Przy ulicy Żal przez Łzy,
za krętymi alejkami,
gdzie fruwają gorzkie sny:
plac zapełnia się kramami.
Stół u stołu, ciemna noc –
wszystkie dusze poranione:
gonny dramat wyssał moc.
Myśli w troskach zatracone.
Gęsta, przykra atmosfera,
pachnie kurzem, pokrzywami.
Coś ci ciąży, coś uwiera.
Pojedynczo – nie parami.
Kot przewija się bez ucha.
Księżyc tkwi zafrasowany.
Rozpacz z ludzkich serc buch bucha.
Ból to słuszność – nie omamy.
Ta działalność jest spiskowa.
Nie ma śmiechu i radości.
Przyjdziesz tu, gdy tęskna głowa,
bo to przecież TARG SMUTNOŚCI.
Tło jest sepią malowane.
Wachlarz ofert zapewniają.
Ciem skrzydłami omiatane.
Słowem, gestem zachęcają.
Smutki wielkie i malutkie,
nagłe, z czasem wzbierające,
w pełni długie bądź króciutkie,
nożem rżnięte czy kłujące.
Są też takie w rytm zazdrości,
niespełnienia, braku kasy,
pustki, permanentnej złości,
nadprodukcji człeczej masy.
Ogół wzięciem się nie cieszy;
straty bliskich wystrzegają.
Zdrada tu popytem grzeszy.
Funeralne podrzucają.
Sprzedaż jest na kilogramy.
Zawsze szybko i dyskretnie.
Towar cichcem spakowany.
Doświadczenie całoletnie.
Handel różni się Kolego,
że przykryty jest milczeniem.
Nic nie kupisz dla innego –
Twoja zguba Twoim cieniem.
Uwijają się w ukropie
cudzych szlochów i niedoli.
Przecież Los raz po raz kopie,
a uniknąć chcą kontroli.
Kiedy wokół świt majaczy,
naraz żwawo się zbierają:
stronią od łatki krętaczy,
że na klęskach zarabiają.
Lecz nigdy nie zrezygnują,
bo w nieszczęścia życie hojne.
Dobry pieniądz nosem czują –
takie miejsce będzie rojne.
A nie wyda kto nabędzie,
wszak powszechna mądrość głosi:
tęskny ledwo tu przybędzie,
a z prawdziwym smutkiem nikt się nie obnosi.
(autor: Ja)
Wielu mówi minie, a Ja nie potrafię oddychać…