Od zawsze kocham las; za jego milczenie, ten wachlarz zieloności miętowej, butelkowej, zgniłej, oliwkowej, szmaragdowej, trawiastej i malachitowej, za zapach wilgotnej ziemi, grzybów, igliwia i żywicy, za słońce nienachalnie przedzierające przez koronkę liści jak też stanowiący jej tło świetlisty księżyc, chłodny cień tudzież panujący półmrok, za wyczuwalną tajemnicę i surrealistyczny lęk, za słoje drzew, postrzępione paprocie, szerokolistne lipy, marmurkowe brzozy, wyniosłe buki, dzikie jabłonie, eteryczne sosny, nie blaknące świerki, puchaty mech, cierpki agrest, słodkawe jagody, błyszczące jeżyny oraz usiane kotkami topole, za fluorescencyjne ważki, rude wiewiórki, przebiegłe lisy, żarłoczne chrabąszcze, czarno-białe borsuki, wytworne sarny, nakrapiane szpaki, rozwrzeszczane bażanty, aromatyczne zioła, nasiona, szyszki, wystające korzenie i srebrne pajęczyny, za trzaskające gałęzie, szemrzące strumyki, łuszczącą się korę, skalne odłamki, niezbadane moczary, wiedźmowe chatki, bezdźwięczne gęstwiny, tęskne wycie wiatru, za zatrważające legendy i ledwo migoczący w oddali płomień ogniska, i jeszcze za wiele więcej mniej i bardziej magicznego, które z roku na rok i z wypadu na wypad dopisuje się do mojej sercowo-duchowej listy.
Las mnie koi i przeraża. Las wabi mnie swoim urokiem i przysiadającymi na grzbiecie jelenia czy purpurze naparstnicy historiami. To moja krajobrazowa baśń pełna zwierząt, ptaków, roślin, ciszy, wonności, nimf, elfów, skrzatów i czarownic, w której czuję się znacznie lepiej niż w świecie roszczeń, hałasu i pieniędzy.
Jednak w tym lesie pięknym i nęcącym snują się mroczne dzieje zapisane wyobraźnią lub czynami bestialskich ludzi, a jedną z nich jest ta nakreślona w książce „W głębi lasu” autorstwa Harlana Cobena, gdzie do owdowiałego, samotnie (czasem pomaga mu szwagierka Greta, ale sytuacja trochę ulega zmianie, gdy na jaw wychodzą ciemne interesy jej męża Boba, wzmożone żalem odnoszącym się do ostatnich dni jej siostry Jane, a zmarłej żony Paula) wychowującego 6-letnią córkę Carę Prokuratora Okręgowego Essex County Paula Copelanda niespodziewanie zapukała przeszłość, bowiem otrzymuje informację, że na Manhattanie znaleziono zwłoki mężczyzny legitymującego się jako Manolo Santiago, który to okazuje się być uznanym za zamordowanego przed 20 laty na letnim obozie PLUS (Pokój Lato Uśmiech Samodzielność) Gilem Perezem. To wstrząsające odkrycie zupełnie zmienia sposób myślenia prokuratora, będącego wtedy jednym z opiekunów, który feralnej nocy, zamiast pilnować podopiecznych, wymknął się ze swoją dziewczyną Lucy Silverstein (właścicielem obozu był jej, mający słabość do prochów i hipisowskiego stylu życia, ojciec Ira, obecnie przebywający w zakładzie psychiatrycznym) do lasu, w głębi którego zostały zamordowane 4 osoby: jego siostra Camille, Doug Billingham, Margot Green i właśnie wspomniany Gil Perez. Ta informacja kompletnie zaburza jego dotychczasową teorię (za zbrodnię, mimo braku wystarczających dowodów, skazano Wayne’a Steubensa, czyli „Letniego Rzeźnika”), jednocześnie dając nadzieję na to, że może jego siostra również znajduje się wśród żywych (bo zarówno Gila jak i jej ciała nigdy nie odnaleziono), co sprawia, że postanawia odgrzebać stare śledztwo i z pomocą niezwykle dociekliwej i rezolutnej asystentki Muse oraz byłego szpiega, przyjaciela niedawno zmarłego ojca (bo matka po tej tragedii po prostu zniknęła) o imieniu Sosh, który doskonale wie, że każdy tutaj ma coś na sumieniu.
„W głębi lasu” to bardzo dobry i bardzo wciągający thriller, który utrzymuje poziom od samego początku do samego końca: akcja (która zresztą stale trzyma w napięciu, a nawet wraz z nowymi, zaskakującymi informacjami to napięcie potęguje; co więcej te informacje są podawane stopniowo, co daje czytelnikowi możliwość na wypracowanie własnej, zapewniam, że niejednej teorii), mimo 430 stron zapisanych niedużą czcionką (Wydawnictwo Albatros), leniwie i nudno się nie rozwleka, intryga jest wielowątkowa, ale sprawnie połączona (autor płynnie przechodzi z jednej historii do drugiej, a czyni to tak zręcznie, że nie ma mowy o jakimkolwiek chaosie), nie istnieje wyraźny podział na dobrych i złych bohaterów, bo, jak się w trakcie lektury okazuje, każdy ma coś na sumieniu (niekoniecznie zawinił w sposób bezpośredni, ale pośrednio miał w tym swój udział, co sprawia, że wina dzieli się na wielu), zakończenie i zaskakuje i nie, bo można się tego było spodziewać, ale sposób dochodzenia do prawdy jest doprawdy intrygujący, do tego są tutaj zgrabnie wplecione elementy powieści prawniczej, gdzie zasadnicze znaczenie ma nie tyle terminologia, co sama gra psychologiczna (rozprawa dotyczy potwornego gwałtu dokonanego w akademiku na 16-letniej Chamique Johnson).
To ten typ powieści, gdzie nie motywy, a rekonstrukcja wydarzeń ma większe znaczenie.
To książka, która i uświadamia i pokazuje, że przeszłość potrafi determinować teraźniejszość.
Większość ludzi uważa, że najgorsza jest śmierć. Nic podobnego. Po pewnym czasie nadzieja jest o wiele okrutniejszą panią. Kiedy żyjesz z nią tak długo jak ja, z mieczem nad głową przez całe dni, potem miesiące, a wreszcie lata, zaczynasz marzyć, żeby opadł i ściął ci głowę.
Śmierć jest czystą, destrukcyjną siłą, jak kula do burzenia murów. Uderza, niszczy twoje życie i zaczynasz je odbudowywać. Natomiast niewiedza – ta niepewność, ten cień wątpliwości – bardziej upodabnia śmierć do działania termitów lub innych niestrudzonych owadów. Zżera cię od środka. Nie możesz tego powstrzymać. Nie możesz odbudować swego życia, ponieważ ta niepewność wciąż będzie cię dręczyć.
To poważny błąd teoretyzować, nie mając dowodów, ponieważ zaczyna się wtedy naginać fakty do teorii, zamiast tworzyć teorię, opierając się na faktach.
Tak samo jak komfort – cierpienie może stać się czymś zwyczajnym.
Nadzieja jest najokrutniejszą z kochanek i potrafi zmiażdżyć ci serce niczym styropianowy kubek.
*w pucharku: kokosowy deser sojowy, jogurt marcepanowy z makiem, suszone śliwki, suszone figi, prażone pestki dyni, orzechy arachidowe, orzechy nerkowca, orzechy włoskie i mielony len.