Hej, jestem Klara

Witam serdecznie, merdając ogonkiem (niegdyś cieniutkim niczym kredeczka, obecnie puszystym jak lisia kita), bo posiadam tak wesołe usposobienie, że macham nim bez ustanku, wijąc się przy tym niczym sprężysty wąż, choć nie ma we mnie nic zdradzieckiego, bardziej przebiegłego, bowiem będę tak długo wpatrywała się w Ofelię, mrucząc przy tym charakterystycznie, aż puszczą jej nerwy i zejdzie z miejsca, w którym akurat ja mam ochotę usiąść; zwykle tuż obok, najbliżej MOJEGO człowieka, by ciut ciut go dotykać (najlepiej pakując całą sobą na brzuch, a tak delikatniej to lubię położyć pyszczek na ramieniu lub usiąść, opierając o ludzkie udo, nigdy przypadkowe), ewentualnie wtulić najmocniej, patrząc oczami wypełnionymi psią miłością [a oczy mam doprawdy śliczne: atramentowe, ogromne, błyszczące, krąglutkie, wypukłe i szkliste jak u pluszowego misia. Pluszowe mam też łapki, toteż często słyszę, że noszę bambosze (do tego, gdy stoję na dwóch łapkach, dołączają szerokie dresy i kurtka z frędzlami, bo takie sierściowe strzępy odstają mi od wewnątrz – stylowe połączenie, nie ma co), na których z powodzeniem mogę się ślizgać. Są tego i dobre i złe strony: dobre, że bezszelestnie przemykam i niespodziewanie się pojawiam, więc nikt nie ukryje się z żadnym smakołykiem, złe, że muszę wcześniej hamować, do tego równie bezszelestnie drapię w drzwi, a moje łapki rozjeżdżają się i wyglądam jakbym grała na akordeonie – zasłyszane moimi gęstymi, falującymi, długaśnymi uszami. Do maskotki upodabnia mnie też nieduży nosek i pasmowe, mocno zawinięte do środka wąsy], czyli taką bezgraniczną i nieustającą, wiesz? Bo miłość psa jest większa niż świat i głębsza niż nieogarnione jezioro (niestety nie każdy chce to wiedzieć; Ja miałam to szczęście, że Oni wiedzą i chcą).

Przyszłam na świat 24 lutego 2016 roku, więc całkiem niedawno skończyłam rok, stąd wiem już trochę o zjadaczach chleba [choć wolę potarte PRAWDZIWYM masełkiem bułeczki (miksem pogardzę) i warzywne zupki, najlepiej z całą masą gotowanej pietruszki, może być też surowa, w asyście marchewki, buraka, pomidora, ogórka, agrestu, wiśni, truskawek, śliwek, jabłek, bananów, kiełków rzodkiewki,  brokuła, lucerny, orzechów, słonecznika, pestek dyni, otrębów, płatków owsianych, twarożków, sojowych puddingów, wędlin, wszak jeśli miałabym do wyboru kurczaka albo cukierka, to bez zastanowienia wzięłabym to drugie, zwłaszcza, gdy w składzie miałoby karmel (stąd mówi się tutaj, że Ofelia mogłaby pracować w rzeźni, bowiem ona mięso ponad wszystko, natomiast ja w cukierni, bo ja łakocie ponad wszystko), niestety, marzenia marzeniami, bo to, co smakuje zwykle przypadkiem spróbowane (na przykład kebab tudzież frytki), a na co dzień, ponieważ mam wrażliwy żołądek, pozostaje mi specjalna karma, ewentualnie jakiś rosół czy barszcz, warzywa, czasem owoce, przeważnie sezonowe, bo pachną tak zniewalająco, że nie sposób się oprzeć], życiu i samej sobie.

A mam na imię Klara (jak ta z „Zemsty” Aleksandra Fredry) i jestem tricolorową (czarno-biało-rudą) Cavalier King Charles Spanielką. Trafiłam tu licząc zaledwie 7 tygodni, więc potykałam się jeszcze o własne nogi, a ważyłam tyle co kilogram cukru i cukierniczka, bo 1,3kg; byłam naprawdę niesamowicie maleńka, przez co bezbronna, do tego z natury pozytywnie nastawiona do wszystkich i wszystkiego (co się chyba określa naiwnością?), jednak los chciał, że przytuliły mnie odpowiednie ramiona: jedno spojrzenie i wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

Oni i Ja. Oni, Ja i Ofelia, która przez pierwsze 4 dni nawet nie chciała na mnie zerknąć, a jak to uczyniła, to w iście pretensjonalnym stylu; no bo z jakiej racji, skąd nagle drugi psiak w tym domu, w tym ścisłym kręgu? No skąd ja pytam? Ano z miłości. Z miłości do zwierząt, które konkretnego człowieka mianują swoim światem i kręcą wokół jego osi.

Później poszło z górki, bo po pierwsze nieśmiało, ale konsekwentnie, się do niej przystawiałam, a jak tylko łaskawie zezwoliła na zbliżenie czy chociaż na mnie kuknęła, to myślałam, że umrę z radości, że się rozpłynę – na znak tego, zataczając kółka, skakałam (co prawda niezdarnie, bo zaliczając wiele upadków, ale mam ten atrybut, że się nie zrażam):

Pierwsze zbliżenie:

a po drugie to były tylko pozory, bo Ofelia jest bardzo, BARDZO sympatyczna, uczuciowa, troskliwa; pozwalała mi się przytulać na rozmaite sposoby (bo takiego mamusinego ciepła potrzebowałam) i na równie rozmaite, od maleńkości, się ze mną wylegiwała (i w dalszym ciągu wyleguje; taki psa luksus).

Kiedyś:

I teraz:

Bo wiecie, sekret wyzbycia zazdrości tkwi w tym, że tutaj miłość oraz zainteresowanie dzieli się sprawiedliwie, więc nie czujemy emocjonalnego zagrożenia, stąd zamiast skupiać na rywalizacji, zacieśniamy więzi (a prawda taka, że już żyć bez siebie nie potrafimy):

Co więcej, Ofelia uwielbia harcować, więc z przerwami na niezliczone drzemki oddawałyśmy się rozkosznej zabawie i wtedy zauważyłam, że moja energia ma limit, zaś jej nigdy się nie kończy. Było to również widoczne w trakcie spacerów (a początkowo bałam się na nie chodzić, gdyż przestrzeń była taka rozległa i taka obca; najpierw hasałam jedynie po trawnikach, dalej ślad w ślad za Ofelią właśnie), bo kiedy ona dopiero się rozkręcała, moje nogi już w myślach wskakiwały na kanapę (przyznam, że mój skromny wzrost sprawiał, iż długo miałam problem, by w ogóle tam wskoczyć, toteż Ofelia znosiła mi różne zabawki, a jak chciałam zeskoczyć lub się tam dostać to wręcz growlowałam; musielibyście to usłyszeć – podobne dźwięki wydaję na widok pędzących w telewizorze koni, cieni rzucanych przez żyrandole i tkwiących w wazonie kwiatów, bo generalnie mój szczek jest piskliwy; a szczekam zwłaszcza z rana na kroczących chodnikiem ludzi, WSZYSTKICH, bądź unoszące w powietrzu listki i reklamówki).

Cóż, mam tę przypadłość, że chrapię, toteż zyskałam miano: Chrapsi czy też Chrapsey (modyfikacja od Harley’a, przez wzgląd na moje frędzlowane jak kurtka motocyklisty łapki), ale i Bambosz (wiadomo), Pyszczek (bo mam maleńki i nie ukrywajmy: zwyczajnie UROCZY), no i Ka-Ka-ećka (AUTENTYCZNIE; to już chyba takie z roztkliwienia, z niemożności znalezienia odpowiedniego wyrazu, określającego mój urok osobisty, no życie).

Mogę jeszcze dodać, że nie znoszę deszczu (chadzam wtedy zygzakiem, wierząc, że wyminę każdą kropelkę) ani upałów (po prostu błyskawicznie się przegrzewam, toteż unikamy), boję się hula-hop i deski do prasowania, nie marudzę przy czesaniu, ale uciekam za fotele przed porannym myciem oczu, zawsze chętnie napiję się kawy zbożowej, lubię piosenkę „Kaczuszki”, jeśli na kanapie, na kocu, znajduje się jeszcze dodatkowy koc, to właśnie na tym dodatkowym się położę, a od początku preferuję wyciąganie łapek do tyłu, czyli tzw. „rozpłaszczanie” (ponoć upodabnia mnie do żaby):

uważnie rejestruję czy dostajemy z Ofelią po równo, bo jeśli miałaby więcej, to jej gwizdnę (tak już było, więc się strzeżcie) i nauczyłam się ostatnio dawać łapkę… za „Snickersa”; za psie łakocie jakoś mi się nie chciało, a jak zobaczyłam batona, to podbiegłam i sama podałam – no cóż, taki mój spryt i taki urok, a uroku, jak już wcześniej napomknęłam, mam naprawdę wiele 😉

Aktualne zdjęcie:

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Życie i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *