Ta „gorsza” kopia, czyli słów kilka o filmie „To my” w reż. Jordana Peele’a

W ostatnich miesiącach/tygodniach/dniach byłam w kinie na tak wielu nieopisanych tutaj nawet w kilku słowach zachęty lub dezaprobaty filmach, że właściwie nie wiem od czego mam zacząć – zacznę więc od tego najświeższego, który zachęcił mnie plakatem (ja natrafiłam na ten ze złotymi nożyczkami, ale zdążyłam się zorientować, że jest również taki z czarnoskórą kobietą, zdejmującą maskę, wyglądającą dokładnie tak samo jak jej twarz), gdy stukałam obcasami do sali, by obejrzeć „Faworytę” w reż. Georgiosa Lanthimosa (dotychczas nic o tej produkcji nie wymęczyłam, ale wymęczę, bo naprawdę warto zobaczyć), a w zasadzie umieszczonym na nim obiecującym wrażenia zdaniem, informującym, że twórcą filmu jest Jordan Peele, czyli ten, który wyreżyserował docenione „Uciekaj!” (TUTAJ krótki zarys fabuły), a mowa cały czas o najnowszym thrillerze (choć to chyba nie do końca thriller, ale raczej horror z elementami makabreski, satyry, zombie-movies i pewnie czegoś jeszcze) „To my”.

Akcja koncentruje się na wypadzie czarnoskórej rodziny Wilsonów do letniskowego domu w pobliżu Santa Cruz, który niegdyś należał do rodziców Adelaide (Lupita Nyong’o), by i odpocząć i przy okazji spotkać się z nadętą, ukierunkowaną na posiadanie familią Tylerów (Kitty – Elisabeth Moss, Josh – Tim Heidecker, Becca – Cali Shledon i Lindsey – Noelle Sheldon). Kobieta niechętnie tam powraca, ponieważ w trakcie jednego pobytu, gdy była małą dziewczynką, zahipnotyzowana uderzającymi o brzeg falami, opuściła wesołe miasteczko, by przyjrzeć im się z bliska, a potem, wiedziona dziecięcą ciekawością, zagościła w umiejscowionym na plaży magicznym, ale podszytym grozą Gabinecie Luster, gdzie natknęła się na… samą siebie, tyle że obróconą tyłem – po tym przeraźliwym spotkaniu na długi czas przestała mówić (a raczej mówić nie umiała, bo doszło do okrutnie zmyślnej zamiany dziewczynek), a zrozpaczeni rodzice robili wszystko, by wyciągnąć ją z tej traumy.

Niby się udało, aczkolwiek strach oraz uzasadniona płochliwość pozostały w niej na zawsze, w związku z czym, w przeciwieństwie do wesołkowatego męża Gabe’a (Wintson Duke), wiecznie nadąsanej etapem dojrzewania córki Zory (Shahadi Wright Joseph) i domagającego uwagi zamaskowanego syna Jasona (Evan Alex), nie potrafi się zrelaksować, stąd stale chodzi czujna i napięta, doszukując nieprzyjemnych w doznaniu zbiegów okoliczności, w których prym wiedzie liczba 11: godzina na zegarku, wynik meczu czy napis „Jeremiasz 11:11” na fragmencie kartonu trzymanego przez zatrważającego mężczyznę, który prowadzi do brzmiącego następująco cytatu z Księgi Jeremiasza:

Dlatego tak mówi Pan: Oto sprowadzę na nich nieszczęście, z którego nie będą mogli się wydostać, a gdy będą wołać do mnie, nie wysłucham ich.

No i sprowadza, bo w nocy na ich posesji pojawia się niepokojąco zdziwaczała rodzina Reddów ubrana w czerwone kombinezony i wyposażona w złote nożyczki

której członkowie wydobywają z siebie głosy zawodzące, wyjące, charczące, jakby osób podduszanych, mówiących na siłę albo ledwo umiejącego wysłowić robota, do tego zachowują w taki dziki, karykaturalny, jednak makabryczny sposób, przywodzący na myśl pajęcze, gwałtowne ruchy, a co najgorsze… wyglądają jak oni sami, tyle że tacy nienaturalni, mechaniczni, nieokiełznani: jak sparodiowani, jak w krzywym zwierciadle, jak mniej nieudane, złe cienie i groźniejsze duplikaty.

Mnie osobiście szczególnie przerażała ta dziewczynka Umbrae, a w zasadzie jej pierwotny, cyniczny uśmiech, złowieszczy błysk w oku i to jaką prędkość potrafiła uzyskać; mężczyzna – Abraham sprawiał wrażenie upośledzonego, ale bardzo silnego olbrzyma, chłopiec Pluto został sprowadzony do warczącego, nieoswojonego zwierza zafascynowanego ogniem, a matka Red, będąca sprawczynią intrygi „Połączonych”

którzy postanowili zemścić się za niejednakowe traktowanie i odrzucenie (zostali rozmnożeni w wyniku rządowego eksperymentu, a teraz krążą gdzieś w podziemnych tunelach, żywią królikami, pozbawieni pomocy, zainteresowania, cywilizacji i w ogóle czegokolwiek) jest tu najbardziej władcza, najbardziej szalona i najbardziej niebezpieczna, mimo że przecież to ona jest tą potencjalnie „dobrą”, tą, która przed laty w Gabinecie Luster przez swoją „gorszą” kopię została brutalnie wciągnięta w ten piwniczny świat (domniemam również, że i w przypadku chłopca doszło do podobnej zamiany o czym świadczy chociażby fakt, że rok wcześniej potrafił wykonać sztuczkę z zapalniczką, z którą teraz kompletnie sobie nie radzi).

Nie jesteśmy więc źli, lecz źli się stajemy, a zła nie należy szukać w przestrzeniach tajemnych i paranormalnych, lecz we własnym odbiciu.

Paranoja. Czarny humor. Groteska. Koszmar. Niepokojący klimat. Budująca napięcie ścieżka dźwiękowa. Nagłe zwroty akcji. Dużo symboliki, metafor i nawiązań. Niejednoznaczność. Genialna gra aktorów, którzy musieli zagrać i „normalnych” siebie i swoje pokrzywione, gniewne alter ego.

Do tego unikalność oraz brak prostych rozwiązań, co wymaga od widza uwagi, żeby wyłapać sens, a w zasadzie kilka sensów, bo interpretacji jest tu ogrom: fobie, traumy, konsumpcjonizm, konformizm, podziały, ślepa wiara w działania rządu, strach przed teoriami spiskowymi, nierówność społeczna i ekonomiczna, zazdrość, uprzywilejowanie, skupienie na rzeczach materialnych, nieświadomość mas pohańbionych, zepchniętych na margines, które po zjednoczeniu sił mogą dokonać prawdziwego pogromu.

I jeszcze liczba 11, której znaczenia poszukałam w otchłaniach Internetu, gdzie dowiedziałam się, że oznacza nadmiar, przesadę, nieporządek oraz grzech.

No i te kierujące intuicją i instynktem przetrwania króliki o wyostrzonym zmyśle słuchu, będące symbolem ofiarności (bo zapewniają ciągłość życia drapieżników), rozmnażania i świata podziemnego (to też zapożyczone z Internetu), które jakoby ukierunkowują na rozmyślania o tym czy potrafimy wsłuchać się w siebie? żyć w zgodzie z samym sobą czy bardziej poddać się maszynerii rzeczywistości? czy ciągle gdzieś uciekamy czy raczej odważnie przemy do przodu? czy jesteśmy czujni i umiemy błyskawicznie reagować czy raczej jesteśmy bezmyślni i nadmiernie butni, co łączy się z tym czy mamy naturę zdroworozsądkową, czy łatwo popadamy w obłęd?

W zasadzie ścieżek rozważań jest tu multum, a gdy się na nie wstąpi, to nagle natrafia się na jakieś poboczne ścieżynki, które rozwidlają się bez końca, zatem sądzę, że gdybym obejrzała ten film ponownie, to znalazłabym coś nowego, a potem coś jeszcze i jeszcze; i może byłoby to nadbudowanie, mój prywatny wymysł, a może nie, ale chyba wolę w tę stronę, bowiem zakończenie było… tak boleśnie dosłowne – a chyba lepiej w tego typu produkcjach, w tej atmosferze histerii i szaleństwa poprzeglądać w krzywym zwierciadle i samodzielnie zastanowić, co też tam się odbija.

Koniec końców mi się podobało, bo lubię takie nieoczywiste, tragifarsowe, paranoidalne klimaty, ale chyba nie każdemu takie nietypowe kino grozy będzie odpowiadało – mimo wszystko myślę, że warto zobaczyć, by właśnie się przekonać.

 

A tak nawiasem firma „Grycan” ogłosiła, że zamyka swoje kawiarnio-lodziarnie w galeriach handlowych, bo niehandlowe niedziele znacznie obniżyły im zyski, więc skorzystaliśmy jeszcze z tego, że tam są (a może i dalej będą, tylko tak straszą ludzi ;p ) i uraczyliśmy takim oto zamówieniem:

na zdjęciu fragment mnie, chociaż zawsze staram się zdjęcia uniknąć, wyraziście informując: NIE RÓB MI, POMIŃ, CHYBA MNIE NIE UJĄŁEŚ (?), grande cappuccino i deser „Malinowe brownie” (lody straciatella i czekoladowe, sorbet malinowy, gorące ciastko brownie, bita śmietana i polewa malinowa).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Film. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *