Lato, bądź łaskawe jak dzisiaj, nie narzucaj się z wysokimi Celsjuszami, bo stajesz się wtedy męczące i przeze mnie niechciane (o Boże, jakże nie znoszę natrętności… jakże nie znoszę) – daj się polubić tak, jak kiedyś, kiedy stąpałam między Twoimi błyszczącymi złotem ramionami trochę bardziej uśmiechnięta niż obecnie.
Przygaszoną zielenią bądź, a nie matową od suszy żółcią.
Parszywe dni obejmij przyjemnym ciepłem, a z ulewy uczyń przecudowną kołysankę.
Stoję pod żyrandolem, z którego zwisają okrągławe kryształy brzozowych liści, jest ich tak dużo, że nie mogę dojrzeć przypominającego zebrę pnia.
W chmury zerkam znacznie częściej niż przed siebie; żegluję Duszą po błękicie.
Mam ochotę na cytrynowo-ogórkową lemoniadę albo kawę z sorbetem bananowym i mrożonymi malinami.
Mam też ochotę zrobić korale z jarzębiny: nakłuwać igłą pomarańczowe kuleczki i przeciągać po czarnej lub granatowej nitce – tak czyniłam będąc dziewczęciem, potem wciskałam na zapomnienie w jakąś historię, między książkowe stronice, bo książek zawsze miałam więcej niż korali.
Jednak ta miła opowiastka mi umknęła, ale nic straconego, już nadrobiłam i jestem szczęśliwa, że mogłam trochę zanurzyć się w tej magicznej dziecięco-nastoletniej atmosferze „Tabliczki marzeń” autorstwa Haliny Snopkiewicz, co to smakuje emocjonalnym, nie zawsze uzasadnionym buntem i poziomkowym kremem.
Akcja jest osadzona w PRLowskiej Warszawie i prezentuje historię uczennicy 9 klasy, Ludki Balwikówny (ksywka „Ludzik”), która uwielbia chodzić na basen oraz czytać Thora Heyerdahla (zwłaszcza książki „Wyprawy Kon Tiki” i „Aku-Aku”), a poza tym marzy, by zostać biologiem (jeszcze się chwilami waha nad architekturą). Ludka jest wysoka i chuda, ma za długie ręce oraz nogi, stopę dużą „jak podolski złodziej”, włosy obcięte na krótko, bliznę na brodzie, oczy ciemne i błyszczące z rzęsami rosnącymi prosto niczym czułki, nos zwyczajny, ani duży, ani mały, jak pół przysadzistej pietruszki, wystające zęby, do tego ubolewa, że cięta riposta nie wypływa z niej natychmiast, dopiero potem w myślach, no ale to się przecież nie liczy. Dziewczyna zdaje sobie sprawę, iż jest dzieckiem nieplanowanym, takim z przypadku „na starość”, stąd w dalszym ciągu mieszka z rodzicami (ojciec jest technikiem budowlanym, a mama przeszła na emeryturę), ale ma jeszcze trójkę rodzeństwa: „przedwojennego” brata Stefana, który postanowił rozejść się z piękną Elizą, z którą ma syna Jacka (w porę się opamiętał, jednak wzbudził tym zachowaniem w młodszej siostrze protest, skutecznie stłumiony przez nie lubiącą skarżypytów i lizusów nauczycielkę języka polskiego, Panią Mareszową, która nosi chabrową czapeczkę z pomponem i nic i nikogo nie prowadzi, lecz kroczy na czele (…) to tęga blondynka, z energicznymi ruchami, i choć nigdy nie nosi wełnianych podkolanówek ani pionierek, ani chlebaka, przewieszonego przez ramię, coś w jej sylwetce przypomina przewodnika wycieczek w wysokie Tatry. Powoli, rytmicznie, równiutko, z kondycją, pewnym krokiem, tu wdech, a tu wydech (…) zawsze potrafi odwrócić każdy wątpliwy dowcip na właściwą stronę, tak że klasa może ocenić jego rzeczywistą wartość), „okupacyjną” siostrę Teresę (po ukończeniu szkoły muzycznej wyjechała na obóz do Związku Radzieckiego, tam poznała określanego „Latawcem” Łotysza Alka, wyszła za niego za mąż i zamieszkali w Rydze) i zmarłą zaraz po narodzinach siostrę Barbarę, która pamięcią stale jest wśród nich. Lidka skrycie podkochuje się w Tym Panu, co to według jej wyobrażeń jest wielkim biologiem i samotnym żeglarzem, i genialnym pisarzem, i Abelardem, i zwycięzcą w wyścigach samochodowych, i Frankiem Sinatrą, i odważnym pilotem, ale nade wszystko Thorem Hayerdahlem. Już nie tylko zewnętrzne podobieństwo – choć i to było uderzające – ale także jakiś zapał, jakiś entuzjazm, jakaś energia, która z niego promieniowała, kiedy szedł ulicą, bardzo wyprostowany z podniesioną głową, czy kiedy się schylał, żeby zajrzeć pod maskę swojej skody 1000 MB. Nawet kiedy wynosił śmieci w żółtym plastykowym kubełku, nie było to zwyczajne wynoszenie śmieci, ale on dość szybko łamie jej serce, bowiem zaczyna spotykać się z kobietą w wysokich czerwonych botkach, poza tym okazuje się, że robi nylonowe naciągi. Z kolei w dziewczynie podkochuje się klasowy pajac, elegancik Marek Korcikowski (ksywka „Burbonik”), który jest od niej z 10-15 cm wyższy, rok starszy (nie przeszedł do następnej klasy, bo siedział w szpitalu, zmagając się z powikłaniami po anginie), z głową wielkości średniego arbuza, obciętą na jeża. Chłopak chce studiować archeologię lub elektronikę, uczęszcza na szkutnictwo, rano rozwozi mleko (toteż na tle rówieśników wyróżnia się tym, że pracuje i zarabia), przeważnie od razu umie zręcznie odpowiedzieć, ale czasem złość zabija refleks. Ludka początkowo odbiera jego przycinki jako objaw złośliwości, ale gdy koleżanka Jadzia zaczyna się do niego przystawiać, rodzi się potajemna zazdrość, a obraz Marka przybiera zupełnie inne niż dotychczas kształty i kolory, co uświadamia sobie będąc na wakacjach w czarno-białej chatce, u zdziwaczałej cioci, nad rzeką Liwiec (bo ani nie płynęła, ani się nie wiła. Wić to się może i wiła w znaczeniu rysunku, ale na pewno nie w znaczeniu ruchu. Stała sobie w słońcu i wygrzewała stare kości – więc nazwę przetransformowała na Leniwiec), a gdy spotykają się na corocznym obozie, nad jeziorem, postanawiają dać szansę rodzącemu się między nimi uczuciu.
„Tabliczka marzenia” to taka zamierzchła powieść dla nastolatków, zupełnie odmienna klimatem od tych współczesnych: przez co bardziej urocza, subtelna – po prostu lepsza. Nie jest długa, bo liczy zaledwie 148 stron (Wydawnictwo Nasza Księgarnia), ale warto po nią sięgnąć, by wspólnie z bohaterami popląsać na prywatce urodzinowej u Kurków, na robotach praktycznych wyplatać koszyczki, reperować korki, nakrywać do stołu, lepić pyzy czy też pierogi z kapustą, posłuchać jak fantazjują, dogryzają, plotkują, jak tworzą własne teorie, popatrzeć jak się sprzeciwiają, rozrabiają i jak zawstydzeni pierwszą miłością siedzą na drewnianym mostku, skryci przed światem za trzcinową kotarą.
Trzeba umieć patrzeć nie tylko w gwiazdy, ale i blisko, bliziutko.
Przekrój mózgowia i przekrój kapusty są zastanawiająco podobne i u jednych z czasem podobieństwo przechyla się na stronę mózgowia, a u drugich na stronę kapusty.
Nic nie można na to poradzić, kiedy ktoś przestanie kogoś kochać? Czy nie ma takiego słowa, zaklęcia, które mogłoby to wszystko cofnąć?
Jak żyć w tym świecie i czego szukać? Trzeba by chodzić z czarną opaską na oczach, żeby być szczęśliwym. Najlepiej nie myśleć, nie patrzeć, nie przyglądać się, nie czytać gazet, nie oglądać telewizji; albo wziąć wielgachną łopatę i przekopać ten świat wzdłuż i wszerz.
Czasami wydaje się, że człowiek już wszystko osiągnął, a on sobie zadaje pytanie: »Jak to, to wszystko«? I czuje, że go nic nie cieszy, ani kolory, ani zapachy. I jeśli zdarzy się coś, że zieleń znowu staje się zielenią, a słońce – słońcem, to ryzykuje. Szuka czegoś więcej.
Jednak człowiek ogarnięty zewnętrznie trochę lepiej czuje się wewnętrznie, choćby się wiedziało, że flejtuchostwo to tylko demonstracja, a nie głębokie umiłowanie nieróbstwa.
W znajomości naszych błędów tkwi nasza siła.
Kto nie ma materialistycznego poglądu na świat, tego się nie bierze pod uwagę, ten od razu wylatuje z konkurencji.