„Rodzice nigdy nie są w stanie pozbierać się po stracie dzieci – to jedne z tych prawd, które mało znaczą, póki nie umieści się ich we właściwym kontekście” – „Na polanie wisielców” autorstwa Roberta Dugoniego

Biel śniegu chrzęści pod moimi butami niczym świeżo wyprana firanka.

Pachnie proszkiem i krochmalem.

Z sino-błękinego nieba sypią się zimne, delikatne piórka: są miękkie jak nowa pierzyna i jednocześnie tak kruche jak kryształowy wazon, gdy tak opadają i rozsypują się po moim płaszczu.

Nie widzę nic poza ich mnogością.

I widzieć więcej nie chcę wcale, bo ta magiczna aura przenika, pozbawiając poprawnego oddechu.

Wirują po wariacku poruszane wiatrem, a jakby w wyuczonym tańcu.

Tańcu piękna i ulotności.

 

Syk ekspresu do kawy.

Ujmuję niewielką filiżankę w zziębnięte dłonie.

Zerkam na ususzone bukiety róż: mam białe i czerwone – jak niewybredna niewinność i żarliwość największa.

Sięgam po zakupiony ostatnio kryminał „Na polanie wisielców” autorstwa Roberta Dugoniego, czyli trzecią część cyklu z detektyw Tracy Crosswhite (jest jeszcze „Grób mojej siostry” i „Jej ostatni oddech”), więc trochę niepokoję się, że nie wejdę w rytm, nie wdrążę w historię, bo coś istotnego było wcześniej, zapewne coś z czegoś wynika, pojawiają się znani już bohaterowie, każdy z nich ma swoje dzieje, itd., a jednak okazuje się, że moje obawy są zbyteczne (choć uzasadnione), ponieważ do rozeznania w fabule nie są konieczne poprzednie fakty – to zupełnie odrębna sprawa, a osobiste motywacje pani detektyw i to, że złapała seryjnego mordercę Kowboja zostaje tutaj jasno napomknięte.

A sprawa jest taka, że po śmierci szeryfa okręgowego (w trakcie trwania sprawy był zastępcą, potem awansował) w hrabstwie Klickitat Theodora Mihaela „Buzza” Almonda na to stanowisko wskakuje jego córka Jenny, która odnajduje w osobistych rzeczach ojca bardzo skrzętnie prowadzone akta (notabene powinny być dawno zniszczone – i to właśnie zasiewa ziarno wątpliwości), dotyczące wydarzenia z 1976 roku, kiedy to w rzece White Salmon wędkarze odnaleźli zaczepione o gałęzie zwłoki 17-letniej Indianki Kimi Kanasket, która 5 listopada nie wróciła do domu z pracy (była barmanką w zbudowanej z balii knajpie „Kolumbia”), o czym poinformowali zatrwożeni rodzice: Earl oraz Nettie, i ciut mniej zatrwożony brat Elan.

Podejrzenie początkowo pada na jej byłego chłopaka – zazdrosnego pięściarza Tommy’ego Moore’a, który tego feralnego wieczora pojawił się tam z Cheryl Neal, jednak chłopak ma alibi, a innych tropów brak, stąd stwierdzono, że Kimi popełniła samobójstwo.

Ale Buzz w to nie wierzy: nie wierzy, że młoda, śliczna, odważna, rozsądna, odnosząca sportowe sukcesy i planująca iść na studia dziewczyna skacze do rzeki z powodu takiego niezrównoważonego chłystka.

Jadąc drogą numer 141 skręca w ukrytą ścieżkę i trafia na tę dziwną polanę, gdzie kiedyś powieszono niewinnego człowieka, który ponoć ma się mścić – tam wykonuje znaczące według niego zdjęcia.

Niestety przełożonemu zależy na szybkim zamknięciu sprawy (bo co tu się doszukiwać?), zatem nakazuje przekazać raport Jerry’emu Ostertagowi i dalej nie drążyć.

Jednak tutaj w dalszym ciągu coś nie pasuje…

… i to nie pasuje postanawia rozwikłać jego córka, która po pogrzebie ojca w 2016 roku prosi o pomoc poznaną w Akademii Policyjnej Tracy Crosswhite.

Śledztwo zostaje odświeżone, a w nie zaangażowanych wielu specjalistów, w tym odznaczający wspaniałą pamięcią Sam Goldman – wydawca, redaktor i fotoreporter „Stoneridge Sentiel”.

W tym czasie Tracy prowadzi również dochodzenie w sprawie Angeli Collins, która to jakoby w obronie własnej oraz 16-letniego syna Connora zastrzeliła męża Timothy’ego. Obrońcą kobiety jest bezwzględny i cwany Atticus Berkshire, będący jednocześnie jej ojcem – początkowo jasna sytuacja komplikuje się, gdy Connor bierze na siebie winę, a Atticus rezygnuje z obrony.

 

Kto jest winny?

Co Angela robiła przez 21 minut nim zadzwoniła po pomoc?

Dlaczego na rzeźbie nie ma odcisków palców?

Czemu znajdują się one tylko na jednym bucie denata?

A o co chodzi z plemiennymi protestami w związku z nazwą oraz maskotką drużyny „Red Raiders”?

Jaką rolę pełni tu Czterech Ironmanów: Eric Reynolds, Hastey Devoe, Archibald Cole i Darren Gallentine?

Z czym zderzył się biały pick-up Tommy’ego?

O czym świadczą kształty siniaków na ciele zamordowanej?

Na jaki trop naprowadziło skomputeryzowane „archiwum butów”?

Jakie informacje Tracy zdobyła w Klinice Evergreen Health Northwest w Issaquash?

I czy legendarna polana faktycznie jest przeklęta?

Dowiedzą się zainteresowani.

 

„Na polanie wisielców” to bardzo spokojny kryminał: przemyślany, poukładany, bez szczególnych zaskoczeń, odpowiednio dawkowany, bo całe śledztwo jest przedstawione niezwykle skrupulatnie, krok po kroku, tak, jak się układa puzzle. Aczkolwiek mnie trochę zmęczył nadmiar detali (myślę, że niektóre były po prostu zbędne) i taka powolność, leniwość akcji, która ciągnie się przez 391 stron (Wydawnictwo Albatros) i nawet przez chwilę nie wzmaga specyficznego napięcia. Zakończenie niestety nie zaskakuje, bo wyjaśnienie przewija się dużo wcześniej i to faktycznie się potwierdza. W moim odczuciu sprawa Collinsów jest niepotrzebnym zapychaczem, jako że po pierwsze jest jej poświęcona znacznie mniejsza część książki, a po drugie historia Kimi Kanasket została wymyślona tak, że w pełni samodzielnie podźwignęłaby fabułę; zwłaszcza, że rzecz tyczy się zbrodni sprzed 40 lat, występują tu spory na tle rasowym, małe miasteczka odznaczają się mroczną atmosferą, a zamieszkujący je ludzie mają to do siebie, że lubią ich łączyć przerażające tajemnice.

Podoba mi się okładka. Czcionka jest przyjazna dla oczu. Zachowana chronologia, mimo, że czas przeszły przenika się z teraźniejszym, zatem nie ma mowy o jakimkolwiek chaosie. Istnieje podział na niezbyt długie rozdziały, co ułatwia czytanie.

Na ten moment nie mam ochoty zapoznać się z pozostałymi książkami z tej serii.

Tak to jest z samobójcami. Nie da się tego wcześniej przewidzieć, bo są najspokojniejsi pod słońcem. Podjęli już decyzję. To dla nich ulga.

Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć.

Jeżeli wyciągniemy broń, musimy być gotowi jej użyć, bo jeśli tego nie zrobimy, napastnik użyje jej przeciwko nam.

Bycie klasowym klaunem niekoniecznie oznacza, że ludzie śmieją się razem z tobą, czasami śmieją się z ciebie, a to może być bolesne.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *