W tegoroczne święta nie obejrzałam jakiejś oszałamiającej liczby filmów, bo wychodzi, że jeden w każdy dzień, ale w sumie ile można, by uczynić to dla relaksu i wyciągnąć jakieś rozumne, trzeźwe refleksje?
Tematyczne oraz gatunkowe zróżnicowanie było ogromne, bowiem rozpoczęłam od rynsztokowego zniesienia jarzma, potem na mrożącej krew w żyłach prawdziwej historii na przemian trwożyłam się i kamieniałam, a maraton zakończyłam pośród wypowiedzianych kłamstw i naciągniętych masek sytuacyjnych, czyli powróciłam do wszystkim znanej, ale nie przez wszystkich akceptowanej rzeczywistości.
Odrębności w owych produkcjach jest wiele, wszakże jest też coś, co je łączy – tym wspólnym mianownikiem jest miłość; ze swoimi skazami i walorami.
Zatem pokrótce:
1. „Złe mamuśki”, reż. Jon Lucas, Scott Moore – Amy (Mila Kunis) jest do bólu perfekcyjną i potwornie zarobioną matką 2 nastolatków, którą wzorowe połączenie obowiązków domowych, zawodowych, szkolnych i poza szkolnych doprowadza do szału: czuje się tym zmęczona i zwyczajnie sfrustrowana, zwłaszcza, że nie ma wsparcia od egoistycznego, zgnuśniałego, zdradzającego ją przez seks kamerkę z właścicielką dużej farmy mężulka Mike’a (David Walton), więc kiedy między odwożeniem dzieci na zajęcia dodatkowe, przygotowywaniem pożywnych posiłków i wykonywaniem większej liczby obowiązków niż przewiduje praca na pół etatu na jej drodze z problemem toksycznych składników (glutaminian sodu i konserwanty, soja, sezam, jajka, orzechy, mleko, masło, cukier, pszenica), jakie mogą się znaleźć w ciastkach sprzedawanych na zbliżającym się kiermaszu wypieków, staje roszczeniowa przewodnicząca komitetu rodzicielskiego Gwendolyn (Christina Applegate), mówi wzorowemu rodzicielstwu: DOŚĆ i postanawia zostać złą mamuśką; bo po co ma wkładać w to wszystko tyle sił, jeśli i tak nie udaje się sprostać zadaniu? Za jej przykładem podążają dwie inne kobiety: przesłodka, przygaszona, choć czasem niepokojąca swoimi tekstami Kiki (Kristen Bell), niańcząca 4 maluchów (ślubny oddala się od tych zadań jak tylko może) oraz seksualnie, słownie i życiowo wyzwolona Carla (Kathryn Hahn), na co dzień samotnie wychowująca dorastającego syna. Po wspólnej wizycie w barze, gdzie zalewają się w drobny mak, uznają, że przecież nie muszą ani się ciągle wykazywać, ani mieć wszystkiego pod kontrolą, by ich pociechy były szczęśliwymi i szlachetnymi ludźmi, bo do tego potrzeba życzliwej atmosfery, wiary, miłości oraz dobrych relacji, stąd postanawiają nie być już tak idealnymi; początkowo totalnie się rozluźniają, ale później znajdują zdrową równowagę.
Film absolutnie szalony, odznaczający wulgarnym humorem, afirmujący wolność, ale naprawdę zabawny i rozgrzeszający fakt, że nikt nie jest do końca idealny; i wcale być nie musi.
źródło ilustracji: https://media.multikino.pl/uploads/images/film_video_files/df-26679r_f93fce5c19.jpg
2. „Niebiańskie stworzenia”, reż. Peter Jackson – to autentyczna historia, która wydarzyła się w mieście Christchurch w 1954 roku i zaszokowała całą Nową Zelandię.
Pauline Ivonne Rieper (Melanie Lynskey) jest typowym przykładem społecznego wyrzutka: stojąca na uboczu, nieśmiała, małomówna, zamknięta w sobie, jednak niezwykle bystra. Sytuacja ta ulega zmianie, gdy do szkoły średniej dla dziewcząt, z placówki im. Świętej Małgorzaty, przenosi się pochodząca z Londynu pewna siebie, rozrywkowa, pyskata, beztroska, pomysłowa Juliet Hulme (Kate Winslet), która przez wzgląd na pracę ojca często znajduje się w rozjazdach; Dr Henry Hulme (Clive Merrison) jest znanym fizykiem, a obecnie dostał posadę rektora Uniwersytetu w Canterbury. Nastolatki zaczynają razem po lekcjach spędzać coraz więcej czasu, a swoją przyjaźń ubarwiają tworzeniem ekscentrycznej listy świętych oraz pisaniem powieści, do której z początku rzeźbią wymyślone postaci, ale w końcu zaczynają się z nimi utożsamiać; wręcz obsesyjnie przeplatają świat fantazji z tym rzeczywistym, bo tamten pierwszy wydaje się być bardziej atrakcyjny (a rozrasta się zwłaszcza korespondencyjnie z chwilą, gdy Juliet z powodu gruźlicy trafia do sanatorium; wtedy też potęguję się uczucie tęsknoty oraz pustki). Wzajemna pasja do literatury i fantastyki, bezkresna lojalność, odizolowanie, bujanie w obłokach i rodząca się nić erotycznej fascynacji zaczynają niepokoić bliskich, zwłaszcza Honorah (Sarah Peirse), matkę Pauline, która z obawy przed obsesyjną intensywnością, wzajemną fascynacją oraz terminem homoseksualizm postanawia uciąć tę złowieszczą relację. Niestety próba rozdzielenia kończy się tragicznie: zdesperowane dziewczyny w trakcie pożegnalnego spaceru zabijają Honorah, uderzając ją 45 razy w głowę cegłówką zawiniętą w pończochę.
Zbrodnia szybko wyszła na jaw (policja znalazła szczegółowo prowadzone pamiętniki Pauline), przyjaciółki trafiły przed sąd, gdzie odrzucono wniosek o niepoczytalności, ale jako zbyt młode na karę śmierci zostały skierowane do 2 różnych więzień; po odsiedzeniu 5 lat wyszły na wolność, lecz z dożywotnim zakazem spotykania się (stwierdzono, że oddzielnie nie stanowią żadnego zagrożenia). Obie zmieniły imię i nazwisko: Juliet to Anne Perry, czyli poczytna autorka kryminałów, a Pauline to Hilary Nathan, która poświęca się pracy na rzecz dzieci niepełnosprawnych.
Któż może wątpić? To cud prawdziwy, że dwie tak niebiańskie istoty są żywe. Nienawiść płonie w oczach brązowych, paliwem jej wrogowie – chłodna pogarda i okrucieństwo spod oczu szarych bije powiek – ludzkość to głupcy, nie doceniają mądrości, którą oczy te skrywają. A tą cudowną dwójką jesteś Ty i jestem Ja.
Tylko najlepsi pokonają wszelkie przeszkody w pogoni za szczęściem.
źródło ilustracji: http://horrorsandscaryshits.blox.pl/resource/niebiansie.jpeg
3. „Droga do szczęścia”, reż. Sam Mendes (na podstawie powieści Richarda Yatesa) – Akcja rozgrywa się w połowie lat 50. April (Kate Winslet) i Frank Wheeler (Leonardo DiCaprio) są małżeństwem z 7-letnim stażem, zamieszkującym wraz z 2 dzieci przestronny, elegancki dom na przedmieściach Connecticut. W oczach sąsiadów oraz agentki nieruchomości uchodzą za wzór cnót: mili, młodzi, piękni, ustatkowani, zgodni – jednak to tylko fasada, bo w gruncie rzeczy oboje są zgnębieni ponurą codziennością, ciągłymi kłótniami, pozorami, zdradami, niespełnieniem w roli rodzica, małżonka i etatowca (mężczyzna sprzedaje maszyny liczące, a kobieta jest gospodynią domową). Ta rutyna, upodobnienie do osób, jakimi nigdy nie chcieli zostać sprawiają, że zaczynają snuć plany o dokonaniu istnej rewolucji, spełnieniu amerykańskiego snu: postanawiają rzucić wszystko i wyjechać do Paryża – tam ona będzie początkowo zarabiała na rodzinę, być może zostanie sławną aktorką, zaś on w tym czasie pogrąży się w rozważaniach co tak naprawdę chce w życiu robić, by dokonać czegoś wielkiego. O swoich planach krzyczą głośno, wierząc, że tylko oni potrafią urzeczywistnić niemożliwe – niestety już same przygotowania do wyjazdu pokazują, iż pod pojęciem szczęście każde rozumie coś zupełnie innego, do tego mają kompletnie odmienne temperamenty: ona skłonna do szaleństw, totalnego oswobodzenia, on bardziej niepewny, mniej odważny, gotowy dopasować do ustabilizowanej szarzyzny, gotowy do pogodzenia z nią.
Marzenia marzeniami, a życie życiem i lawina problemów, przeciwności, słabostek, wybuchów, póz, słów, gestów, kłamstw pokazuje, że nie tak łatwo ziścić tę wyśmienitą iluzję.
Paradoksalnie najbardziej trzeźwą osobą jest tutaj John Givings (Michael Shannon) – pensjonariusz zakładu psychiatrycznego, który nie boi się mówić jak jest naprawdę, nie bawi się w fałszowanie doczesności.
Mnóstwo ludzi widzi pustkę, ale trzeba odwagi, żeby dostrzec beznadziejność.
źródło ilustracji: http://kino.musu.lv/movies/0509/revolutionary_road_05.jpg