Nie pojmuję osobników, którzy tracą energię, czas (a mogliby spożytkować ją na coś pięknego i użytecznego: poprawienie poduszki tudzież potrzymanie za rękę samotnego w domu starców, wyczyszczenie kojców w schronisku dla bezdomnych zwierząt, przebranie za bajkową postać i pójście do dziecięcego hospicjum, w celu podarowania tym cierpiącym istotom trochę uśmiechu, do tego kilku mądrych słów, pomagających tę przerażającą śmierć odczarować, by mimo niezgody było im łatwiej) i upośledzają własną godność na chamskie wtranżalanie się do czyjegoś bardzo prywatnego życia, zamiast brodzić buciorami wyłącznie w swoim; i albo taplać się odludnie w tym gnoju albo robić wszystko, by zamienić go w pachnące kwiaty (odcinam się tutaj od pojęcia egoizmu oraz obojętności; chodzi mi o szacunek, przyzwoitość oraz wyzbycie burackiego wszędobylstwa).
Dzisiaj akurat mam na myśli konkretnie sferę tożsamości seksualnej, ale można pod to również podciągnąć natrząsanie z czyjegoś wyglądu typu „masz ryj jak rozrzutnik gnoju”, słowne i wzrokowe krytykowanie ubioru (jakby mijane gdzieś w sklepie pomalowane na czarno czy też dla kontrastu wściekle różowo usta, mega wysokie buty czy ultrakrótka spódniczka infekowały nowotworem) lub nadprogramowych kilogramów, co wiąże się nawet z tym, że wyszydza się grubszego jak, uwaga: JEDZIE NA ROWERZE (no serio, byłam naocznym świadkiem takich ograniczonych podśmiechujek), dziwienie, że ktoś nie ma prawa jazdy (przecież bezwzględnie nad każdym wisi obowiązek bycia kierowcą; nie można spokojnie, na pełnym relaksie, tkwić na miejscu pasażera, gdyż na przykład zwyczajnie strach jeździć, brak na to ochoty bądź umiejętności), że nie zna takiego a takiego filmu, powiedzenia, czasopisma, aktora, nie jadł tej czy tamtej potrawy, nie nosi szlagierowego fasonu spodni, jest zniewieściały, ma starych rodziców, kaprawe oko, garba, nędzne mieszkanie, cerę trądzikową, generalnie śmierdzi biedą, a jak nie, to niech odtajni ile ma na koncie i jak tego dokonał (zazdrość i tak zrobi później swoje), a tak właściwie, to dlaczego nie posiada dzieci albo chociaż jednego, jeśli społeczeństwo nakazuje zrealizować podpunkty wyszczególnione w uniwersalnym planie na szczęście (a nie ma, bo mu się na przykład mieć nie chce, bo nie ma takiej potrzeby i dobrze mu w jego bezdzietnej rzeczywistości i tak naprawdę nic nikomu do tego, a niech potępia się tych, co berbecia na świat bezmyślnie wydają, potem rzucą w najdalszy i najciemniejszy kąt obskurnego sierocińca, by tam sobie więdło wśród równie niechcianych cudów) – przykłady można by mnożyć, wystarczy tylko zerknąć i nadstawić ucho.
W takich sytuacjach odpowiedź nasuwa mi się zawsze ta sama: prymitywizm, tępota w połączeniu z nudą, ogromne, ale utajone zakompleksienie oraz niezadowolenie z własnej doczesności, co owocuje jakąś taką nienawiścią i chęcią nieuzasadnionej zemsty na drugim, słabszym, innym, bardziej wrażliwym, na którą ja zdecydowałabym się w momencie, gdyby mi ktoś oskalpował męża, zgwałcił matkę, zastrzelił ojca, poniżył brata lub skrzywdził psa. A wszystko po to, by otrzymać jakiś dziki, podbudowujący aplauz, furiackie okrzyki oraz kretyński podziw, by zostać wciągniętym do grupy równie głupkowatych i bezdusznych, by przynależeć.
O Królu Niebieski, jak ja się cieszę, że jestem od tego wolna, że chcę być wolna, że nie wciskam nosa tam, gdzie nie powinnam, że nawet nie mam pokusy, by to uczynić, że nie daję sobie prawa, by komuś arogancko dociąć bez powodu, zdeptać, poniżyć, splunąć, bo na przykład woli słuchać odmiennej muzyki, jeść białe pieczywo, prowadzić zabite deskami życie czy zmienić sobie płeć, a zamiast tego wolę po prostu przystanąć pośród drzew i podziwiać spadające z nich liście.
Tak mnie naszło w odpowiedzi na obejrzany już kilka tygodni temu film „Odwet” w reż Yana Englanda, na który wybraliśmy się wieczorem do naszego ulubionego, bo kameralnego kina, które dla spotęgowania niesamowitości jest jeszcze sceną teatralną.
A opowiada on historię dość skrytego, sportowo utalentowanego 16-letniego Tima (Antoine-Olivier Pilon), który po śmierci mamy zrezygnował z treningów i oddał się pasji chemicznej, dokładniej wiązaniu rozmaitych substancji wybuchowych, w czym towarzyszy mu przyjaciel Francis (Robert Naylor). Chłopcy są spokojnego usposobienia, spędzają razem wiele czasu i raczej trzymają się na uboczu, co w końcu doprowadza do powstania plotek dotyczących ich orientacji seksualnej. W trakcie jednej ze słownych potyczek ten drugi postanawia przyznać się do homoseksualnych preferencji, wierząc, że otrzyma wsparcie od przyjaciela, z którym, choć nigdy otwarcie o tym nie porozmawiał, łączy go uczucie – tak się niestety nie dzieje, ponieważ Tim, niegdyś gnębiony, boi się znowu zostać ofiarą szkolnych prześladowań i odtąd, stojąc gdzieś w milczeniu, choć wewnętrznie wzburzony, obserwuje jak rówieśnicy dręczą jego ukochanego: zamykają w szafie, ubliżają, pokpiwają, szturchają nie tylko w świecie realnym, ale też w wirtualnym, co w efekcie doprowadza go do samobójstwa, które nadprogramowo popełnia na oczach Tima (skacze z mostu uprzednio wyznając mu miłość). Ten potworny dramat w połączeniu z ciężarem nieingerencji, niezrozumieniem, sprzeciwem względem własnych, tłumionych skłonności, zaniepokojeniem przed społecznym linczem i wykluczeniem musi znaleźć ujście. I znajduje, bardzo wyrafinowane, bowiem na miejscu bójek i wyzwisk kładzie udział w wyścigu na krótki dystans, gdzie bierze udział główny ciemiężyciel Jeff (Lou-Pascal Tremblay), którego postanawia pokonać, uzyskując czas 1:54, co pozwoli mu zakwalifikować się na mistrzostwa – w ten oto sposób jednocześnie rozładowuje narastającą w nim frustrację i realizuje plan zemsty, wiedząc, że dla tamtego jest to szczególnie dotkliwe, bo zwyczajnie, pomimo tytanicznego wysiłku i sumienności jest w tym kierunku mniej utalentowany, a na zwycięstwie niezwykle mu zależy. Zagubiony nastolatek nie okazuje się więc taki zupełnie bezsilny, do tego chce pokonać rywala w czysty sposób, jednak tamten po pierwsze nie potrafi udźwignąć jakiejkolwiek porażki, a po drugie nie ma ochoty na uczciwe rozgrywki, w konsekwencji doprowadza do sytuacji, że strach Tima zwycięża.
A jak do tego dochodzi i do czego to prowadzi (a prowadzi do naprawdę złych rzeczy) niech przekona się ten, kto chce rozniecić w sobie wzburzenie względem ludzi, którzy bywają naprawdę podli, bo tacy chcą być.
Brawa za postawę ojca, Jennifer i trenera.
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/po/75/31/787531/7799154.3.jpg
źródło ilustracji: http://www.ponapisach.pl/wp-content/uploads/2017/09/1_54-photo-4_15963.jpg
źródło ilustracji: http://1.fwcdn.pl/ph/75/31/787531/712656_1.2.jpg
źródło ilustracji: http://fr.web.img4.acsta.net/r_640_256/newsv7/17/03/10/17/48/304697.jpg
źródło ilustracji: https://i1.fdbimg.pl/dn4664x1/2000x1333_ovqp8v.jpg