się zmienić, na nic nie ma się wpływu) przez najbliższych, którzy ciężar drastycznej prawdy biorą na siebie, toteż przełykając ją w nieuchwytnych łzach rozpaczy, dają mu możliwość czerpania prawdopodobnie ostatnich uciech. I to wszystko dlatego, że tak kochają, tak bardzo, że pragną oszczędzić cierpienia. Takie kłamstwo uznaję.
I o takich niedomówieniach, w imię dobra umiłowanej kobiety, opowiada film biograficzny z elementami komediowymi „Boska Florence” w reż. Stephena Frearsa, który w zeszłym tygodniu wszedł na ekrany kin. Poszliśmy. Gdy noc zamieniła się rolami z dniem. Ciemnogranatowa farba zalała świat, tuszując wszelkie niedoskonałości. Świerszcze przyjemnie cykały wśród zasychających traw. Świeżo mielona kawa roztaczała obłędny aromat. Ostatnie podrygi ciepła liźnięte jesiennym chłodem. Feeria zmysłów. Schodami na górę. Jest. Historia, która dłonie wzruszenia zaciska na gardłach wrażliwców; o tym jak prawdziwa miłość chce i potrafi. O tym, że marzenia należy spełniać, jeśli dusza nimi przesiąknięta. O tym, że ludzie szczęśliwi rozsiewają naokoło szczęście. Że dobro nakręca dobro (pieniądz pieniądz, a korzyć korzyść). A prawda nie zawsze jest wskazana.
Florence Foster Jenkins (Meryl Streep) istniała naprawdę, a stała się popularna nie dlatego, że upajała się muzyką, że założyła nowojorski „Klub Verdiego”, była członkinią co najmniej kilku stowarzyszeń czy wspierała finansowo innych muzyków i rozmaite muzyczne wydarzenia (bo z tego była po prostu znana), lecz dlatego, że została okrzyknięta „najgorszą śpiewaczką operową na świecie”. Córka bogatego amerykańskiego bankiera nie słuchała ojca, gdy ten odradzał jej robienie kariery sopranistki, bo mimo że w dzieciństwie wykazywała niezwykłe zdolności do gry na fortepianie, to głosu i słuchu kompletnie nie posiadała, stąd wieku 17 lat uciekła do Filadelfii, gdzie wyszła za mąż za lekarza – Franka Jenkinsa, który w noc poślubną zaraził ją syfilisem (z powikłaniami zmagała się przez resztę życia). Małżeństwo nie przetrwało, ona zaś egzystowała skromnie, pracując jako nauczycielka i pianistka, w międzyczasie zamieszkała z młodszym od niej o 7 lat, niespełnionym aktorem estradowym, St. Clairem Bayfieldem (Hugh Grant), z którym przetrwała w niesamowicie ciepłych, uczuciowych relacjach do końca swoich dni (tworzyli coś na kształt niesformalizowanego białego małżeństwa, ale żeby nie było tak nieskazitelnie, to do uciech czysto cielesnych miał na boku młodszą kochankę). I to właśnie on, pełniąc rolę nie tylko „męża”, przyjaciela, ale także managera, pomógł jej trwać w iluzji posiadania ogromnego talentu, organizując wraz z nią recitale, występy, wieczorki, które to samodzielnie finansowała ze znacznego spadku otrzymanego po rodzicach – tak więc jej „kariera” rozwinęła się dopiero po 40stce (wtedy zaczęła pobierać pierwsze lekcje śpiewu). Florence śpiewała utwory sławnych i komponowała własne, projektowała wymyślne stroje, wynajmowała i opłacała sale koncertowe, rozdawała bilety i przy akompaniamencie pianisty Cosméego McMoona (Simon Helberg) (TA POSTAĆ SKRADŁA MOJE SERCE), spełniając swoje fantazje dawała ludziom niezłą rozrywkę: gubiła rytm, tempo, dźwięki, miała kiepską dykcję, fałszowała, próbowała tańczyć oraz wykonywać dostojne gesty, ale dawała im również radość, bo czarowała urokiem, szczerą euforią, jaką czerpała z oddawania się pasji i realizowania jej (w tym mizernym śpiewaniu była tak autentyczna, tak się tym rozkoszowała, że sympatycy nie mieli serca jej tego odebrać), co więcej ludzie po prostu ją lubili, wobec tego nie chcieli sprawiać jej przykrości. Nie ma co ukrywać, że byli i tacy (i to zapewne solidne grono), którzy przytakiwali, poklaskiwali, bo mieli z tego niemałe korzyści pieniężne. Oczywiście przychodzili też ci, którzy drwili, krzyczeli, śmiali się w głos, obgadywali, gwizdali, ale wtedy byli albo wypraszani, albo zagłuszani gromkimi brawami, generalnie nawet rzadko wpuszczani, bo widownia była mocno wyselekcjonowana przez jej pobratymców, natomiast krytyczne recenzje ukrywano, a nawet, jeśli przypadkiem je przeczytała, to samoistnie doszukiwała się w nich czegoś pozytywnego. Florence ubóstwiała muzykę i pragnęła dzielić się tą miłością z pozostałymi, przy tym była wyzbyta próżności – wkraczała na scenę nie tylko spełniać własne ambicje, ale też z przekonania, że ludzie tego pragną, bo ona ofiarowuje im szczęście.
„Boska Florence” to film, w trakcie którego jedną ręką ociera się łzę, zaś drugą zakrywa uśmiechające usta. Film, który pokazuje, że czasem nie warto odzierać z marzeń, jeśli realizacja ich nie czyni nikomu krzywdy, a wręcz przeciwnie pomaga (nie tylko nakarmić tęsknoty, ale również przytłumić smutek codzienności: Florence poważnie chorowała, dlatego musiała zachowywać wstrzemięźliwość seksualną, w efekcie była bezdzietna, zdradzana, generalnie niezrozumiana, na boku wyszydzana, pozbawiona umiłowanego talentu, wykorzystywana finansowo – to śpiewanie wypełniało pustkę, upiększało życie), zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z człowiekiem naprawdę dobrym i niesamowicie naiwnym – choć po ostatnim występie w Carnegie Hall klapki jakby spadły jej z oczu i zaczęła się zastanawiać czy od zawsze wszyscy tylko się z niej śmiali, wszakże z odpowiednim dla siebie wdziękiem skomentowała to następująco: ludzie mogą mówić, że nie umiałam śpiewać, ale nie mogą powiedzieć, że nie śpiewałam – to ta moc pragnień po prostu 😉
A sam dzisiejszy wpis idealnie podsumowują słowa Henryka Ibsena: odbierz przeciętnemu człowiekowi jego kłamstwo życia, a wziąłeś mu zarazem całe szczęście.
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/13/17/731317/7742194.3.jpg
źródło ilustracji: http://static.wirtualnemedia.pl/media/top/MerylStreepBoskaFlorence.jpg
źródło ilustracji: http://i1-1.fdbimg.pl/6c5jnkv1/800x534_obr6w6.jpg
źródło ilustracji: https://media.multikino.pl/uploads/images/film_video_files/ffj-05914-1_c192d83f97.jpg
źródło ilustracji: http://i1-1.fdbimg.pl/pc7v7iv1/800x500_oavmr5.jpg