„Odpowiednie momenty nie przychodzą same z siebie (…) Odpowiednie momenty się tworzy” – „Fluff” autorstwa Natalii Osińskiej

Czy widzisz te drzewa pełne liści poruszanych wiatrem?

Czy widzisz jak głaszczą błękit nieba, zaplątując palce w chmury?

Widzę.

 

Czy słyszysz ich szepty tajemnicze?

Czy słyszysz jak tętni w nich zielona krew?

Słyszę.

 

Zawsze kocham zieleń drzew i błękit nieba. Nie zawsze lubię ludzi.

Czytam czytaniem niezmierzonym i nie nasycę się do końca nigdy.

 

Ostatnia (jak dotąd? Bo liczę na więcej!) część młodzieżowej serii autorstwa Natalii Osińskiej za mną – tym razem, po „Fanfiku” i „Slashu” jest to „Fluff”, gdzie czytelnik ma okazję bliżej zapoznać się z Matyldą.

Matylda, czyli swoim zdaniem dziewczyna, która nie wyróżnia się absolutnie niczym o kobiecych kształtach, prostych, brązowych włosach sięgających do łopatek, brunatnych oczach, nienachalnym makijażu i rysach twarzy na tyle regularnych, by nie zapaść nikomu w pamięć. Stock. Klon. Była wiecznym przeciętniakiem i zużywała mnóstwo energii na ukrywanie tego przed znajomymi. Zwykle działa pod publikę i podąża za aktualnymi trendami – nie potrafi być sobą, bo uważa, że nie ma światu nic do zaoferowania. Jest jedynaczką, mieszka na Winogradach, w nowym apartamentowcu tylko z mamą, ponieważ rodzice się rozwiedli. Kontakt z tatą jest sporadyczny, gdyż ten, pracując w agencji reklamowej, stale znajduje się w rozjazdach, ale ona nawet tak woli, zwłaszcza, że będąca korporacyjnym trybikiem mama Joanna – „Wielki menedżer projektu”, „Specjalistka od zarządzania kryzysami”, która każe jej stawiać na samodzielne myślenie tudzież wewnątrzsterowność, nagle obsesyjnie chce nadrabiać stracony czas, prawiąc mądrości pochodzące z podręczników wychowawczych. Matylda od 2 lat jest sekretnie i absolutnie beznadziejnie zakochana w Tośku, który właśnie zaczął brać testosteron i odtąd prosi, by zwracano się do niego Daniel, ale on oczywiście tego nie dostrzega, bo raz, że na swój szalony sposób mocno kocha Leona, dwa, że zajmuje się popularyzowaniem siebie samego w sieci, a trzy, prowadzi bujne życie towarzyskie, spraszając do mieszkania osobowości typu Zło, Julię, Zuzę i Dagnę, po poznaniu których tata Marcin powoli przestaje się czemukolwiek dziwić, ale jednak po swojemu (z nieustannym wsparciem cioci Idalii) kontroluje sytuację, bo zwyczajnie się martwi.

Całe towarzystwo tkwi w gorącym okresie przedmaturalnym, więc wszyscy starają się w miarę sumiennie przygotowywać do egzaminów dojrzałości, aczkolwiek zawsze znajdzie się coś bardziej atrakcyjnego niż zakuwanie – u Matyldy jest to na przykład rysowanie fanartów do opowiadań typu Fluff (opowiadania, gdzie autor tak kocha swoich bohaterów, że nie dopuszcza możliwości, by przydarzyło im się coś złego), które upublicznia pod pseudonimem „Matylda99”, oczekując na pozytywne reakcje fandomu (generalnie wolałaby studiować na ASP, ale mama sugeruje… zarządzanie i prawo w biznesie), bo pasja i namiętność to niemalże rdzeń jej osobowości  – w ten oto sposób poznaje cosplayerkę „Victory”, która wydaje się być bardzo popularna. Ich wirtualna znajomość rozwija się błyskawicznie, stąd postanawiają spotkać się na Pyrkonie, gdzie tamta, razem ze starszym bratem Erykiem, będzie miała swoje stoisko z własnoręcznie wykonanymi strojami. Na miejscu okazuje się, że Wiki nie jest tak przebojowa jak mogłoby się wydawać, bowiem jawi się raczej jako osoba nieśmiała, milcząca i smutna – taka samotniczka o zgaszonym głosie, która pod warstwą cudacznych ubrań skrywa porcelanową cerę, ale z niebieskawym odcieniem, pokrytą małą konstelacją piegów na lewym policzku. Jej zielone oczy zezują tęczówkami, a spiczaste i odrobinę odstające uszy, upodabniają ją do japońskich lalek-elfów. Krótkie popielate włosy (swoje spaliła farbą) zakrywa pod kolorowymi perukami, do tego  jest niesamowicie chuda z mikrym biustem oraz brzuchem wklęsłym niczym zakalec. Jak się okazuje mieszka ona niedaleko Matyldy, naprzeciwko galerii „Pestka”, w jednym z tych peerelowskich, płaskich jak deska wieżowców w pokoiku, który jest niewielki i zapchany tekstyliami jak teatralna garderoba, przesiąknięty zapachem kurzu i jakichś chemikaliów. Kostiumy wylewają się z niedomkniętej szafy, leżą hałdą na krześle, wiszą pod sufitem na rozkładanej suszarce do bielizny. Przypomina to magazyn jakiejś rozregulowanej fabryki, która nieprzerwanie wypluwa z siebie wciąż nowe produkty, ale nie ma nikogo, kto by je poskładał i wypuścił na rynek. Na biurku centralne miejsce zajmuje maszyna do szycia, osaczona przez pojemniki ze wstążkami, koralikami i guzikami, szpulkami nici i tubkami farb do tkanin. W pokoju mieści się łóżko o giętym, księżniczkowatym wezgłowiu, zasłane spłowiałym kocem w Hello Kitty. Na ścianie wisi plakat z rudą Scarlett Johansson, a wokół niego poprzypinane szpilkami, mniejsze portrety pozostałych idolów.

I właśnie ten upychany gdzieś po kątach talent Matylda chce zaprezentować światu, zatem namawia Wikę, w której nota bene, na przekór rozchwianej osobowości (albo nic nie mówi, albo nagle zbyt wiele, albo wpada w histerię), zaczyna się podkochiwać, do założenia sklepu internetowego, gdzie mogłyby te stroje i tę biżuterię sprzedawać. Niestety Wiktoria jest tak niepewna siebie, że jakiekolwiek spotkanie z ludźmi ją przeraża, a dopiero co prowadzenie tak spektakularnej działalności – role się odwracają, bo w tym momencie okazuje się, że Matylda ma w sobie wiele pokładów mocy i stara się na wszelkie sposoby zmobilizować… dziewczynę – tak, właśnie tak, bo obie postanawiają spróbować stworzyć związek, w którym nie brakuje emocji.

Emocji nie brakuje również Leonowi i Danielowi, którzy wybierają się na wesele Sandry – siostry Leona, gdzie tak naprawdę poza panną młodą, są niemile widziani ze swoimi „zboczeniami”, ponieważ hańbią tym wizerunek „porządnej rodziny”. Na owo wesele jako fotograf trafia również Matylda oraz Wiktoria z grającym metal zespołem brata.

W przefarbowanych na róż włosach pojawia się także Majk z Youtuba, którym okazuje się być nikt inny jak pobity niegdyś przez Leona Maciek.

A dziwnym trafem tata Daniela poznaje się z mamą Matyldy – czy to o czymś świadczy?

Ufam, że dowiem się tego w kolejnej książce z tej serii – bo na kolejną liczę!

„Fluff” to 334 strony (Wydawnictwo Agora) stworzone w tym samym klimacie co 2 uprzednie, więc można się po niej spodziewać świetnych dialogów, przygód i postaci, które w sposób lekki, wzruszający, mądry oraz humorystyczny poruszają ciągle społecznie ciężkie tematy – tutaj jest to miłość kobiety do kobiety, i to do tego nastoletniej, zatem burza hormonów jeszcze większa. Gdzieś w tle dryfuje konflikt pokoleń, skrępowanie narzuconymi normami, bycie między młotem a kowadłem, czyli między własnym dzieckiem a opinią pozostałych, którzy patrzą i oceniają. Jest również o tym, że zawsze warto być sobą i stawiać na realizację własnych pragnień, a nie oczekiwań innych, że należy szczerze rozmawiać, a czasem trzeba cofnąć się do przeszłości i rozwiązać wlokące do teraz problemy. Nie brakuje też zderzenia życia autentycznego od tego wykreowanego w Internecie, bo jak się okazuje: tam każdy może być każdym – i jest.

Proszę o więcej takich książek!

Pomniejszanie swoich osiągnięć może wydawać się cool, ale na dłuższą metę stawia cię na przegranej pozycji.

Uzależnianie się od zewnętrznych przejawów akceptacji czyni cię podatną na wpływy, które nie mają nic wspólnego z twoim osobistym dobrem.

Dorośli. Czasem po prostu szkoda na nich sił.

Jak się nie ma kompletnie żadnego talentu, najlepiej nauczyć się sterować cudzymi.

Kostium wszystko zmienia. Narzucasz swoje warunki. Kontrolujesz sytuację.

Roboty nie krwawią.

Negatywne uczucia należy przedyskutować, a nie obnosić się z nimi jak nabzdyczony przedszkolak.

Wiesz, jakie to kijowe uczucie widzieć, jak komuś mózg prawie wybucha, i nie móc nic zrobić?

Dopasowanie stylowy do okoliczności, to podstawa dobrego wychowania.

Jeśli świat ma jakiś problem z twoim dzieckiem, dystansujesz się do świata, ale dzieciaka trzymasz przy sobie, a nie na odwrót.

Wszyscy wiedzą, że wesele to najbardziej żenujące i kiczowate wydarzenie w życiu człowieka…

Nigdy nie będziesz z niczego zadowolony, jeśli nie określisz przejrzystych kryteriów sukcesu.

Poczucie własnej wartości powinno budować się w sobie, a nie na podstawie cudzych komplementów.

Nigdy nie przyjmuj chamstwa i grubiaństwa za normę.

Czasem lepiej trochę odejść.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Literatura, Literatura i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *