Coś do obejrzenia: „Pozycja obowiązkowa”, „Madame” i „Tully”

Nie recenzuję tutaj wszystkich filmów, które widziałam w domu czy w kinie, ponieważ nie każdy zasługuje na wyróżnienie albo na krytykę; mam tutaj na myśli produkcje, które ani nie zachwycają, ani nie irytują, a więc jakoś szczególnie nie zapisują się w mojej pamięci – to takie filmy, które po prostu można zobaczyć, bo przyjemnie się je ogląda w trakcie samego oglądania.

Ale, że jutro niedziela, mówią, ze chłodna, więc raczej nie zapowiada się wyjazd w plener, to poniżej podrzucam kilka tytułów – w tym zestawieniu serce oddałam „Madame” 😉

1.”Pozycja obowiązkowa”, reż. Bill Holderman – 4 zbliżające się do 70-tki, wykształcone, pławiące w luksusach przyjaciółki od lat spotykają się raz w miesiącu w założonym przez siebie „Klubie Książki”, by omawiać konkretne, przeważnie jałowe i przypuszczalne jak ich partnerskie, prywatne oraz erotyczne życie, pozycje czytelnicze. Sytuacja ulega zmianie, gdy ich lekturą zostaje  „50 Twarzy Greya” autorstwa E.L. James, bowiem w paniach pokrytych rumieńcem zawstydzenia (bo to taka nieprzyzwoita historia!) obudzą się skrywane żądze – a wygląda to następująco:

Osamotniona po śmierci męża (którego notabene nie kochała, ale była z nim z rozsądku) Diane (Diane Keaton) postanawia wyłonić się ze swojego gigantycznego, otoczonego ogrodem domu, dodatkowo wyrwać spod skrzydeł nadopiekuńczych córek i rzucić w ramiona zamożnego pilota.

źródło ilustracji: http://film.interia.pl/wiadomosci/news-diane-keaton-milosc-i-seks-po-60,nId,2584886

Beztroska, ceniąca niezależność i jednorazowy seks, będąca w posiadaniu ekskluzywnego, dobrze prosperującego hotelu Vivian (Jane Fonda) odświeża zaprzepaszczoną przed 40 laty miłość.

źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/film/Pozycja+obowi%C4%85zkowa-2018-804821

Sfrustrowana bezczynnością męża przewodnicząca fundacji charytatywnej Carol (Mary Steenburgen) zrobi dosłownie wszystko (nawet posunie się do wciśnięcia kuszącego fartuszka z młodości i dosypania leku na potencję), by na nowo wzniecić małżeński płomień.

źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/film/Pozycja+obowi%C4%85zkowa-2018-804821

A moja ulubiona sędzia federalna, niezwykle stonowana, pruderyjna, opuszczona przez ślubnego dla dużo młodszej Sharon (Candice Bergen) zaloguje się na portalu randkowym, gdzie pozna mężczyzn skłonnych ofiarować jej chwile prawdziwej namiętności.

źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/review/Klub+pejczyka-21437

Wybrałam się na ten film, mając nadzieję, że będzie to coś w stylu „Złych mamusiek”, który o dziwo, zwłaszcza druga część, naprawdę mnie rozbawił (TU recenzja pierwszej części, a TU drugiej), ale niestety trochę się przeliczyłam, bo całość kojarzy mi się z pełną przepychu  i schematów, bardzo przewidywalną telenowelą, gdzie wszystko musi się bajkowo skończyć.

Ja byłam trochę zirytowana płochliwością oraz nadmiernym onieśmieleniem kobiet, brakło mi też dobrego żartu i głębi, bo poza przesłaniem, że seks nie jest tylko dla młodych, a miłość można znaleźć na każdym etapie nie dostrzegam  żadnego innego, ale pewnie o to tutaj chodzi.

Ogromny plus za dobór aktorek – moją faworytką została Sharon i to dla niej dotrwałam do końca (chociaż ten ckliwy toast kompletnie do niej nie pasował).

To coś lekkiego; bardziej pasuje na wieczór w domowym zaciszu niż na wyjście do kina.

Myślę, że jest to jednak propozycja skierowana do pań wiekiem zbliżonych do głównych bohaterek.

źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/film/Pozycja+obowi%C4%85zkowa-2018-804821

 

Miłość jest tylko słowem, jeśli nie wypełnisz go znaczeniem.

 

2.”Madame”, reż. Amanda Sthers – zamożne małżeństwo Anne (Toni Collette) i Bob (Harvey Keitel) Fredericks cieszy się sielankową, wytworną, bezstresową, próżną, naznaczoną korzystnymi znajomościami codziennością, w której mogą leżeć, pachnieć, cudować, podróżować i patrzeć, jak wyręcza ich służba – w niej z kolei przoduje hiszpańska imigrantka Maria (Rossy de Palma), czuwając nad tym, by zawsze wszystko było perfekcyjnie wykonane (a ułatwia jej to wieloletnia znajomość swoich chlebodawców).

Zgrzyt wdziera się z chwilą, gdy do domu przyjeżdża syn pana domu – Steven (Tom Hughes), ponieważ będzie on 13 gościem przy stole w trakcie kolacji, co zaburza wewnętrzną harmonię jego przesądnej macochy.

Kobieta stara się skombinować dodatkową osobę, a że ma na to zbyt mało czasu postanawia namówić właśnie Marię, by udawała przez te parę godzin tajemniczą arystokratkę: ma siedzieć, wypełniając miejsce i najlepiej nic się nie odzywać, żeby nie popełnić gafy.

Plan bierze w łeb, ponieważ służącą zachwyca się angielski handlarz dziełami sztuki David Reville (Michael Smiley), od którego to zależy obecny los zadłużonych gospodarzy – nie mogą więc drastycznie wyjawić mu prawdy, bo to kłamstwo negatywnie odciśnie się na ich reputacji, jednak wszelkimi siłami (poczynając od próśb, wykładów, a zakończywszy na szantażu i łgarstwie) postanawiają (zwłaszcza kobieta) uciąć ten rozkwitający romans.

Dla samej Marii jest to jeden z najpiękniejszych epizodów, pozwalający zasmakować burżujskiego życia oraz uwierzyć, że miłość jest bezinteresowna i nie zna zróżnicowań – niestety trwa to zaledwie moment.

„Madame” to zarazem zabawna, ale i bolesna baśń o współczesnym Kopciuszku, pełna hipokryzji, przesądów, obojętności, wpływów oraz pozorów: zabawna, ponieważ odkrywa i ośmiesza zadufanych bogaczy, bolesna, bo potwierdza, że za te pieniądze, które tworzą okrutne podziały społeczne, można naprawdę wiele.

To także opowieść o ulotności szczęścia i o jego rozmaitej definicji, o egoizmie, fałszu, intrygach, kryzysie wieku średniego, zdradach (pan zdradza panią, a pani pana), samotności, niezrozumieniu i o sile oraz świadomości, które nosi się w sobie.

Bardzo, bardzo polecam: trochę słodko, trochę gorzko – jak w życiu.

Seans bardziej bawi, ale płynąca z niego refleksja smuci.

źródło ilustracji: https://www.cinezik.org/critiques/affcritique.php?titre=madame

 

Jestem kobietą, nie służącą (…) Mam jedno pragnienie: być szczęśliwą.

 

3. „Tully”, reż. Jason Reitman – 30-letnia Marlo (Charlize Theron) jest doszczętnie wycieńczona i znużona codziennością, która opiera się na… byciu matką i gospodynią. Wszystkie zadania domowo-opiekuńcze spoczywają na jej barkach, ponieważ mąż Drew (Ron Livingston) wziął na siebie utrzymanie rodziny, jednak jego praca wiąże się z częstymi wyjazdami, co sprawia, że kobieta przeważnie jest sama, a jak nie jest, to zmęczony małżonek i tak nie pali się do pomocy (nie zważając na jej zmęczenie; woli na przykład zabijać zombie). Sytuacja komplikuje się, gdy kobieta rodzi trzecie, nieplanowane dziecko, które poza odprowadzaniem do szkoły dwójki pozostałych, gotowaniem,  praniem, sprzątaniem, robieniem zakupów i zmaganiem z trudnymi zachowaniami syna Jonaha (Asher Miles Fallica), prawdopodobnie cierpiącego na autyzm, na nowo wciąga ją w uciążliwy schemat zmieniania pieluch, karmienia i wstawania o nieokreślonych porach. Natłok obowiązków w połączeniu z krytycznym podejściem do własnego ciała, brakiem pożycia małżeńskiego i chwili wytchnienia wypełnia ją niemą frustracją (pod sztywną powłoką złość miesza się z niemocą, co widać w smutnych oczach i napięciu bohaterki), która, choć niechętnie, doprowadza do skorzystania z oferty usatysfakcjonowanego lekkim i pięknym, bo dostatnim życiem brata Craiga (Mark Duplass), proponującego wynajęcie nocnej niani.

I tak oto pewnej nocy do drzwi puka młodziutka, urocza, promienna, wypoczęta, momentami przyrównywana do syreny Tully (Mackenzie Davis), która nie tylko czuwa nad niemowlakiem, ale też wysprząta mieszkanie, upiecze babeczki, rzuci garść filozoficznych mądrości, wznieci wygaszony ogień, a do tego wyciągnie gdzieś w głębi zakopaną przebojowość, pozwalając strutej matce na regenerację i przypomnienie jak smakuje radość.

Pomiędzy kobietami nawiązuje się niezwykła, pełna zaufania, oczarowania i humoru więź, która przynosi psychiczną ulgę, ale również tęsknotę za tym, co wcześniejsze, czyli niezależne oraz beztroskie, co niestety doprowadza do dramatu, który mimo wszystko da zrozumienie i w jakiś sposób pomoże odbić się od dna.

„Tully” to film jednocześnie ciężki i lekki, bo bierze na tapetę temat o przykrej monotonii, ukrytej  depresji, rozczarowaniu, przemijaniu, rezygnacji z siebie, ofiarności, pokorze, odzyskiwaniu równowagi, godzeniu na zmiany, przewartościowaniu marzeń, nieumiejętności przystosowania do tego, co teraz, ze świadomością, że tamto już nigdy nie wróci (mimo wszystko wystrzega się egoizmu), jednakże czyni to w sposób dość przystępny, czasem nawet dowcipny.

Cóż można rzec: wspaniała antyreklama macierzyństwa.

źródło ilustracji: http://www.filmweb.pl/film/Tully-2018-776170

 

– Dziewczyny są silne.

– Nie prawda. Jesteśmy sprytne i dobrze się maskujemy.

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Film. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *