Czasem chciałabym nie pamiętać, ale nie chorobowo jak w dramacie „Motyl Still Alice” w reż. Richarda Glatzera i Waha Westmorelanda, bo to potworne i nielitościwe, że aż na samą myśl świadomą mam gęsią skórkę i ręce na szyi zacieśnia mi strach, lecz tak po prostu ze wzruszeniem ramion olać, zapomnieć samoistnie, miejsca w umyśle nie znaleźć nawet na mimowolne zakodowanie – tak wolną być niepamięcią od pamięci niechcianej, która uwiera myślowo niczym twarde pięty w jeszcze nierozchodzonym, zakupionym z powodu promocji bądź modowego szału obuwiu.
Tak iść przed siebie niezawiśle, trochę szorstko i zjadliwie, mając pustkę totalną i stale białą kartkę do zapisania (codziennie nową, bo stara w uprzedni wieczór zostaje przerobiona na konfetti lub wylizana na czarny pył językami ognia) – w dupie mieć wszystko, co niepotrzebne i uciążliwe, wszystko, co wadzi i tępym bólem rozsadza jak pęknięty w żołądku wrzód.
Szczęścia szukać w pastelowych chmurach, żabim rechocie i ciastkach waniliowych, w szumie wierzb, krystaliczności strumyka i łąkach usianych makami. Swobodnie oddychać, natrząsając się z tego, co minione – pełną piersią żyć, rozwierając przyjaźnie do świata ramiona.
Nie przejmować się niczym zupełnie: ani stłuczeniem ulubionego kubka ani cierpieniem najbliższych (w równym stopniu) – nieprzyzwoitą w tym być, nie desperować i goryczą ran krwawiących nie dosalać, tylko podążać niepamiętnie z uśmiechem na twarzy i wierzyć w przychylność Losu i własną mocarność.
Wyluzowaną być totalnie: bagatelizować dramaty i próżno funkcjonować w codzienności – złe niech się dzieje, ale mnie nie tyka, a jak tknie, to zapomnieć i trwać jakby nie było.
A ja tak niestety nie potrafię w tych najistotniejszych obszarach, stąd co pewien czas uskarżam przed samą sobą – bywa, że pretensje mam do siebie, rugając słowami gorszymi niż pieszczotliwy tu „szajbus” czy „idiota”; bo w nosie mam celowe chamstwa prymitywne, co kto o mnie szepcze lub myśli, sympatią darzy czy nie, jeśli mam pewność nieskrzywdzenia, jednak krzywdy dotkliwe zadane z egoizmu czy zazdrości bliskim memu sercu, czyny perfidne, drastyczne, zamierzone z jakichś złośliwo-plebejskich pobudek są dla mnie nie do zapomnienia, nie do zignorowania, nie do wybaczenia – odcinam się więc i nie chcę mieć nic wspólnego, mogę się odegrać również, jeżeli sytuacja tego wymaga, choć najbardziej lubię pomijaniem i usunięciem wyczyścić sobie prywatną przestrzeń, lecz gorzej, gdy tu chodzi o Fatum nikczemne, które przewagę swoją lubi, zatem okazuje, bo wtedy zalewa mnie gęstą mazią zgnębienia, a z niej bardzo ciężko się wyzwolić – wtedy tej pamięci żałuję najbardziej.
Lubię za to moją pamięć drobiazgową, pamięć do słów, zapachów, dźwięków i momentów, pamięć do emocji, marzeń, fascynacji, pamięć wyrywkową, pamięć do barw, smaków, otoczenia, gestu i temperatury, bo ona mnie wzrusza, uwrażliwia, raduje i uwzniośla – pozwala tkwić w tym, co kiedyś było ważne oraz cudowne, pozostawiając mentalnie odczuwalne piękno, chociaż na chwilę.
Ta gorsza pamięć mnie utwardza, uczy pokory, szlifuje, ale też znajduje niebezpieczną przyjemność w ocieraniu się o zawiść, przed czym uporczywie się bronię, nie dając sobie pozwolenia.
Ta gorsza pamięć sugeruje, by nie powtarzać poznanych błędów, by pomijać nieistotne, dobre oddzielać od złego – to takie taplanie się w przeszłości ku przestrodze.
Pozwala mi też nie budować na nowo swojej tożsamości, nie odcinać od narodzin tworzonej siebie, bo ja zawsze jestem taka sama i nie chcę złudnego ukojenia szukać w nieznajomości siebie i budowaniu wszystkiego od podstaw; wtedy to nie byłabym ja, tylko może jakieś wyobrażenie o mnie?
Jednak „ale” tkwi w tym, że ta gorsza pamięć niekiedy nie pozwala pójść do przodu, tylko kuli w osobistej rozpaczy, szemrając, że już nigdy nie będzie lepiej. Nigdy.
Ja tak o niepamięci, zapominaniu i wymyślaniu siebie, ponieważ całą sobą zachęcam do obejrzenia filmu „Fuga” w reż. Agnieszki Smoczyńskiej, który w trakcie trwania seansu, z minuty na minutę, wgniatał mnie w fotel jak człowiek niedopalonego papierosa w chodnikową kostkę.
To opowieść o Alicji, która po 2 latach spędzonych w szpitalu psychiatrycznym okazuje się być Kingą (Gabriela Muskała), czego kompletnie nie pamięta, toteż nie daje temu do końca ani wiary, ani szansy, zwłaszcza, że zupełnie nie odnajduje się w swoim „starym” życiu.
Kinga w wyniku traumatycznych przeżyć zapadła bowiem na fugę dysocjacyjną, czyli zaburzenie, które wymazało jej z umysłu przeszłość.
Kobieta po udziale w programie telewizyjnym zostaje rozpoznana przez bliskich, jednak gdy wraca do domu nie potrafi i chyba nawet nie chce dopasować się do tego, co tam zastaje.
Nie cieszy jej widok męża Krzysztofa (Łukasz Simlat), syna Daniela (Iwo Rajski), matki (Halina Rasiakówna) oraz ojca (Zbigniew Waleryś), bo są oni dla niej obcy; w ogóle ich nie kojarzy, nie ma z nimi żadnych wspomnień, zatem jest pozbawiona względem nich wszelkich emocji.
Kinga najpierw odczuwa obojętność, pustkę, potem dezorientację, a pod wpływem nacisków z zewnątrz coś w rodzaju farsy, która doprowadza ją do irytacji, bo wszyscy na nią patrzą, rozkazują i mają pretensje, że jest kimś zupełnie innym: nie zrównoważoną, elegancką, ambitną, kulturalną, rozmowną nauczycielką od geografii, kochającą żoną oraz troskliwą mateńką, tylko cyniczną, bierną, zaniedbaną, obcesową i wiecznie niezadowoloną babą, która funkcjonuje gdzieś obok.
Kinga nie chce wracać: nie chce być już Kingą, lecz Alicją. Nie ma ochoty wtłaczać się w schematy i spełniać z góry ustalonych oczekiwań. Nie obchodzi jej co wypada, a co nie. To jej pomysł na siebie, bo taką się w danej chwili czuje, a tym, czego najbardziej pragnie jest święty spokój i przezroczystość.
Plusem tego dziwnego, brutalnego i smutnego stanu jest fakt, że nie pamięta nie tylko dobrych wydarzeń, ale też złych, więc bez żalu może poznawać, odczuwać i ustosunkowywać się na nowo.
Więcej nie napiszę, by nie popsuć odkryciem kart historii, która pisze się na oczach widza.
Klimat mroczny, ciężki, trochę senny, akcja powolna, tematyka trudna, a realizm niekiedy zaburzony pokręconymi wizjami, obrazami i strzępkami informacji, ale ten dramat naprawdę warto zobaczyć.
*wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony: https://www.filmweb.pl/