Wraz z nadejściem Nowego Roku dostrzegam wzmożone tendencje do planowania, podsumowywania, wypisywania celów, zamiarów, potęgowania marzeń, wklejania obrazków z motywującymi hasłami, zakupywania notatników, by móc to wszystko gdzieś pomieścić, usystematyzować, nie zapomnień, krótko: do biczowania za rok miniony i postanowienia poprawy w tym świeżym, jeszcze nieuszkodzonym.
Ja nie mam takiej potrzeby, w zasadzie to z czterech naczelnych powodów (i kilku bardziej trywialnych): PO PIERWSZE (i najważniejsze) wiem, że trzeba do czegoś dążyć, spełniać się, itd., ale… jeśli życie chce coś spaprać (zwykle w tych kluczowych kwestiach), to i tak zrobi swoje, tym samym pokrzyżuje moje zamiary, z szyderczym smutkiem udowadniając, że jasne, oczywiście mogę sobie obmyślać, niemniej jednak apokaliptyczne Fatum, manifestując mocarność własnej pozycji, może to wszystko rozmyć jednym splunięciem, pokazać mi i moim aspiracjom środkowy palec, PO DRUGIE (co wiąże się z pierwszym) nie mogę zbyt beztrosko wybiegać w przyszłość, ponieważ nie mam pojęcia ile ona będzie trwała (nawiasem; czas jest dla mnie pojęciem względnym to raz, a dwa, że nie mam ochoty się z nim ścigać), PO TRZECIE to zwyczajnie nic nie lubię sobie obiecywać, a PO CZWARTE (co z kolei wiąże się z trzecim) nie znoszę czuć na sobie zimnego oddechu presji (wolę zimny podmuch wiatru, ale już niekoniecznie zimny kubeł wody) i w związku z powyższym, co niezaprzeczalnie wynika z dobrze znanej prywatnej konstrukcji psychicznej: w żaden sposób nie będę się łudziła, składała zapisanych zobowiązań, bo mam poczucie, iż zrobię z siebie przed Losem oraz czasem pośmiewisko, a one w każdej chwili, prawem nieuzasadnionego roszczenia, mogą ze mnie i moich mrzonek gorzko zadrwić, wiedząc, że gdzieś tam kończą się moje i świata możliwości.
A ja utrzymuję się na tej powierzchni dlatego, że zawsze, ZAWSZE przyjmuję tę gorszą wersję, bo wolę się miło zaskoczyć niż zawieść; jeśli stanie się to gorsze, to boleśnie się uśmiechnę i będę musiała jakoś dźwignąć, z kolei gdy zakładałabym lepsze, żywiąc się nadzieją (wszak hasła typu nadzieja umiera ostatnia i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych postrzegam jako urojony stek bzdur; jasne, że są rzeczy niemożliwe, a karmienie się kłamstwami szkodzi drastyczną niestrawnością ducha – sama nadzieja ma osobiście podbudowujący urok, lecz bywa zwodnicza), a mimo to dostałabym w imię pokory, otrzeźwienia i NIEWIADOMOCZEGO solidnego kopa w dupsko, to upadłyby wszystkie moje wartości, zapatrywania, fundamenty, a wraz z tym wszystkim ja, a tacy ludzie jak ja grzebią się a nie podnoszą. Ja po prostu nie mam ochoty być naiwna, mydlić sobie oczu – od tego są pozostali, którzy często parszywie starają się to uczynić drugiemu, wobec tego samemu można sobie już darować.
Ponadto nie lubię się zmieniać i nie ma na to wpływu ani miejsce, ani czas, ani towarzystwo, bo zawsze i wszędzie pozostaję samą sobą. Natomiast wiem, że mogę się ulepszać: być lepszą dla siebie oraz dla innych, chociaż mam też świadomość, że nie dla każdego warto tracić swój cenny, krótki czas – czyli nie życzyć gnidzie źle, ale i nie zawracać sobie nią głowy.
Plany więc muszą być realne i takie niezbyt do przodu, takie z krótkim terminem ważności, bym nigdy za bardzo się nie rozczarowała, że chciałam, a jednak nie mogę, zaś marzenia pozostawię w sferze marzeń; niech unoszą mnie ponad tę nędzną ziemię, a nie twardo z nią zderzają.
Ps. Tak, tak, wiem, że przeznaczeniu trzeba pomóc, ale należy to czynić rozumnie, a nie budować zamki na lodzie, bowiem zasadniczy jest dla mnie fakt, iż ja tak naprawdę nie potrzebuję Nowego Roku, by coś zmienić: dla mnie to żaden przełom, żadna granica, przeto przekraczam ją mimowolnie, z przymrużeniem oka, gdzieś pomiędzy kieliszkiem szampana, rozpryskiwaniem brokatowych fajerwerków, a Jego błękitnym spojrzeniem, bo zmieniać mogę się zawsze, potrzebuję tylko siły, chęci i systematyczności, a nie tam żadnego nowego stycznia – na mnie to nie działa.
Ja zatem pozostaję stara, jako że przewartościowuje mnie życie, a nie Nowy Rok.
Za miłość! Za gniew! Za szczęście i siłę w bólu!
Z mocą tego spojrzenia…
… sercem 😉